No, trudno — powiedział. — Miał pewnie prawo. Bez niego — nie miałbym tego wszystkiego.
— Chcesz powiedzieć, że zdradził cię ten Cerberejczyk?
— Musiał — skinął głową.
— Ale dlaczego?
— Żeby sprowokować mnie do jakiejś akcji. Do diabła, Park, jestem przecież gotów. Od roku już jestem gotów. Widziałeś Bourget… To był tylko mały sprawdzian. Stąd zresztą obecność Dumonii. Gadaliśmy, i gadaliśmy, i podałem mu ze sto wymówek, ale ten gość jest przecież i psychiatrą, i psychologiem. Wiedział, że będzie mnie trzeba popchnąć we właściwym kierunku. I właśnie to uczynił.
— A kim on w ogóle jest? — zmarszczyłem brwi. Skąd bierze środki i władzę, z których korzysta?
— Jest prawdopodobnie najgroźniejszym człowiekiem Rombu, a to już coś znaczy — odparł Koril. Gdyby zechciał — mógłby być lordem. Jest absolutnie genialny; jeśli chodzi o powodowanie, by inni potężni ludzie robili to, czego od nich oczekuje: W tej chwili Konfederacja i kto wie, jak duża część Rombu, postępuje tak, jak on chce. Nie znam jego motywów; ale wiem, że nie idzie mu o władzę dla samej władzy. Gdyby chciał rządzić, już by rządził. Spytałem go kiedyś, dlaczego mi pomaga i wiesz, co odpowiedział? Powiedział, że pozwala mu to złagodzić nudę! Dość jednak o nim. Dał mi kopniaka… I nie pozostaje mi wic innego; jak tylko działać.
— Spróbujesz więc przejąć na powrót kontrolę? — Słucha j — skinął głową. — Nie chciałbym lekceważyć pewnych problemów. Ty jesteś tutaj ciągle jeszcze nowy… masz za sobą chyba niewiele ponad rok pobytu. Nie zdajesz więc sobie sprawy z tego, na co się porywamy.
Zatoczyłem ramieniem koło.
— To miejsce jest tak wyposażone, że można by przejąć cały system, a twoje podziemne siły są skuteczne na całej planecie. Nie rozumiem, dlaczego na tym etapie miałbyś mieć problemy.
— No tak — uśmiechnął się ponuro. — Ale ty widzisz tylko powierzchnię spraw. Przede wszystkim nie możemy polegać na broni, którą tu posiadamy. Nie zastanowiło cię, dlaczego żołnierze w Bourget używali broni wystrzeliwującej pociski? Podjąłem olbrzymie ryzyko pozwalając na użycie tam laserów. Jeden słaby wicher tabor, a rozniosłoby nas na strzępy…
Wiesz, odkąd tylko znalazłem się na Charonie ciągle słyszałem o wichrach tabor — powiedziałem. A przecież muszą one być bardzo rzadkie. Nigdy nie widziałem żadnego i nie spotkałem nikogo, kto by go widział.
— Wystarczy jeden, żeby wystraszyć cię na całe życie. Jest to wirująca, elektryczna burza, sięgająca od powierzchni ziemi do warstwy jonowej, otaczającej całą planetę. Nikt nie wie, co je wywołuje, ale wyglądają jak coś z tych piekieł, w które wierzą różni fanatycy. Nie uwierzysz, ale jest nawet cała religia, która się na nich opiera. Po prostu się pojawiają… Nie stwierdziliśmy żadnych konkretnych przyczyn ich — występowania. Mogą być wszędzie; tylko z jakiego powodu nie występują tutaj na — tych terenach, w samym centrum Gamush. Nie przebiegają zgodnie z jakimiś stałymi regułami — czy logiką i znikają równie szybko, jak się pojawiają. Może być spokój nawet przez cały rok, a potem mogą być ich dziesiątki, a nawet setki. Poza bezpośrednią furią samej burzy, wszystko, co jest zasilane elektrycznością w promieniu dziesięciu i więcej kilometrów po prostu szaleje. Przeciążenia i eksplozje mają często siłę niewspółmierną do mocy wybuchającego urządzenia. Żadne czary, żadna siła woli nie są w stanie się im przeciwstawić. Energia elektryczna działa na nie jak magnes.
— Wygląda to na coś, czego w ogóle nie muszę doświadczać — oznajmiłem szczerze.
— I występują znacznie powszechniej niż sądzisz — ciągnął Koril. — W tej chwili trzy takie burze szaleją na północy — a właśnie tam musimy się udać.
