Tak właśnie. Mikrofon. A w moim mieszkaniu siedzi grupa policjantów, słuchając tej samej rozmowy, której słucham i ja. Tylko że oni mają słuchawki. Ja nie muszę. Słyszę wszystko, wystarczy, że przyłożę ucho do ściany. Nie powinnam tego robić. Powinnam być w kawiarni naprzeciwko, dla własnego bezpieczeństwa. Kiedy mi to powiedzieli, pomyślałam sobie: „Akurat!”. Jakbym ja mogła czekać w kawiarni po drugiej stronie ulicy, kiedy mogę być tutaj i dowiadywać się o wszystkim z pierwszej ręki. Nadine, mówię ci, to będzie historia roku, a może nawet dekady! I ja ją napiszę, a George nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko ją wydrukować. Będzie musiał przyznać, że jestem za dobra na stronę dziesiątą i przesunąć mnie do działu wydarzeń. Czuję to, Nadine. Czuję to w kościach! No dobra, oto co właśnie słyszę:
John: Mówię tylko, że zrozumiałbym, gdybyś to zrobił.
Max: Taaa, ale ja tego nie zrobiłem.
John: Ale ja bym zrozumiał, gdybyś to zrobił. Zresztą, popatrz na moją rodzinę. Wszyscy są nadziani. Nadziani. Wyobraź sobie, co by było, gdyby mój dziadek nic mi nie zapisał i gdyby wszystko przeszło na babcię. Gdyby nie chciała od czasu do czasu odpalić mi paru setek dolarów, też bym się wkurzył.
Max: Ja się nigdy nie wkurzyłem.
John: Posłuchaj, ja wiem, jak to jest. To znaczy, nie do końca, ale wiesz, że usiłowałem wyżyć z pensji reportera. Cieniutko było. Gdyby mi nie starczało i gdybym wiedział, że przez jakiś czas nie grozi mi dopływ gotówki, na dole czekałaby na mnie superlaska, a ja poszedłbym do mojej babki po pożyczkę, a ona powiedziałaby nie… też mógłbym się wkurzyć.
Max: Cóż… Sam wiesz. Bo tak właściwie, co one sobie wyobrażają? Że zabiorą tę kasę ze sobą do grobu?
John: No właśnie.
Max: Ja tego po prostu nie rozumiem: siedzi głupia suka na kupie kasy i nie może się rozstać z paroma stówami?
John: Jakby mogła odczuć różnicę.
Max: Nie, no, dokładnie. Jakby w ogóle zauważyła różnicę. Zaliczyłem kolejny wykład: „Gdybyś zechciał rozporządzać swoimi pieniędzmi w rozsądny sposób, nie miałbyś takich kłopotów. Musisz nauczyć się żyć z tego, co masz”.
John: Tymczasem ona co dwa miesiące przepuszcza dwadzieścia tysięcy, lecąc sobie na operę do Helsinek.
Max: Tak! No właśnie.
John: Wystarczy, żeby się w człowieku zagotowało.
Max: Mnie najbardziej wkurzył SPOSÓB, w jaki ona to powiedziała, wiesz. Zupełnie jakbym był małym dzieckiem, czy coś. No wiesz, Chryste, mam trzydzieści pięć lat. Ja chciałem wyłącznie pięć kawałków. Tylko pięć kawałków.
John: Ale jak taka baba się uprze…
Max: Jakbym nie wiedział. A potem ona ma czelność powiedzieć jeszcze: „Nie wychodź taki wściekły”.
John: Nie wychodź wściekły. Jezu.
Max: Dokładnie. „Nie zachowuj się tak, Marie. Nie wychodź wściekły”. I wiesz, szarpie mnie. Za ramię. A ja kazałem taksówkarzowi zaparkować tuż przed budynkiem, przed hydrantem. I Vivica na mnie czeka. „Nie wychodź wściekły”, ona mi mówi.
John: Ale pieniędzy to ci dać nie chciała.
Max: Nie, do diabła. Mnie samego też nie chciała puścić.
John: Więc ją odepchnąłeś.
Max: Musiałem. Nie chciała mnie puścić. Nie miałem zamiaru, sam rozumiesz, przewrócić jej. Chciałem tylko, żeby mi dała spokój. Tylko że… sam nie wiem. Chyba za mocno ją popchnąłem, bo poleciała do tyłu i walnęła się głową w krawędź stolika do kawy. I wszędzie się pojawiła krew, i ten cholerny pies się rozszczekał, a ja się przestraszyłem, że jej sąsiadka usłyszy… John: I spanikowałeś.
Max: No, spanikowałem. To znaczy, stwierdziłem, że nie umarła i ktoś ją w końcu znajdzie. A jeśliby umarła…
John: Jesteś jej najbliższym krewnym.
Max: Tak. Człowieku, mówimy tu o dwunastu milionach. Dla ciebie to drobne, ale dla mnie, z moim talentem do wydawania pieniędzy…
John: No i co zrobiłeś?
Max: Poszedłem do jej sypialni i porozrzucałem trochę ubrań. No wiesz, żeby ludzie pomyśleli, że to ten facet, morderca-transwestyta. Potem wyniosłem się stamtąd do diabła. Pomyślałem sobie, lepiej się zmyć na jakiś czas.
