Выбрать главу

Do: Mel Fuller ‹melissa.fuller@thenyjournal.com›

Od: jerryzyje@freemail.com

Temat: Teraz ty…

…usiłujesz mnie wystraszyć. Do zobaczenia o szóstej.

John

Do: John Trent ‹john.trent@thenychronicle.com›

Od: Sierżant Paul Reese ‹preese@89komisariat.nyc.org›

Temat: Wczorajszy wieczór

Słuchaj, Trent, nie wiem, jak cię przepraszać. Nie wiem, o co chodzi między tobą a tą rudą laską, ale nie chciałem ci niczego spieprzyć. Tylko okropnie się zdziwiłem na twój widok! To znaczy – John Trent w Centrum Medycznym dla Zwierząt? Co on tu robi, pomyślałem. Tropi seryjnego mordercę chomików, czy jak? Przepraszam. Nie mogłem się powstrzymać. A poważnie, poszliśmy tam zbadać Hugona, to nasz policyjny pies, wykrywa materiały wybuchowe. Jakiś dureń dał mu po lunchu resztki jedzenia z KFC, a przecież wszyscy mówią, że psu nie wolno dawać kości z kurczaka… No cóż, okazało się, że to prawda. Ale mamy nadzieję, że Hugo się z tego wyliże. Na pewno się wyliże. Ale co TY tam robiłeś, człowieku? Wyglądałeś, jakbyś był zdenerwowany. No cóż, przynajmniej jak na faceta ze świetną laską u boku.

Daj mi znać, czy mogę coś zrobić, żeby ci to wynagrodzić… Może trzeba anulować jakieś mandaty za złe parkowanie? Zatrzymać na weekend bez możliwości wyjścia za kaucją męża tej rudej? Cokolwiek. Zrobię, co tylko chcesz, żeby tylko to naprawić.

Paul

Do: Sierżant Paul Reese ‹preese@89komisariat.nyc.org›

Od: John Trent ‹john.trent@thenychronicle.com›

Temat: Wszystko zostało wybaczone

Przynajmniej na razie, chociaż wczoraj z radością bym cię udusił.

Nie, oczywiście, to nie była twoja wina. W końcu powiedziałeś tylko: „Jak leci, Trent?”, jak każdy normalny człowiek. Skąd miałeś wiedzieć, że obecnie używam przybranego nazwiska?

Ale to, co zaczęło się jako najbardziej nieudany wieczór wszech czasów (kto by pomyślał, że koty zjadają gumowe opaski? z pewnością nie ja), skończyło się jako sama radość. Wiec możesz uznać, że ci wybaczono, przyjacielu. A jeśli chodzi o tę rudą, no wiesz… To długa historia. Może nawet pewnego dnia ci ją opowiem. Zależy, oczywiście,’ jak wszystko się dalej potoczy.

Na razie jednak muszę wracać do Centrum Medycznego. Mam odebrać kota, który podobno szybko wraca do zdrowia po operacji jelita. A po drodze do domu mam zamiar kupić temu kotu największą, najbardziej śmierdzącą rybę, jaką kiedykolwiek widziałeś, w ramach podziękowania za wielką przysługę, którą mi wyświadczył, zżerając tę gumową opaskę.

John

Do: Mel Fuller ‹melissa.fuller@thenyjournal.com›

Od: Nadine Wilcock ‹nadine.wilcock@thenyjournal.com›

Temat: No i???

Co miałaś na sobie? Gdzie w końcu jedliście? Dobrze się bawiłaś?

CO SIĘ STAŁO???

Nadine

Do: Nadine Wilcock ‹nadine.wilcock@thenyjournal.com›

Od: Mel Fuller ‹melissa.fuller@thenyjournal.com›

Temat: Stało się

› Co miałaś na sobie?

Czarną portfelową spódnicę od Calvina Kleina z jedwabnym jasnoniebieskim sweterkiem w serek, z rękawami do łokcia, i niebieskie sandały wiązane wokół kostek, na siedmioipółcentymetrowym obcasie.

› Gdzie w końcu jedliście?

W końcu nigdzie nie poszliśmy. Przynajmniej nie na obiad.

› Dobrze się bawiłaś?

TAK.

› CO SIĘ STAŁO???

To się stało.

No dobra, niezupełnie, ale prawie. Stało się to, że kiedy nakładałam ostatnią warstwę szminki, rozległo się pukanie do drzwi. Poszłam otworzyć. To był John. Nawet założył krawat! Nie wierzyłam własnym oczom. Wyglądał świetnie – ale miał naprawdę zmartwioną minę. Więc zapytałam z miejsca:

– Co się stało? A on mi na to:

– Tweedledum. Coś się z nim dzieje. Mogłabyś zajrzeć do mnie i zerknąć na niego?