— Rozumiem — westchnąłem. — Jednak w sytuacji ograniczenia się do tej dość prymitywnej broni, liczba ludzi zaczyna nabierać większego znaczenia… A ludzi, jak sądzę, ci nie brakuje. Gdyby opierać się na doświadczeniach z Bourget, masom tutaj jest tak naprawdę zupełnie obojętne, kto nimi rządzi.
— Jak zresztą wszędzie — przyznał Konl. — Och, na pewno bylibyśmy w stanie bez większych problemów opanować jakieś siedemdziesiąt procent obszarów na północy i kilka osiedli na Gamush. Tukyaną, która jest bardzo prymitywna, nie przejmowalibyśmy się w ogóle. Mam wystarczającą liczbę potężnych czarców, wychowanych i wyszkolonych tutaj, aby przy ich pomocy zdobyć kilka rządowych fortec, takich jak Montlay czy Cubera. Jednak nie miałoby to większego znaczenia. Tak długo, jak długo są oni w posiadaniu Zamku, kontrolują jeden z dwu istniejących na tej planecie portów kosmicznych, czyli mają rzeczywistą władzę, wymianę handlową, administrację, całą gospodarkę. Dzierżąc to w garści mogą doprowadzić do załamania ekonomicznego na skalę planetarną. Sprawy zaczną iść źle, ludzie będą głodni lub wściekli. I podczas, gdy my będziemy tracić siły na naszych siedmiu dziesiątych, oni spokojnie poczeka ją na posiłki albo od trzech pozostałych władców, albo, być może, bezpośrednio od obcych. Krótko mówiąc zajęcie terenu bez Zamku to zajęcie czegoś, czego nie potrafimy utrzymać. Wzięcie Zamku natomiast prowadzi do tego, że reszta automatycznie wpada w nasze ręce.
— Wobec tego musimy zdobyć Zamek. Tulio Koril roześmiał się.
— Łatwiej to powiedzieć, niż tego dokonać, mój zapalczywy młody skrytobójco. O wiele łatwiej.
Siedzieliśmy w niewielkiej sali odpraw: nas ośmioro i Koril. Rozglądałem się po twarzach obecnych, ale prócz dwu, wszyscy pozostali byli obcy. Te dwie to naturalnie Darva i Zala Embuay. Powodów obecności tej ostatniej nikt nam nie wyjaśnił. Była to jednak niewątpliwie Zala, a nie Kira, choć wiedzieliśmy, że Kira również się tu znajduje.
Sala była przyciemniona i na ekranie ukazał się obraz ogromnej, kolistej, czarnej, kamiennej budowli, usytuowanej na szczycie imponującej góry. Ciąg kamiennych portyków w regularnych odstępach prowadził prawie do samego, nie całkiem płaskiego dachu budowli, upodabniając ją tym samym nieco do pagody.
— To jest Zamek — oznajmił Koril. — Ma osiemdziesiąt metrów wysokości licząc od powierzchni gruntu, a dodatkowe czterdzieści metrów mieści się pod powierzchnią. Dzieli się na piętnaście poziomów i wyposażony jest w doskonały system wodociągowe — odwadniający. Mury Zamku są wykonane z litego kamienia, wzmocnionego stalowymi płytami i siatkami.
Poniżej niego, wewnątrz góry, istnieje cała sieć tuneli prowadzących do odległych, podziemnych zbrojowni. Można by wywiercić w nim niezłą dziurę laserem, ale nigdy nie udałoby się powtórzyć tej sztuki. I tak trzeba chyba być geniuszem, żeby wypalić tę pierwszą dziurę, skoro zewnętrzna powierzchnia skały jest pokryta bardzo zmyślnym chemicznym środkiem zbrojeniowym, wymyślonym i wyprodukowanym na Cerberze. Odbija on promienie lasera, a jak nie jest się dostatecznie ostrożnym, odbije je wprost w strzelającego. Z powodu tej warstwy izolacyjnej wa Zamku wykazuje w stosunku do nas pełną inercję. Zachowuje się, jak prawdziwa bariera fizyczna dla zmysłu wa. Nie można rzucić czaru rozpraszającego na znajdujących się za nią ludzi czy przedmioty. Naturalnie oni też tego nie mogą uczynić, ale nie zapominajmy, że oni tego robić nie muszą. Wystarczy, że będą tam siedzieć i czekać na odsiecz albo z innych terenów, albo z kosmosu. Na samym szczycie budowli mieści się lądowisko wahadłowca.