– Czy on nadal rządzi Nową Atlantydą?
– Tak. Każe się nazywać Jego Niepokalana Wysokość. Właściwe nazwisko tego człowieka jest dla nas zbyt długie.
– W porządku – rzekł Armas. – Mamy zatem do czynienia z Niepokalanym. Czy to jego głos słyszeliśmy?
– Nie, on ma licznych pomocników, którzy uważają się za równie doskonałych. Wiecie, pedanteria i mania czystości to naprawdę niebezpieczne cechy charakteru. Prowadzą do skrajności i są zaraźliwe.
– Niech żyją liczne niekonsekwencje w Królestwie Światła i wszelka spontaniczność – mruknął Armas.
Indra rzekła w zamyśleniu:
– Ale przecież oni długo przebywali pod Świętym Słońcem, prawda? Tam, w Królestwie Światła.
– Dostali własne słońce, nie tak wielkie i życiodajne jak nasze, ale dla nich wystarczające.
– A co się stało z tymi sympatycznymi? Z dziesięciorgiem szlachetnych, z ich dziećmi i wnukami?
– Jego Niepokalana Wysokość podobno unicestwił dwa pierwsze pokolenia. Jak to zrobił, nie wiemy. O następnej generacji, czyli o rodzicach buntowników, posiadamy bardzo skąpe informacje. To wszystko wygląda na tragedię. Tacy wspaniali ludzie! I na ich miejsce otrzymaliśmy tych tutaj.
Rok spojrzał pytająco na Indrę.
– Myślisz o tym, że Słońce powinno było uczynić ich łagodniejszymi? Sprawić, by stali się lepszymi ludźmi?
– Nie, nie myślałam tego, ale kiedy mówisz…
– Pamiętaj, że Słońce jedynie wzmacnia! Dobrzy stają się lepsi, źli gorsi.
Uśmiechnęła się.
– A zatem Przyjaciele Porządku przemienili się w pedantów?
– Tak można powiedzieć.
Indra skinęła głową. Nie podzielała przekonania Roka, ale nie chciała tego dalej roztrząsać. Vida, która też nigdy nie była w Nowej Atlantydzie, spytała:
– Jak długo oni będą nas tutaj trzymać?
– Trudno powiedzieć – odparł Ram. – To będzie zależało od humoru panów.
– Czy nie powinniśmy byli zabrać ze sobą Talornina albo Marca? – wtrąciła Indra gwałtownie. – Albo Dolga.
– Oczywiście – rzekł Ram cierpko. – Ale Talornin nie postawi nogi tutaj po wydarzeniach, jakie miały miejsce dawno, dawno temu, gdy został w paskudny sposób upokorzony. Jeśli jeszcze raz spotka Jego Niepokalaną Wysokość, to z pewnością nie zdoła się opanować i unicestwi Niepokalaność. Dlatego nie przyszedł z nami, bo Talornin wierzy w siłę dobra. Ale oczywiście bardzo bym chciał widzieć tutaj trio: Marco – Móri – Dolg!
– Może byś ich wezwała, Indro? – zaproponował Rok.
– Ja? Ja nie posiadam tego rodzaju talentów Ludzi Lodu, to moja siostra, Miranda, odziedziczyła ich część. Ja jestem wyłącznie dekoracyjna.
– Rzeczywiście jesteś, zwłaszcza w tym ubraniu – przyznał Ram.
– Ram, coś ty! Nie mów takich rzeczy, kiedy Armas słucha. Bo mógłby zauważyć moje wspaniałe kształty, a to nie byłoby dobrze dla krwi Obcego, która płynie w jego żyłach.
Armas wydał z siebie pogardliwy okrzyk. Ale wszyscy wybuchnęli śmiechem, on również, a wartownicy popatrzyli na nich surowo, choć nie wiedzieli, jak zareagować.
– Oni chyba nie wiedzą, co to jest śmiech – mruknęła Vida i wszystkich więźniów opanował kolejny, trudny do opanowania atak wesołości.
Tego było żołnierzom za wiele. Dwaj z nich wstali i marszowym krokiem wyszli z budynku.
– Biedacy, muszą sprowadzić pomoc – uśmiechnął się Ram. – Oni tego nie rozumieją. Powinniśmy pewnie sprawiać wrażenie kompletnie załamanych z powodu uwięzienia.
Indra nie przestała się jednak zastanawiać nad teorią Roka dotyczącą wpływu Słońca.
