– Wielkie dzięki – szepnęła Indra i uszczypnęła Rama w siedzenie. Spojrzał na nią ostrzegawczo. Powinni być ostrożniejsi.
– Czy myślicie, że oni nas widzą? – zapytała Vida.
– Bardzo możliwe. Ale nie rozumieją, co mówimy i na tym polega nasza przewaga.
– Nie mogli się nauczyć waszego języka w czasie, kiedy mieszkali w Królestwie Światła? – zapytała Indra.
– Starsi to uczynili. A ci…? Oni uważają, że to raczej my powinniśmy poznać ich mowę.
– Co za nieznośne pyszałki…
– Dość, już wystarczy!
– Ale w jaki sposób Marco i pozostali otrzymają wiadomość? Jakoś to załatwiłeś?
– Nie, Atlantydzi to zrobią. Mamy połączenie pomiędzy królestwami, zresztą bardzo rzadko używane. Oni wiedzieli dobrze, że mamy dzisiaj przyjść, i powinni być lepiej przygotowani. Zachowują się bardzo lekceważąco.
Nagle drzwi zostały otwarte z klucza, który wydał przenikliwy zgrzyt. Wartownicy wstali i nakazali więźniom wyjść.
Indra zastanawiała się, czy nie pojawili się już ci, których wezwali na ratunek, ale Ram potrząsnął głową. Trzeba czekać.
Tym razem zostali poprowadzeni do białego domu na wzniesieniu, a tam stał nakryty dla nich stół. Indrze pozwolono pójść do toalety, wszystko było niezwykle wytworne.
Przy stole usługiwały im kobiety równie starannie ubrane jak Indra i Vida, jedzenie smakowało wyśmienicie, mimo to cała piątka czuła się źle traktowana przez tych, którzy się dotychczas nie pokazali. Dla nich goście byli niczym przypadkowi turyści. Najwyraźniej nie powinni sądzić, że cokolwiek znaczą!
Rozlokowano ich przy okrągłym stole, prawdopodobnie dlatego, że było ich pięcioro, a liczba pięć pozbawiona jest wszelkiej symetrii. Może tylko z wyjątkiem pentagramu, czyli pięcioramiennej gwiazdy.
Po posiłku przeprowadzono ich do pięknego pokoju w tym samym budynku. Drzwi zostały znowu za nimi zamknięte. Ponownie znajdowali się więc w więzieniu. Twarz Rama wyrażała gniew, który ledwo był w stanie opanować.
Czas płynął. Jakoś się w końcu wszyscy uspokoili, bo długotrwała złość bardzo wyniszcza siły.
Ram obserwował Indrę, która siedziała i swobodnie rozmawiała z Armasem.
Jeśli ta dziewczyna świadomie go uwodzi, to nikt by tego nie zauważył, pomyślał. Mimo to działa tak jak trzeba, dokładnie w ten sposób, żeby wzbudzić zainteresowanie właśnie u Armasa. Kokietowanie go byłoby kompletną stratą czasu. Naturalność i szczerość budzą w nim większe zainteresowanie.
Ona sprawia wrażenie całkowicie rozluźnionej. Jakby Armas nic dla niej nie znaczył, jakby był tylko przyjacielem.
Ale Ram wiedział więcej. Wiedział, że Indra jest zainteresowana tym chłopcem. Widział ukradkowe spojrzenia, jakie posyłała przystojnemu kuzynowi Obcych, kiedy sądziła, że nikt tego nie widzi.
Ale czego ona od niego oczekuje? Nie jest przecież w nim zakochana, Ram mógłby przysiąc. Czy chodzi jej wyłącznie o przygodę?
Nie powinna uwodzić Armasa. A przynajmniej nie teraz, nie podczas tej wyprawy. Całą energię muszą kierować na inne sprawy.
Indra była zagadkową osobowością. Za jej pozorną lekkomyślnością kryło się wiele.
Ram uśmiechnął się leciutko pod nosem. Przyszedł po nią do domu Gabriela dziś rano, ach, wydało się teraz, że opuścili Królestwo Światła dawno temu! Indra nie słyszała, że wszedł, stał więc przez jakiś czas w drzwiach pokoju i przyglądał się jej, kiedy pakowała przed podróżą osobiste rzeczy.
Zawsze jest coś wzruszającego w ludziach, którzy się pakują, pomyślał. Coś nagiego, jakaś wrażliwość i niepewność. Indra układała bieliznę, potem wyjęła wszystko z powrotem i jakby ważyła w dłoniach, wreszcie odłożyła na bok i wzięła co innego, by w chwilę później zdecydowanie zapakować to, co wybrała najpierw.
