– Możesz być tego pewna!
Armas westchnął zniecierpliwiony.
– Tu jest tak pięknie, niemal nieznośnie pięknie. Ale cofam to, co powiedziałem przedtem. W Królestwie Światła jest dużo piękniej.
– Och, tak – potwierdziła Indra. – Ten straszliwy porządek pozbawia wszystko życia.
– Tak – westchnęła Vida. – Czy zwróciliście uwagę, że rzeźby w alei również ustawiono parami? Wygląda to komicznie.
– Dziękuję wam za te słowa – mruknął Ram. – Miałem nadzieję, że takie właśnie wrażenie to na was zrobi.
Zostali wprowadzeni do wnętrza niskiego domu, który nosił wyraźne cechy więzienia. Eleganckie, białe więzienie z kwiatami w wazonach po obu stronach drzwi, które zostały zamknięte na klucz. Wewnątrz znajdowały się dwa okratowane pokoje. Żołnierze wahali się przez chwilę, próbowali jakoś rozdzielić zatrzymanych, ale wciąż wychodziło im, że dwa i dwa to pięć, i w końcu z surowymi twarzami wprowadzili wszystkich pięcioro do jednego pokoju. Pięciu strażników zajęło miejsca w drugim, a pozostałych pięciu opuściło budynek.
Goście nie próbowali już zachować powagi.
– Taki jesteś spokojny, Ram – powiedziała Indra, gdy nie byli już w stanie dłużej tłumić rozbawienia. – Czy ty to przewidziałeś?
– Że zostaniemy więźniami? To nie pierwszy raz. Oni w ten sposób chcą nas zmiękczyć. Żebyśmy wiedzieli, gdzie jest nasze miejsce.
Rozsiedli się na ławkach. Vida sprawdzała, czy ubranie Indry leży jak trzeba.
– Czy oni wszyscy są takimi idiotami jak ten typ w megafonie? – zapytała Indra, wygładzając jakąś fałdę na sukni.
Ram zamyślił się.
– Szczerze powiedziawszy, nie wiem. W ogóle wiemy bardzo mało o tutejszej społeczności, rozmawiamy jedynie z klasą wyższą. A jej przedstawiciele są po prostu nieznośni.
Indra próbowała usiąść wygodniej, ale nie było to łatwe w tym niezwykłym stroju, który przecież nie został przygotowany do noszenia na świeżym powietrzu. Pomogła Vidzie wygładzić fałdy spódnicy. Obie młode kobiety z niepokojem sprawdzały, czy na ubraniu nie pojawiła się jakaś plamka.
– Ram, czy nie czas już, byś nam trochę wytłumaczył, co to jest za hołota… to znaczy ludzie, którzy tutaj mieszkają? Czy oni trafili tu po tak zwanych rozrachunkach?
– Nie, nie! Chciałem poddać cię próbie, zobaczyć, czy sama się domyślisz, kim są tutejsi mieszkańcy, ale jeszcze nie było po temu okazji.
Indra przeniosła uważne spojrzenie na strażników siedzących w drugiej celi. Udawali oni, że nie widzą więźniów, więc mogła bez przeszkód im się przyglądać. W twarzach mieli coś szlachetnego, coś przypominającego starożytnych Greków, ale w ogóle sprawiali wrażenie bardzo skrępowanych, bezwolnych i usztywnionych, mogłaby przysiąc, że nie roześmialiby się nawet, gdyby zaczęła opowiadać dowcipy. Czy powinna opowiedzieć jeden z tych naprawdę pieprznych?
Nie, przecież nie zna ich języka, a oni nie mogli zrozumieć, co Indra i jej przyjaciele mówią. Ale pomysł był kuszący, ciekawe, jak by zareagowali. Szokiem? A może oburzeniem? Albo przyjęliby dowcip jako zachętę?
A tego właśnie Indra sobie nie życzyła. Nie byli w jej typie, już Armas jest dużo bardziej pociągający. Nie miała jeszcze okazji, by wypróbować na nim swoje uwodzicielskie sztuczki. I wyglądało na to, że w najbliższej przyszłości też takich możliwości nie będzie.
Ponownie zwróciła się do Rama i słuchała, co mówi:
– Oni mieszkają tutaj od dziesięciu tysięcy lat, co najmniej. I zdegenerowali się bardzo, stali się pedantycznymi, pozbawionymi horyzontów, małostkowymi estetami.
Jego głos brzmiał łagodnie.
– Kiedyś na Ziemi byli wysoko rozwiniętym, szlachetnym, kulturalnym ludem. Tak, tak, pod względem kultury i ogłady przewyższali nawet nas, Lemurów.
– Oj! – jęknęła Indra i poprawiła się na miejscu z nagle rozjarzonymi oczyma. – Oj! Myślę, że wiem. Nic nie mów! To są Atlantydzi, prawda? Pochodzą z zaginionej Atlantydy!