No więc poszłam i zerknęłam, i nie było wątpliwości, Tweedledum, który jest zdecydowanie aktywniejszym i bardziej przyjaznym z dwóch kotów pani Friedlander, leżał pod stołem w salonie i miał taką minę, jakby zjadł o wiele za dużo wafelków. Nie dat się nikomu dotknąć, prychał, kiedy próbowałam. Nagle coś sobie przypomniałam i powiedziałam:

– O mój Boże, a zdjąłeś te gumowe opaski z „Chronicie”, kiedy przyniosłeś prasę do domu?

Bo wiesz, „Chronicie” jest tak zarozumiałą gazetą, że zawsze ją dostarczają spiętą gumową opaską, żeby ze środka nie wylatywały poszczególne dodatki. Czytelnicy dostaliby szału, gdyby chociaż jednego zabrakło i nie mogliby przeczytać swoich ukochanych stron finansowych, czy czegoś tam. A John powiedział:

– Nie, a po co?

I wtedy zdałam sobie sprawę, że zapomniałam mu wytłumaczyć najważniejszą rzecz związaną z opieką nad psem i kotami jego ciotki: Tweedledum zjada te gumowe opaski. Jego brat robił to samo. I dlatego jego brata już nie ma wśród nas.

– Musimy natychmiast zabrać kota do kliniki! – krzyknęłam.

John osłupiał.

– Żartujesz, prawda?

– Nie, mówię poważnie. Owiń go ręcznikiem. John cały czas stał bez ruchu.

– Ty naprawdę mówisz poważnie.

– Absolutnie poważnie – odparłam. – Trzeba usunąć tę gumową opaskę, zanim coś mu zablokuje w środku. W gruncie rzeczy nie mam pojęcia, czy gumowa opaska może cokolwiek zablokować, ale wystarczyło spojrzeć w zamglone oczy kota. To zwierzę cierpiało.

No więc John wziął ręcznik i zawinęliśmy Tweedleduma (John dorobił się paru paskudnych zadrapań, zanim mu się udało), i pojechaliśmy do Centrum Medycznego dla Zwierząt, bo wiem, że tam właśnie pani Friedlander zabrała Tweedledee, kiedy miał to fatalne zajście z gumową opaską z „Chronicie”. Wiem, bo poprosiła żałobników o przesłanie dotacji dla kliniki zamiast kwiatów po zejściu Tweedledee.

Kiedy tylko weszliśmy do środka, zabrali Tweedleduma na prześwietlenie. Nic nie mogliśmy zrobić, tylko czekać i modlić się. Ale wiesz, trochę trudno było mi czekać i się modlić, kiedy cały czas myślałam o tym, jak nie cierpię „Chronicie”, i że moja wielka randka wali się w gruzy. Przynajmniej, myślałam, to mogłaby być randka. Po prostu ciągle myślałam o tym, że „Chronicie” wiecznie nam podstawia nogę, i o tym, że urządzają sobie przyjęcia bożonarodzeniowe w Water Cłub, a nasze zawsze się odbywają w Bowimore Lanes. I że ich nakład przewyższa nasz o jakieś sto tysięcy i że zawsze wygrywają różne nagrody dziennikarskie, i że ich dział mody ma kolorowe zdjęcia, i że nawet nie mają kolumny plotkarskiej. No cóż, to wszystko wreszcie zaczęło mnie po prostu śmieszyć. Nie wiem dlaczego. Ale zaczęłam się śmiać, że „Chronicie” znów coś mi zdołała zepsuć.

A potem John zapytał mnie, dlaczego się śmieję, więc mu wyjaśniłam (to znaczy nie to, że „Chronicie” zrujnowała naszą randkę, ale całą resztę).

No więc wtedy John też zaczął się śmiać. Nie wiem, dlaczego ON tak się śmiał. No cóż, nie wydaje mi się takim specjalnie rozmodlonym typem. Śmiał się – co chwila wybuchał takim cichym śmiechem. Nawet próbował się opanować, ale od czasu do czasu coś mu się wyrywało.

Tymczasem do kliniki przychodzili jacyś przedziwni ludzie, z najdziwaczniejszymi przypadkami! Była tam na przykład jedna pani ze złotym retrieverem, który zjadł jej cały prozac. Inna przyniosła iguanę, która wyskoczyła z balkonu siódmego piętra (i wylądowała, na pierwszy rzut oka bez szwanku, na markizie delikatesów na samym dole). A jeszcze jedna przyszła ze swoim jeżem, który „był jakiś nieswój i dziwnie się zachowywał”.

– Jak – szepnął do mnie John – powinien zachowywać się porządny jeż?

To wcale nie było śmieszne. Tylko, że my NAPRAWDĘ nie mogliśmy przestać się śmiać. A wszyscy rzucali nam niechętne spojrzenia, co nas tylko jeszcze bardziej rozśmieszało. No więc siedzieliśmy tam, najszykowniej ubrani z tego całego towarzystwa, udawaliśmy, że jest nam wygodnie na twardych plastikowych krzesełkach i próbowaliśmy się nie śmiać, ale nie bardzo nam to wychodziło…