— Nikt się z tobą nie skontaktował?
— Owszem, skontaktowano się ze mną. W Bourget.
— Kto?
— Yatek Morah.
Poczułem, że krew znów zaczyna mi płynąć szybciej w żyłach. Teraz wreszcie do czegoś dochodzimy.
— Kiedy to miało miejsce?
— W niecałe dwa dni po naszym przyjeździe.
— Niecałe dwa dni! Przecież spędziliśmy tam pięć miesięcy, nim on się pojawił!
Skinęła głową.
— W czasie, kiedy ty pracowałeś, poinstruował mnie jak korzystać z wa. Na początku przychodził codziennie, potem, kiedy lekcje zmieniły się w ćwiczenia; rzadziej… Zresztą sam wiesz, jak to przebiega.
Jasne, że wiedziałem.
— Czy pytałaś go,. po co to wszystko?
— Spytałam, czy ma dla mnie jakąś misję do spełnienia. Odpowiedział, że czas misji nadejdzie, a na razie mam tylko ćwiczyć.
— I nigdy go nie naciskałaś w tej sprawie?
— Nie podaję w wątpliwość rozkazów przełożonych! — to nie była jej chełpliwość, lecz jedynie stwierdzenie faktu, wygłoszone takim samym, pozbawionym intonacji i emocji głosem, jak cała reszta.
— Tamtego ranka w Bourget nie posiadałaś więc żadnych instrukcji?
— Nie. Spodziewałam się jakiegoś kontaktu, a nawet sama próbowałam nawiązać kontakt z Morahem, ale zbył mnie. Do tej chwili pozostaję bez rozkazów.
— Nie należałaś do kultu?
— Nie. Próbowałam, owszem, ale bez powodzenia. Nikt nawet nie przyznał, że coś takiego istnieje, i przecież był on doskonale zakonspirowany. Naturalnie nie byłaby aż tak wielką sztuką określenie, kto jest z nim związany i gdzie odbywają się spotkania, jednak ponieważ ja dopiero uczyłam się mocy, nie chciałam nim nie poczuję, że jestem gotowa — spotkać wśród nich kogoś silniejszego ode mnie.
Kiwałem głową, głównie zresztą sam: do siebie: Wszystko. ta w jakiś szalony sposób miało sens, ale jednak nie wszystkie kawałki pasowały do siebie. Do diabła, czy Koril wiedział, czy też nie? A przede wszystkim, czy Korman wiedział, przynajmniej na samym początku? Morah niewątpliwie wiedział. Potrzebowałem więcej informacji… I to jak najszybciej!
— Powiedz mi, Kiro, dla kogo teraz pracujesz? Czyich poleceń musisz słuchać?
Natychmiast zorientowała się, jaki był cel tych pytań.
— Na Charonie nie jest to takie proste i dlatego właśnie czekam i żyję poprzez Zalę. Tutaj, podobnie jak na rodzimej planecie, istnieją pewne frakcje w Bractwie, ale tam wiedziałam przynajmniej dokładnie, po której jestem. stronie. Tutaj te dwie istniejące siły wydają mi się mniej więcej równe. Matuze pozbawiła władzy Korila, kiedy był jednym. z władców. Przejęła kontrolę, ale może nie móc jej utrzymać. Morah pomógł mi, pracując dla frakcji Matuze: Praktycznie jednak rzecz biorąc, muszę służyć lordowi Korilowi. Jestem tutaj. Nie mam od Moraha żadnych rozkazów ani instrukcji i prawdopodobnie ich nie otrzymam, Jeśli nie sprzymierzę się z lordem Korilern przeciwko lordowi Matuze, zostanę zabita. Logika dyktuje przeto, bym służyła lordowi Korilowi. Jestem więc na jego usługi.
Oświadczenie to było tak chłodne i tak pozbawione wszelkich emocji, że z trudem powstrzymałem dreszcz. Miałem przed sobą kogoś bez poczucia moralności, bez skrupułów, a nawet lojalności. Było jej absolutnie wszystko jedno, dla kogo pracowała.
Nadszedł czas, żeby porozmawiać z Korilem.
— Widziałeś zapis — powiedziałem. — Jakie odniosłeś wrażenia?
Koril usiadł wygodnie w fotelu i wyglądało, jakby się zastanawiał.