John: Ale ona nie umarła.
Max: Boże, nie. Twarda sztuka, co? A potem… no, sam wiesz. Vivica. I ten mój menedżer, on jest taki dupowaty. Nie chce mu się ruszyć tyłka, żeby mi załatwić jakąś sensowną pracę. Znalazłem się w pułapce.
John: A jak długo ona już jest w tej śpiączce?
Max: Człowieku, od miesięcy. Pewnie i tak wyciągnie nogi. To znaczy, gdybym jej jeszcze trochę pomógł, nikt by nawet nie zauważył.
John: Pomógł?
Max: No wiesz. Pchnął ją w objęcia śmierci, jak to mówią.
John: E, nie gadaj. Niby jak?
Max: Człowieku, insuliną. Po prostu wstrzyknąć za dużo. Jak ten facet, Claus von Bülow. Taka mała starsza pani na pewno by się przekręciła…
Oho! Kroki na korytarzu. Gliny musiały uznać, że wystarczy. Teraz walą do drzwi. Mówię ci, Nadine, zdobędę Pulitzera… Zaczekaj chwilę. Mówią Maksowi, żeby się uspokoił. Ale Max się nie uspokoił. Max…
Do: Mel Fuller ‹melissa.fuller@thenyjournal.com›
Od: Nadine Wilcock ‹nadine.wilcock@thenyjournal.com›
Temat: Co???
MEL??? GDZIE IESTEŚ??? Dlaczego tak nagle przerwałaś? Co się dzieje???
NIC Cl SIĘ NIE STAŁO???
Nadine
Do: George Sanchez ‹george.sanchez@thenyjournal.com›
Od: John Trent ‹john.trent@thenychronicle.com›
Temat: Usiłowanie zabójstwa
Załącznik: (Na 1.00 rano, strona pierwsza, UŚMIECHNIJ SIĘ DO ZDJĘCIA, zdjęcia: 1) Max Friedlander w kajdankach, podpis: „Podejrzany odprowadzany przez nowojorskich policjantów”, 2) Helen Friedlander na nartach, podpis: „Miłośniczka opery buffo i zwierząt”, oba w archiwach)
UŚMIECHNIJ SIĘ DO ZDJĘCIA
SŁAWNY FOTOGRAF MODY ARESZTOWANY ZA USIŁOWANIE ZABÓJSTWA
Podczas zasadzki zastawionej razem z oddziałem nowojorskiej policji z Osiemdziesiątego Dziewiątego Komisariatu, w obecności reportera „New York Chronicie” Johna Trenta oraz Mel Fuller z „New York Journal” dokonano wreszcie aresztowania podejrzanego o brutalny napad na mieszkankę Upper West Side, panią Helen Friedlander.
Panią Friedlander (82) znaleziono nieprzytomną w jej mieszkaniu prawie sześć miesięcy temu. Okoliczności wskazywały na brutalny napad. Ubrania porozrzucane na łóżku ofiary nasuwały podejrzenie, że miłośniczka opery buffo i zwierząt mogła paść ofiarą tak zwanego, mordercy-transwestyty.
Jednakże po aresztowaniu w zeszłym miesiącu Harolda Dumasa, który przyznał się do zabicia siedmiu kobiet, stało się jasne, że napadu na panią Friedlander dokonał, według słów sierżanta policji Paula Reese’a, jakiś naśladowca.
– Złoczyńca usiłował skierować podejrzenia policji na błędny trop – powiedział sierżant Reese w wywiadzie udzielonym dzisiaj wczesnym rankiem. – Postarał się, żeby napad wyglądał tak, jakby go dokonał seryjny morderca, który atakował kobiety w tej dzielnicy. Jednak kilka rzeczy się nie zgadzało. Między innymi fakt, iż pani Friedlander najwidoczniej znała swojego napastnika i sama otworzyła mu drzwi. Ponadto z jej mieszkania nie skradziono żadnych pieniędzy.
– Motywem tej napaści – mówi sierżant Reese – istotnie były pieniądze. Ale nie chodziło o dwieście dolarów, które leżały w torebce pani Friedlander. Gdyby ofiara zmarła, podejrzany odziedziczyłby po niej miliony.
– Helen Friedlander jest niezwykle bogata – wyjaśnił sierżant Reese. – A podejrzany jest jej jedynym żyjącym krewnym.
Podejrzany, Maxwell Friedlander, ma trzydzieści pięć lat, jest siostrzeńcem Helen Friedlander i znanym fotografem mody. Ostatnio popadł w kłopoty finansowe. Jak wyznał Johnowi Trentowi, reporterowi do spraw kryminalnych z „New York Chronicle” i swojemu dawnemu przyjacielowi, początkowo nie zamierzał zabić pani Friedlander. Pchnął ją w afekcie, bez zamiaru pozbawienia życia, i jedynie niefortunny upadek sprawił, że straciła przytomność. Podejrzany wpadł w panikę, zaraz jednak zdał sobie sprawę, że gdyby ciotka umarła, odniósłby znaczące korzyści materialne w postaci odziedziczonego spadku. Dlatego uciekł, nie udzielając ofierze pomocy.