– Bardzo dobrze. I rozumiem, co masz na myśli, mówiąc „dziesiątki mil”, bo w rzeczywistości to przecież nie jest tak daleko, prawda?
– Nie, ale to jest nasza tajemnica.
Z rozmarzenia wyrwało ich potworne wycie z Gór Czarnych. Skończyła się chwila spokojnej rozmowy, podczas której do głosu dochodziły serdeczniejsze tony. Popatrzyli na siebie, przestrach wywołany nieoczekiwanym wyciem wciąż jeszcze trwał w ich duszach i oboje równocześnie podnieśli się z miejsc.
– Powinnaś teraz pójść do da Silvy. On czeka na ciebie.
– Czy nadal muszę odgrywać tę komedię? Wiem już, czego oczekuje ode mnie Talornin, poza tym nigdy się nie zakocham w da Silvie, żeby był nie wiem jaki sympatyczny i urodziwy.
– Miło mi to słyszeć – uśmiechnął się Ram. – Teraz jednak twoje zadanie zostało rozszerzone. Masz się dowiedzieć, co go gnębi. Chodź, odprowadzę cię do gondoli.
Już przy pojeździe, który miał odwieźć Indrę do Zachodnich Łąk, ich drogę przeciął Oko Nocy.
– Boże, jak ty źle wyglądasz – jęknęła Indra. – Czy to tak trudno być wybranym?
– Nie spałem przez wiele nocy – przyznał Indianin. – Ceremonie, modły posyłane do przodków, duchów i bogów. Właśnie idę do domu, żeby się nareszcie przespać.
– Nawiązaliście kontakt?
Oko Nocy wahał się.
– To nie byli Indianie, możecie to sobie wyobrazić? Tak, ale to właściwe istoty. Tak, nawiązaliśmy kontakt. Oni są zadowoleni z wyboru i z rozwoju wypadków. Wszyscy, których prosiliśmy, przyjdą, by stać u mego boku, kiedy czas się dopełni.
– Nie mógłbyś mieć lepszych obrońców – rzekła Indra, a Ram potwierdził skinieniem głowy.
Oko Nocy był przyjemnie zaskoczony, że tak poważnie traktują jego kulturę. Ale przecież zdążyli się przyzwyczaić do duchów, więc…
– Niełatwe zadanie otrzymałeś – rzekł Ram. – Przeważnie błądzimy w ciemnościach. Tak mało wiemy o Górach Czarnych.
– Kiedy ruszamy?
– Już niedługo. Jeszcze w tym miesiącu przeanalizujemy wszystko od początku, zwłaszcza z Madragami. No i zobaczymy.
Gdy Ram sprawdzał, czy gondola Indry jest w porządku, Oko Nocy odciągnął dziewczynę na bok.
– Indro – zapytał cicho. – Powiedziałaś niedawno, że my oboje jedziemy na tym samym wózku. Co miałaś na myśli?
Zawahała się na moment, a potem odparła:
– Chciałam powiedzieć, że ani ty, ani ja nie mamy wyboru.
– Nie rozumiem.
– Że z powodów etnicznych i etycznych musimy pozostać tam, gdzie jesteśmy. Więcej powiedzieć nie mogę.
Oko Nocy patrzył na nią pytająco. Potem spojrzał na Rama, później znowu na nią.
– Oj, oj, Indra – rzekł z wyrzutem. – Masz rację, jedziemy na jednym wózku.
Roześmiała się bezradnie.
– Wygląda na to, że wszyscy w naszej grupie napotykają jakieś przeciwności. Elena i Jaskari, na przykład. Miranda też musiała pokonać wielkie przeszkody, chociaż ona mimo wszystko dostała w końcu Gondagila. Tsi musiał się pogodzić z samotnością. Armas… Ty i ja… Oko Nocy, dlaczego musimy dokonywać takich wyborów?