— Z trudem sobie przypominam tę operację — odparł po dłuższej przerwie. — Jak przez mgłę. Jej początki, naturalnie, sięgają czasów na długo przed tym, nim mnie tu zesłano. Nigdy jednak nie uważano jej za sukces. Przysięgam ci, że sądziłem, iż już dawno temu ją porzucono i zlikwidowano. A ta sprawa podwójnego umysłu… do diabła, według mnie to brzmi niewiarygodnie.
Mówił chyba szczerze, a ja chciałem mu wierzyć. Bardzo chciałem.
— A jednak ktoś wiedział — zauważyłem. — Ona… i inni… pracowali dla Bractwa przez całe lata. Któż wie; ilu ich było, i jak dług — o pracowali? Wreszcie ktoś nakazał zamknięcie tej operacji. Praktycznie oddał ją w ręce władz i spowodował, by ją tu zesłano.
Koril siedział pogrążony w myślach i tylko część swojej uwagi poświęcał rozmowie ze mną.
— Im dłużej o tym myślę, tym wyraźniej widzę prawdopodobny scenariusz. Operację zlikwidowano, bo, o ile dobrze pamiętam, jej efekty napawały lękiem czterech władców, a już szczególnie przerażały co ważniejsze osobistości z tamtej, rodzimej planety. Maszyny do zabijania… To, co powiedziała Zala, jest znaczące. Żadnych emocji. Żadnej lojalności. I co z tego wynika — żadnej kontroli. Coś, co jest tak… nieludzkie… mogłoby być użyte nie tylko przeciwko Konfederacji, ale również przeciwko ośrodkom władzy samego Bractwa. Do diabła, ta operacja została rzekomo zakończona w czasie, kiedy mnie tu zesłano. Dowiedziałem się o niej dopiero od pewnego starego, lubiącego wspominki władcy jednej z planet, który zasiadał ze mną w Synodzie.
— Ale przecież to było co najmniej czterdzieści lat temu — zauważyłem. — A ona pewnie ma niewiele ponad trzydziestkę.
Skinął głową.
— A to, mój przyjacielu, oznacza, że ktoś kontynuował działania już po wydaniu rozkazu zaprzestania tej operacji. Ktoś, kto utrzymywał ten fakt w tajemnicy przed wszystkimi, z wyjątkiem swej najbliższej rodziny. Dawało to tej osobie niesamowitą przewagę.
— Wspomniała coś o rodzinie Triana — powiedziałem.
— Nie znam jej — wzruszył ramionami. — Jednak równie dobrze może to być prawdziwa rodzina, a nie rodzina wchodząca w skład Bractwa. Rozumiesz wszak, co to oznacza? Że istnieje jakiś lord, pozostający w cieniu i uczestniczący w tej grze od czterdziestu już lat.
— Morah. To musi być Morah.
— Zgadzam się z tobą. Choć z drugiej strony, to właśnie Morah zakończył tę operację i ujawnił co najmniej jednego, a może nawet wszystkich pozostałych agentów. Dlaczego?
— Przyszedł mi do głowy jeden powód — odparłem.
— Hm?
— Mając organiczne superroboty i całą potęgę obcych za sobą, nie potrzebował ich dłużej. W każdym razie nie tam.
— Być może. Ale po co mu byli potrzebni tuta j? I dlaczego, skoro już nimi tutaj dysponował, nie użył ich?
Zastanowił się przez chwilę.
— Może jeszcze nie był gotowy, by jej użyć.
— Hm?
— Załóżmy, że niewiele jest tych… ludzi. Załóżmy, że jest ich, powiedzmy, czworo. Pamiętasz, jak Morah wydostał się z tamtego placu?
— Jako czterogłowa hydra.
— A teraz Kreegan nie żyje. Nie zapominaj, iż Dumania powiedział, że to nie skrytobójca go dopadł. Nazwał to przypadkiem.
Spojrzał mi prosto w oczy.
— A Morah, widział, spotkał się, rozmawiał z tymi obcymi twarzą w twarz.
Wreszcie zorientowałem się, do czego zmierza.
— Korman tedy mógł rzeczywiście nie wiedzieć. Podobnie jak Aeolia Matuze.
— Możliwe — skinął głową. — Może Konfederacja nie jest jedyną siłą, która chce zlikwidować czterech władców. W rzeczywistości Konfederacja być może czyni wielką przysługę Yatekowi Marahowi.
— Nie czterech Władców Rombu… tylko jeden.