Выбрать главу

Podjął znowu wątek da Silvy.

– On najpierw bardzo protestował i absolutnie nie godził się na kontynuowanie waszych spotkań, ale kiedy wielokrotnie powtarzałem, że przez niego nie zdasz ważnego egzaminu, pozwolił ci w końcu przyjść. Zastrzegł jednak, że musicie siedzieć w pokoju, gdzie wszyscy mogą was widzieć, kategorycznie nie życzył sobie żadnego sam na sam.

– Dziwny facet – mruknęła. – Cierpi widocznie na jakiś kompleks seksualny, skoro nie może patrzeć na trochę zbyt śmiałe zdjęcia i nie odważy się zostać w pokoju sam z dziewczyną. Co on sobie myśli, że zacznę mu robić jakieś nieprzystojne propozycje?

Ram uśmiechnął się przelotnie, po czym zapytał:

– Polubiłaś go?

Indra odetchnęła ze złością:

– Polubiłam? No wiesz? Był dość miły, dopóki się nie załamał, to wszystko.

– Więc nie odczuwałaś do niego… żadnej słabości?

Indra odwróciła się do niego gwałtownie. Oczy jej płonęły.

– Więc o to wam chodziło? Żebym ja się nim zainteresowała? W takim razie możecie dać sobie spokój, myślałam, że w takich intrygach ty nie bierzesz udziału!

Znowu wszystko popsułem, pomyślał Ram zmartwiony. Czy zawsze w jej obecności muszę się wyrażać tak niezręcznie?

Postanowił być z nią szczery. Przecież wiedział teraz o niej wszystko, a ona o nim niewiele.

– Indro, to nie był mój pomysł i zapewniam cię, że wcale go nie popierałem, wprost przeciwnie. Nie wiem, czego Talornin się spodziewał po twoich kontaktach z da Silvą, ale kiedy do niego poszłaś, cierpiałem piekielne męki.

Tak więc wszystko zostało powiedziane. Ale niczego przecież nie zyskiwali, skazując drugą stronę na niepotrzebne cierpienie.

Indra siedziała bez ruchu. Obejmowała ramionami podniesione w górę kolana, na których oparła głowę.

– Dziękuję – wyszeptała w końcu.

– Indro, ty przecież wiesz, że istnieją prawa… i bariery. Ja nigdy ich nie złamię. Nigdy w żaden sposób nie chciałbym ci zrobić krzywdy.

– Wiem. Ale przecież możemy nadal być przyjaciółmi?

– Niczego bardziej nie pragnę. Zapewniam cię, ale nie mówmy już o tym.

Oboje wiedzieli, że postępują wbrew Talorninowi, siedząc tak sami, z dala od innych, żadne jednak nie chciało odejść. To taka piękna chwila. Bolesna, ale piękna. Wspomnieniami o niej oboje, będą się długo pocieszać.

– Opowiedz mi o sobie, Ram.

– Czytasz w moich myślach – uśmiechnął się. – Sam miałem ochotę to uczynić, ale nie wiedziałem, czy powinienem.

Indra wyciągnęła rękę w stronę jego dłoni spoczywającej na trawie, ale natychmiast ją cofnęła. Żadnego dotykania, to zbyt ryzykowne.

– Ile masz lat?

– A czy to ma jakieś znaczenie? Wszyscy tutaj jesteśmy przecież równolatkami.

– Owszem, ale mimo to chciałabym wiedzieć.

– Tak, rozumiem. Urodziłem się w Królestwie Światła. Przed… Tak, to będzie jakieś sześćset ziemskich lat temu.

– Znaczy, według tutejszej rachuby pięćdziesiąt lat? To nie tak znowu dużo – rzekła pogodnie. Ram uśmiechnął się. – Nie wyglądasz na pięćdziesięciolatka. Najwyżej na jakieś trzydzieści, trzydzieści pięć. Ale twoje oczy świadczą o wielkiej mądrości.

– Tak to jest, kiedy się ma do czynienia z losem wielu istot. Nie tylko ludzi, muszę się opiekować wszystkimi, a tu przecież żyją przedstawiciele różnych ras i gatunków.

– No tak, ale za to masz niezwykle interesujący zawód, prawda?

– Bardzo! Ale bardzo też jest mi potrzebny ktoś, z kim mógłbym dzielić to wszystko. To znaczy, nie chodzi mi o pomocnika, ale kogoś, do kogo bym wracał, kto czekałby na mnie w domu, komu mógłbym opowiadać o swoich sprawach, dyskutować, planować. To nie może być byle kto. Nie znalazłem nikogo takiego aż do tej pory… Ale nie, nie wolno nam o tym rozmawiać!