– Żebym to ja wiedział – odparł, nie ukrywając, ile Berengaria naprawdę dla niego znaczy. Indra współczuła mu z całego serca.
Ach, prawda, muszę porozmawiać z Jaskarim i Eleną, pomyślała, kiedy pożegnała się z wybranym Królestwa Światła i poszła w stronę gondoli.
– Wygląda na to, że wszystko w porządku – oznajmił Ram. – Myślę, że mogę wyprawić cię w drogę.
– Uff, nie lubię tego, najchętniej zapomniałabym o da Silvie.
– Niedługo się to skończy. Uważaj tylko, żeby się w tobie nie zakochał!
– Nie mam szans!
Zawahał się na moment.
– Wiem, że kiedyś w przyszłości będziesz musiała znaleźć sobie jakiegoś mężczyznę z rodu ludzkiego, ale akurat teraz nie jestem w stanie o tym myśleć.
– Ja też nie. Zobaczymy się niedługo?
– W najbliższym czasie nie. Talornin uparcie trzyma mnie z dala od ciebie.
Stali teraz dokładnie naprzeciwko siebie. Trudno im było się pożegnać, zwlekali, jak długo mogli. Byli osłonięci przed wzrokiem niepowołanych. Zresztą na drodze wiodącej do rozległych indiańskich lasów i tak nikogo nie było widać.
– Czas płynie – rzekł w końcu Ram. – Musisz już iść.
Skinęła głową.
Oboje wiedzieli, że to w jakimś sensie rozstanie, że znaleźli się u rozstaju dróg, skąd każde powinno podążać w swoim kierunku.
Ram patrzył na Indrę i serce krajało mu się z bólu.
Kiedyś odsunęła się, gdy próbował niewinnie się do niej zbliżyć. Teraz wiedział, dlaczego to zrobiła. Wiedział także, że było jej z tego powodu strasznie przykro, rozumiał jednak znakomicie, że nie była w stanie mu tego wyjaśnić, by się całkowicie nie odsłonić.
Z bólem w sercu Ram postanowił dać jej jeszcze jedną możliwość.
Przecież na pewno bardzo by chciała przekonać go, że nie uczyniła tego z niechęci. Może właśnie teraz nadarza się okazja?
Wstrzymał oddech. Już od dawna tak się nie bał. Nieskończenie ostrożnie uniósł dłoń.
Dostrzegł tylko lekkie drżenie powiek dziewczyny. Stała nieruchomo, kiedy koniuszkami palców dotknął jej policzka. Słyszał jej stłumiony, niepewny oddech.
Położył całą dłoń na policzku ukochanej, przesunął delikatnie w dół i dotknął palcami warg, leciutko, niczym muśnięcie ptasiego skrzydełka.
Wyciągnął obie ręce i wolno położył na jej ramionach. Indra mimo woli przytuliła się do niego.
Stali w milczeniu, nieruchomi, co najmniej przez minutę. Indra nigdy nie odczuwała takiego spokoju. Zniknęła bolesna tęsknota, jakby on siłą woli zdołał pokonać i jej, i własne pragnienia. Jakby chciał, żeby czuli tylko wspólnotę, nic więcej.
– Nareszcie dotarłam do domu – szepnęła Indra.
– Ja także – odpowiedział.
Po czym wypuścił ją z objęć i spojrzał jej głęboko w oczy. Widziała w jego spojrzeniu smutek i ból, że musi ją opuścić, sama czuła, że żal rozerwie jej serce na strzępy, wiedziała, jak straszna tęsknota ją czeka.
Dał jej znak, by poszła do gondoli. Posłuchała i korzystając z jego pomocy, wsiadła do pojazdu.
Ram stał nadal i patrzył, jak gondola powoli wznosi się ku niebu, biorąc kurs na Zachodnie Łąki.
Nie przeczuwał nawet, że posyła Indrę na spotkanie największego koszmaru jej życia.
Margit Sandemo