– No i udało ci się. Porozmawiam z Gondagilem, on lepiej zna te zwierzęta.
– Świetnie, bardzo bym się cieszyła, gdyby się to udało. Miranda również.
– Nie wątpię w to – roześmiał się Ram. Znowu zaległa cisza. Nagle nie mieli już sobie nic do powiedzenia. To znaczy, mieli, oczywiście, i to mnóstwo, ale to akurat powinno pozostać niewypowiedziane.
Myśli Rama krążyły bezładnie niczym nietoperze o zmroku. „Tylko nie proście mnie, żebym poszła z nim do łóżka!” A co będzie, jeśli Indra zmieni zdanie? Jeśli zakocha się w tym człowieku?
– Udało ci się już spotkać da Silvę? – zapytał bardziej szorstko, niż zamierzał, ale milczenie stawało się już nieznośne.
– Nie, i nie wiem, jak to zrobić.
– Ja też nie wiem. To zdaje się nie jest człowiek, którego można ot tak, po prostu spotkać.
– Nie, i nie będzie też chyba łatwo po prostu pójść do niego do domu i przedstawić się – powiedziała cicho. – „Dzień dobry, jestem Indra, która ma sprawić, by twoje życie znowu nabrało sensu”. Uff, to brzmi strasznie!
– Owszem – przyznał Ram. – Ale Talornin znajdzie chyba jakieś rozwiązanie, to w końcu jego pomysł.
– Tak, rzeczywiście.
Rozmowa znowu zgasła. Zwykła bojowość Indry gdzieś się ulotniła. Jakby dziewczyna nie była w stanie uczynić już nic więcej.
– A więc nie będę ci już dłużej zawracał głowy – powiedział Ram stanowczo. – Chciałem tylko zapytać o tę faunę.
– Miło, że zadzwoniłeś. Dobranoc, mój przyjacielu!
Oj! Te słowa wywołały skurcz w jego sercu.
– Dobranoc, Indro! Dbaj o siebie!
A więc to koniec. Ale pustka w domu nie była już taka nieznośna. Poczuł się dużo spokojniejszy i położył się spać.
Oliveiro da Silva nie miał żadnych zainteresowań, które mogły go połączyć z Indra. Nie grał w brydża – ona zresztą też nie, więc nie ma czego żałować, nie rozwiązywał krzyżówek ani nie układał pasjansów, nie lubił słodyczy ani zwierząt, nie lubił też filmów. Po prostu nic!
Indra miała wiele głębszych zainteresowań, była oczytana i posiadała szeroką wiedzę, ale żadne z zajmujących ją zagadnień nie musiało obchodzić Silvy. Jeśli krył gdzieś w głębi duszy tematy, które go obchodziły, to nikomu tego nie zdradził. W ogóle sprawiał wrażenie człowieka obojętnego na wszystko.
Ram zaczynał popadać w desperację. Talornin naciskał, bo widział, na co się zanosi, i bardzo go to martwiło. Nie chciał, żeby jego najbliższy współpracownik, szlachetny i pełen rezerwy dotychczas nienaganny dowódca Strażników, popadł w konflikt z etycznymi zasadami Królestwa.
Któregoś dnia doszło do ostrej wymiany słów, chociaż z pozoru obaj rozmawiali spokojnie. Ram powiedział z pobladłą twarzą:
– Przez cały czas mówisz o mieszaniu się ras, chociaż nigdy nie wspomniałem, że chciałbym się połączyć z tą dziewczyną. Zapominasz przy tym, że wy sami kiedyś dokonywaliście takich mieszanek na Ziemi z ludźmi, by stworzyć nas, Lemurów. I wiem, że nadal to robicie, chociaż na mniejszą skalę. Dowodem na to jest Armas. Na ziemi tacy jak on nazywani są dziećmi gwiazd.
– To całkiem inna sprawa – odparł Talornin krótko. – Dla Lemura połączenie z człowiekiem i posiadanie z tego związku dzieci jest krokiem wstecz, zanieczyszcza rasę Lemurów.
– Albo krokiem naprzód dla rasy ludzkiej – zareplikował Ram ze złością. – Zresztą w ogóle nie ma o czym mówić, dziewczyna i ja jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, a to przecież nie zostało zakazane. Poza tym ona nie znosi, żebym ją dotykał.
Te ostatnie słowa wypowiedział takim urażonym tonem, że Talornin drgnął.
Nie odpowiedział. Potrząsnął tylko z niedowierzaniem głową, widząc taką upartą, niemal świadomą ślepotę.
Ram jednak był głęboko poruszony, pożegnał się i poszedł. Sam uważał, że przyczyną wzburzenia były niesprawiedliwe oskarżenia Talornina. Może jednak przyczyn istniało więcej.
W powietrzu słychać było stłumione dudnienie bębenków. Trwało to dzień i noc od bardzo dawna. To indiańskie plemiona wzywały swoich bogów, by pomogły Oku Nocy, który otrzymał tak ważne zadanie. Jako wybrany będzie najważniejszą osobą w wyprawie do Gór Czarnych.