– Wiecie co? – rzekła z wolna. – Ja myślę, że nie wszyscy tutaj podzielają poglądy Jego Wyszorowanej do Czysta Wysokości. Sądzę, że Słońce sprawiło, iż dobrzy ludzie stali się lepsi. Muszą tu istnieć jakieś istoty, które nie zostały opanowane przez tę wariacką, nie, nie, świetnie zdyscyplinowaną manię czystości. I oni muszą cierpieć!
– Bez wątpienia masz rację, Indro – odparł Rok. – Powinniśmy to sprawdzić, Ram.
– Wiem. Ale porozumienie zakłada, że nigdy nie będziemy się wtrącać do sposobu sprawowania władzy: ani my do nich, ani oni do nas. Powinniśmy natomiast przedstawić to wszystko Talorninowi albo jeszcze lepiej Wielkiej Radzie. Talorninowi na samo wspomnienie Nowej Atlantydy oczy zachodzą krwią.
– Mnie również – rzekła Indra z wielkim przekonaniem. – Mnie również! Niewiele zdążyłam tu jeszcze zobaczyć, ale to mi wystarczy. Znajdźmy wybrane dziecko i wynośmy się stąd jak najszybciej!
Władze najwyraźniej spostrzegły, że uwięzienie nie uczyniło gości pokornymi, raczej wprost przeciwnie. Znowu rozległ się głos z megafonu, teraz pełen podejrzliwości z powodu tak nieodpowiedniego zachowania.
– Nie jesteśmy zadowoleni z eskorty, jaką wyznaczono naszemu nieocenionemu skarbowi – zaskrzeczało w megafonie. – Żądamy z całą stanowczością, by Królestwo Światła przysłało bardziej odpowiednie towarzystwo dla tego, którego hodowaliśmy i z którego udało nam się stworzyć egzemplarz pierwszej klasy.
– Czy on mówi o kwiatach? – zapytała Indra cicho.
– Ram, głównodowodzący Strażnikami w Królestwie Światła… natychmiast wyślij prośbę o godniejszą eskortę! Dopóki ona się nie pojawi, pozostaniecie w więzieniu.
Cała piątka spoglądała po sobie. Oczy wszystkich zaczynały miotać skry.
Ram odpowiedział:
– To możemy zrobić.
– Przedstawcie nam listę wybranych, byśmy mogli ją zatwierdzić!
Zastanowiwszy się chwilę, Ram zaczął wyliczać:
– Ojciec Armasa, Obcy, Strażnik Góry. I jeszcze dwóch innych: Marco z Ludzi Lodu, książę Czarnych Sal. I Dolg, jeden z najbardziej szanowanych mieszkańców Królestwa Światła.
– Obcy?
– Nie. Ale im równy.
Zaległa cisza, widocznie dyskutowano nad propozycją.
– Zatwierdzone. Z pewnymi wątpliwościami – brzmiała odpowiedź. – Nie znamy tych dwóch ostatnich, ale to wy za nich odpowiadacie. Jeśli okażą się niegodni, pozostaniecie w więzieniu na czas nieokreślony.
Megafon został wyłączony.
– Bardzo dobry wybór – rzekła Indra. – Ojciec Armasa będzie wściekły, kiedy zobaczy, jak potraktowano jego syna. A Marco i Dolg… bardzo cię cieszę! Ale dlaczego nie wezwałeś również Móriego?
– Dolg potrafi mniej więcej to samo co on. Poza tym Móri jest teraz bardzo zajęty realizacją innego projektu.
– Jak szybko oni mogą tu dotrzeć? Jestem głodna i muszę iść do toalety…
Armas powiedział zniecierpliwiony:
– Czyż nie chodziłaś tam, zanim przekroczyliśmy bramę?
– Owszem, ale taki jest przywilej kobiet, że mogą biegać do toalety co pół godziny.
– To prawda, wiem coś o tym na przykładzie mojej mamy, Fionelli. Znana jest z tego, że musi biec w ustronne miejsce, gdy tylko się trochę zdenerwuje.
Indra skinęła głową.
– Nerwy wielu kobiet ulokowane są w pęcherzu. Ale ja nie jestem teraz zdenerwowana. Uff, porozmawiajmy o czym innym!
Głos w megafonie odezwał się znowu. Równie podejrzliwy jak poprzednio.
– Jak to się dzieje, że mówicie różnymi językami, a mimo to rozumiecie się nawzajem?
– Niech to licho – mruknął Ram cichutko. Głośno zaś powiedział: – W Królestwie Światła zwykle w ten sposób okazujemy sobie uprzejmość, że uczymy się nawzajem swoich języków. Ci, którzy ze mną tutaj przybyli, są pod tym względem bardzo wykształceni. To najbardziej utalentowani lingwiści, jakich mamy.