– Myśleć jednak możemy. To wprawdzie samoudręka, ale… powiedz jeszcze o sobie!

– Właściwie to nie ma zbyt wiele do opowiadania. Szybko piąłem się w górę właśnie dzięki mojej obowiązkowości. Kiedy rodzina Czarnoksiężnika przybyła do Królestwa Światła, miałem dwadzieścia pięć lat i właśnie awansowałem. Wtedy nie byłem jeszcze dowódcą, ale powierzono mi odpowiedzialność za tę liczną grupę, bo jej członkowie to wyjątkowe istoty, zarówno Móri, jak i jego krewni, jak zresztą wszyscy, których ze sobą przyprowadzili. Elfy, Madragowie, wszystkie duchy…

– Tak.

Indra chciała zadać kolejne pytanie. Wykrztusiła je z trudem.

– A ta historia z piękną kobietą z rodu Lemurów, pracującą w ratuszu?

Potrząsnął z przejęciem głową.

– Jeszcze o niej nie zapomniałaś? Bo ja tak. Już samo to, że widuję ją niemal codziennie, nie doznając najlżejszego ukłucia w sercu, powinno cię uspokoić. Ona zresztą jest znacznie ode mnie starsza. Żyje tu chyba od paru tysięcy lat, jak sądzę, to znaczy ziemskich lat.

– Czyli blisko dwieście lat wedle tutejszej rachuby? – Indra uspokoiła się. – I nigdy nie wychodziła za mąż?

– Nie, ja myślę, że ona czeka na tamtego, który zaginął. Mamy tu chyba do czynienia ze wszechogarniającą miłością.

– Musiało ci wtedy być ciężko.

– Nie – prychnął. – To była znajomość z rozsądku. Wszystko urządził Talornin, który uważał, że muszę być jakoś zakotwiczony w życiu, mieć rodzinę.

– Talornin chyba za bardzo miesza się do prywatnych spraw innych – rzekła Indra w zamyśleniu.

– Nie możemy podawać w wątpliwość decyzji Obcych. Nie mamy prawa.

– Kimże są ci Obcy?

– To jest pytanie, na które nigdy nikt nie znalazł odpowiedzi, więc przestań się tym przejmować!

– Dobrze, wobec tego inne pytanie. Co się stało z Reno? Nie widziałam go od powrotu z Nowej Atlantydy.

– Został odwieziony z powrotem. Małżonka Księcia Słońca zatroszczy się o to, by wybić mu z głowy te wszystkie wielkopańskie maniery.

– Biedny chłopiec – szepnęła Indra sama do siebie. – Niełatwo jest dorosłym przeżyć upadek z piedestału, dzieciom prawdopodobnie jeszcze trudniej.

– Tak, i właśnie dlatego Książę Słońca prosił Marka o pomoc. O to, by Marco ostrożnie spróbował uwolnić jego umysł od skłonności do wszystkiego, co ocieka krwią i jest makabryczne.

– To brzmi nieco lepiej. Marco potrafi niewiarygodnie dużo.

– To prawda. Jesteśmy mu nieskończenie wdzięczni, że zechciał przybyć do nas, do Królestwa Światła. On jest po prostu nieoceniony.

– Owszem. On i Dolg. I wielu innych, włączam do tego grona również ciebie.

– Dziękuję – uśmiechnął się.

Indra wyprostowała się teraz.

– Czy to nie dziwne, Ram? Siedziałam tutaj sama i prawie nie widziałam tego wspaniałego krajobrazu wokół. Teraz bardzo wyraźnie widzę piękno okolicy, bo podziwiam je razem z tobą. Patrzę na te niebieskie kwiatki, przypominające dzwonki, i wiem, że ty także je widzisz. Dzięki temu stają się dwa razy takie ładne, chłodne powietrze tu na górze odczuwam jak pieszczotę i śpiew ptaków słyszę tak wyraźnie, jakbym go rozumiała. Albo spójrz na te piękne topole, czy co to są za wysokie drzewa tam na horyzoncie. Czy widziałeś coś bardziej dekoracyjnego, mimo że rosną rozrzucone byle jak, bez cienia dyscypliny, tam gdzie prawdopodobnie nie powinno ich być?

Ram czuł, że całe jego ciało przenika szczęście. Uśmiechał się szeroko i ciepło.

– Dokładnie to samo myślałem poprzedniego wieczoru. Słyszałem dudnienie bębenków i wyobrażałem sobie, że ty też je słyszysz, odczuwałem wspólnotę z tobą, chociaż dzieliły nas dziesiątki mil. Rozumiesz to?