Ram rozmawiał z Indianami. Ptak Burzy, ojciec Oka Nocy, przez cały czas trwał niewzruszony, ale Ram, który potrafił tłumaczyć indiańską mowę ciał, widział, że stary jest niebywale dumny ze swego syna. I przestraszony. Bardzo przestraszony.
Matka Oka Nocy otwarcie nie okazywała żadnego zatroskania, ale oczywiście denerwowała się bardzo, Ram nie żywił co do tego najmniejszych wątpliwości. Miała poza tym wyrzuty sumienia, zresztą oboje rodzice je mieli dlatego, że tak długo milczeli o tym znamieniu, jakie syn nosi na czole. Ale Ram nigdy nie uczynił im z tego powodu żadnej wymówki. Bo nie należy zwracać uwagi Indianom, można bowiem doprowadzić, że w swoim przekonaniu utracą godność. Poza tym oni mają własne zwyczaje i własną kulturę, i tak jak to powiedział kiedyś Oko Nocy: nigdy nie słyszeli o żadnym wybranym, dowiedzieli się o tym dopiero niedawno. Więc Ram w rozmowie z Ptakiem Burzy i jego małżonką wyraził żal, że nie poinformował wcześniej Indian o całej tej historii z Górami Czarnymi oraz o wybranym, bowiem ten, zgodnie z pogłoskami, miał się znajdować w Nowej Atlantydzie. Zresztą Ram zawsze bardzo się starał, by nie niepokoić niepotrzebnie Indian.
Ptak Burzy przyjął jego wyjaśnienia z powagą i lekkim ukłonem. „Jest to też moja wina, bracie” – rzekł krótko. – „Za bardzo się izolowaliśmy”.
Ram uśmiechnął się na to przyjaźnie. „Będziemy to musieli zmienić”.
Twarz Ptaka Burzy pozostała nieporuszona, ale jego oczy się śmiały. On i Ram rozumieli się nawzajem wspaniale.
Odgłosy bębenków w ten późny wieczór były podniecające. Czy ona też je słyszy? myślał Ram, wracając do domu. Oczywiście, na pewno słyszy. Zdaniem Rama glos bębenków stwarzał między nimi silną więź, łączył ich.
Zatrzymał się i spoglądał z góry na miasto Saga, leżące spokojnie w osobliwym nocnym świetle. Starał się zrozumieć Indrę. Jej zdecydowanie, kiedy odsuwała się na widok jego wyciągniętej ręki. Jej rozpromienione oczy na Przełęczy Wiatrów, kiedy powiedział, że to nie on wymyślił sprawę Oliveiro da Silvy. Sposób, w jaki go niekiedy najwyraźniej unikała. Nie chciała patrzeć mu w oczy. A później jej słowa w telefonie: „Dobranoc, mój przyjacielu!”.
O co jej chodzi? Czego chce? Co o nim myśli? I jak poradzić sobie z problemem da Silvy?
22
W końcu udało się znaleźć jakieś wyjście, ale sprawa wymagała czasu.
Ustalono, że Oliveiro da Silva przybył do Królestwa Światła pod koniec XVII wieku. Sam. Ustalono też, że jego rodzice byli z pochodzenia Hiszpanami. Przybyli oni na Haiti wraz z żołnierzami i rozbójnikami Corteza na początku wieku XVI i potem osiedlili się w Meksyku. Według informacji Oliveiro jego rodzice przenosili się wciąż dalej i dalej, aż ostatecznie osiedli daleko na północy rozległego kraju Indian. Jak on sam później znalazł się w zapomnianej kopalni w Massachusetts, nie był w stanie wytłumaczyć i bardzo go to niepokoiło. Tak daleko na północ rodzice nigdy się nie przeprowadzili. Jednak on tam właśnie został znaleziony przez Obcych. Ponieważ był bardzo wyczerpany, bez możliwości radzenia sobie samemu, a jednocześnie wyglądał na człowieka kulturalnego i inteligentnego, został zabrany do Królestwa Światła.
Tutaj osiedlił się i żył. Był to jednak nerwowy samotnik, nieustannie poszukujący śladów własnej przeszłości. Odległość pomiędzy domem w Ameryce Środkowej a Massachusetts w Nowej Anglii na północnym wschodzie wydawała mu się zbyt wielka i to go nieustannie dręczyło. Co utracił?
Początkowo próbowano wybić mu jakoś z głowy te bezsensowne myśli o przeszłości spędzonej w dawnym świecie i skłonić do aktywnego życia w Królestwie Światła, ale on wszystkim się wymykał. Nie pasował do tego świata. Nie chciał mieszkać w mieście nieprzystosowanych, w żadnym razie, na to był zbyt delikatny i wrażliwy. Żył jednak w samotności, pracował w wielkim archiwum w Zachodnich Łąkach i wydawało się, że najlepiej mu wśród stosów papieru i dyskietek. Przemykał się potajemnie do domu wieczorami i nie pokazywał aż do rozpoczęcia następnego dnia pracy.