– Brawo! – wykrzyknął Ram. – Wiedziałem, że się domyślisz.
4
Kiedy wciąż siedzieli bezczynnie w więzieniu i czekali, aż zostaną dopuszczeni do łask, Ram opowiedział pokrótce o Atlantydach.
W tamtych czasach, przed wieloma tysiącami lat, Atlantyda leżała na Grzbiecie Północnoatlantyckim, czyli największym łańcuchu gór na świecie, znajdującym się pomiędzy późniejszą Europą i Ameryką. Ów łańcuch górski powstał w następstwie licznych wybuchów wulkanów pod powierzchnią morza, bo tam znajduje się również wielki rów tektoniczny. Góry te przecinają na skos Islandię i ciągną się dalej na południe obok Azorów i Wyspy Wniebowstąpienia.
Jest oczywiste, że Atlantyda musiała być bardzo niespokojnym lądem, groźnym dla swoich mieszkańców. I rzeczywiście to prawda: około dziesięciu tysięcy lat temu nadeszło wielkie trzęsienie ziemi. Państwo zniknęło w morzu.
Obcy zdołali uratować grupę dziesięciu Atlantydów i przeprowadzili ich do Królestwa Światła. Okazali się oni bardzo cenni, reprezentowali wysoko rozwiniętą kulturę, posiedli też bogatą wiedzę. Z tą pierwszą grupą wszystko ułożyło się dobrze. Przybysze żyli w zgodzie z Obcymi i Lemurami w Królestwie Światła.
– Ale liczba Atlantydów rosła – tłumaczył Ram. – W tych czasach nie wprowadzono jeszcze kontroli urodzeń. W młodym pokoleniu Atlantydów zaczęły brać górę niebezpieczne skłonności. Wobec nas, Lemurów, zachowywali się do tego stopnia wyniośle, że Obcy stracili cierpliwość i przenieśli ich, po prostu przesunęli, na to terytorium, które zostało zagospodarowane specjalnie dla nich i otrzymało własne słońce.
– Czy Atlantydzi się na to zgodzili? – zapytał Armas.
– Nie, wyraziłem się chyba niewłaściwie. To oni po latach kłótni i nieporozumień nie chcieli dłużej mieszkać z nami, niżej od nich stojącymi Lemurami, więc uznali za honor przeprowadzkę tutaj. Ta część, Nowa Atlantyda, jest przez nich traktowana jako centrum. Ich zdaniem my mieszkamy po prostu na obrzeżach.
– Oj – westchnęła Indra. – Jaka szkoda dla nas! Czy ty już wtedy tutaj byłeś, Ram?
On zmrużył swoje czarne jak węgle oczy, tak że Indra w ogóle nie widziała białek.
– Ja? – wybuchnął. – Co ty sobie o mnie myślisz?
– Po prostu pytam – odparła.
– Moja kochana, nie jestem żadną skamieliną! Vida i Rok też nie.
– Nie myślałam nic złego, raczej chciałabym okazać szacunek.
– Uff – zadrżał. – Pogrążasz mnie coraz bardziej.
– Wybacz! Mów dalej! Czy oni wszyscy tak samo zadzierają nosa?
– Nie, ci najstarsi to byli bardzo przyzwoici ludzie. Ale niestety, młodzi przejęli władzę. Jeśli można o nich mówić „młodzi”, bo urodzili się przed jakimiś dziesięcioma tysiącami ziemskich lat.
Indra przeliczyła to szybko na lata w Królestwie Światła. Dziesięć tysięcy podzielić na dwanaście, to będzie około ośmiuset pięćdziesięciu lat. Też nieźle.
Indra spojrzała na szlachetny profil Armasa i zapragnęła znaleźć się nieco bliżej niego. Siedział między Vidą i Ramem, niełatwo było zacząć romansować z młodym synem Obcego. To po prostu nie wypada, nie w ten sposób.
– No… to co teraz robimy? – zapytała.
– Przyjmuj to wszystko ze spokojem – odparł Ram.
– Jak mam się odprężyć w tym umundurowaniu? – westchnęła. – Nie mam odwagi nawet się ruszyć! Ale kto jest najwyższym władcą tu, w Nowej Atlantydzie?
– Ech, to rodzaj konsorcjum starców. Wódz jest prawnukiem najwybitniejszego Atlantydy z grupy, która przybyła tu jako pierwsza. Pierwsza, druga i trzecia generacja to byli, jak powiedziałem, sympatyczni, przyjaźni ludzie. Bardzo kulturalni. To ten prawnuk i jego przyjaciele zwrócili się przeciwko najstarszym, przejęli władzę i zaprowadzili swoje porządki. Tak zaczęła się ta nieprzyjemna sytuacja. I degeneracja nie mająca sobie równych. Jego zamiłowanie do porządku i systemu stało się obowiązujące, a on sam zamienił się w potwornego fanatyka.