Kładła poszczególne sztuki bardzo starannie i ostrożnie. Biała bluzka była świeżo wyprasowana i równiutko złożona.
Indra? Ta niepokorna dziewczyna? Ta, która zawsze się boi, żeby nie pokazać, iż coś jest dla niej ważne, żeby nie popełnić błędu?
I właśnie to jest takie wzruszające u pakujących się ludzi. Układają wszystkie swoje najpiękniejsze ubrania, mimo to nigdy nie wiedzą, czy są one wystarczająco dobre ani czy wszystko zostało zrobione tak, jak trzeba.
Indra była najbardziej swobodną istotą w grupie młodzieży. Nie zwracała przesadnej uwagi na moralne zakazy. Ram podejrzewał, że jest doświadczona pod wieloma względami, sama nawet otwarcie dawała to do zrozumienia kiedyś, gdy trochę poruszona opowiadała o surowej moralności swojej siostry Mirandy i przyjaciółki Eleny.
Indra z pewnością nie chciałaby czekać do nocy poślubnej. Chociaż tak działo się chyba tylko na Ziemi. Tutaj, w Królestwie Światła, nie miała żadnych romansów, tak przynajmniej Ram sądził.
Indra i Berengaria traktowały życie dość lekko. Opanowanie tej ostatniej będzie bardzo trudne, gdy dziewczyna dojrzeje. Indra była mądrzejsza, miała więcej rozsądku. Ale ona też nie przejmowała się tym, co ludzie mówią lub myślą. Pozwalała życiu płynąć, traktowała je ze sporą dozą ironii, choć poza tym robiła dokładnie to, co jej odpowiadało, za nic nie chciała podejmować żadnego wysiłku.
Ta podróż była jej pierwszym prawdziwym zadaniem. Oczywiście skarżyła się na niewygody, jak na przykład w Przełęczy Wiatrów, ale chyba bardziej dlatego, że się po niej tego spodziewano. Poza tym przyjmowała wszystko ze spokojem.
Ram odkrył, stojąc wciąż przy drzwiach, że obserwuje ją już bardzo długo. Zakaszlał lekko, udając, że właśnie wszedł. Indra rozpromieniła się na jego widok tak, że uczuł ciepło w sercu i trochę się speszył. Indra nie była osobą szczególnie uzewnętrzniającą swoje uczucia. Przyjmowała zawsze taką postawę, jakby chciała podkreślić, że nic nie może naruszyć jej stoickiego spokoju ani obojętności.
„Ram, stary orle” – powiedziała. – „Czy jestem teraz ładna?” Obejrzała się w lustrze. „Tak, jestem ładna”.
Jej wesoły ton nie zwiódł go jednak. Dopiero co widział jej brak pewności siebie.
To właśnie w tym momencie zaczął się zastanawiać, czy postąpili właściwie, wybierając ją do tak trudnego zadania.
Ale kto lepiej poradzi sobie z chłopcem?
Nikt.
Ram drgnął w tym bezosobowym pokoju w Nowej Atlantydzie, bo nieoczekiwanie Indra usiadła obok niego.
– Masz taką rozmarzoną minę, Ram. Patrzyłeś na mnie, ale mogłabym być zrobiona ze szkła, bo patrzyłeś jakby przeze mnie. To dość nieprzyjemne, muszę powiedzieć.
– Nie chciałem zrobić ci przykrości – uśmiechnął się. – Nie zauważyłem, że przyszłaś tu i usiadłaś.
Indra podciągnęła kolana w górę i objęła je ramionami, zrobiła to z wielkim wdziękiem.
– Mam gdzieś to, że pogniotę strój. Przecież i tak nikt się nami nie przejmuje.
– Z pewnością przyjdą. A ubranie się nie pogniecie. Możesz siedzieć, jak chcesz.
– To najrozsądniejsze słowa, jakie dzisiaj słyszałam. Vida jest fantastyczną osobą – mówiła dalej jednym tchem.
– Prawda? Rok miał szczęście.
– Niewątpliwie! A ty?
W końcu zadała pytanie, które od dawna ją dręczyło. Znakomicie!
– Co masz na myśli?
– Czy jesteś żonaty albo coś w tym rodzaju? Czy masz dzieci, wnuki, prawnuki, potomstwo, dwadzieścia pięć pokoleń?
– No, no – uśmiechnął się. – Przyhamuj trochę! Nie mam nikogo. Praca na stanowisku szefa organizacji Strażników pochłania cały mój czas.
– Szkoda! Byłbyś wspaniały jako ojciec rodziny.
– Nie sądzę. – Twarz mu posmutniała. – Szczerze powiedziawszy jakiś czas temu byłem przygotowany do małżeństwa. Ale to było dawno.