Wyszliśmy z zakrętu w tunelu i nagle zobaczyliśmy przed sobą jakieś światło. Migotliwe błyskipochodni dochodziły nie tyle z samego korytarza, co z jakiegoś bocznego pomieszczenia. Ku miał tupet, muszę mu to oddać. Popędził po stropie jaskimi wprost do drzwi i zajrzał od góry do środka. Następnie ostrożnie wrócił do Korila.
— Dwóch żołnierzy — wyszeptał głosem tak cichym, że z trudem słyszałem jego słowa. — Broń samopowtarzalna z pociskami eksplodującymi. Zasilanie wyłączone.
Koril skinął głową, robił wrażenie zadowolonego z uzyskanej informacji. Po czym, kiedy już Ku ruszył dalej, wówczas ten człowiek, do którego kiedyś należała i ta jaskinia, i ci żołnierze, podszedł niemal do otwartych drzwi i uniósł ramiona w geście, o którym wiedziałem, iż jest gestem mocy. Wydawał się stać nieruchomo, w zastygłej lecz majestatycznej pozie, jedynie wskazujący palec jego wyciągniętej prawej dłoni poruszał się znacząco, polecając byśmy szli dalej.
Pojedynczo, cichutko podchodziliśmy do niego, potem do drzwi i szliśmy dalej. Przechodząc, widzieliśmy owych dwóch mężczyzn w pokoju. Wyglądali na znudzonych, od czasu do czasu zerkali na jakieś urządzenie znajdujące się poza zasięgiem naszego wzroku. Żaden z nich nas nie zauważył.
Kiedy Darva przeszła obok otwartych drzwi, ruszył wreszcie i Koril. Najpierw wyprostował się, potem zrobił dwa kroki w bok, a następnie cofnął się pod drugą ścianę jaskini, i dalej, aż dołączył do was, czekających na niego pod wiszącym u stropu Ku. Dopiero wówczas się odprężył i podążył naprzód, znów pozwalając Ku nieco nas wyprzedzać. Poprowadził tunelem aż do następnego zakrętu, za którym ponownie weszliśmy w ciemność. Nie było potrzeby wyjaśniać, czego przed chwilą dokonał. Wszyscy wiedzieliśmy, że stworzył dla tamtych dwóch iluzję spokoju i ciszy, aby ułatwić nam przejście.
Przebyliśmy dalsze czterdzieści czy pięćdziesiąt metrów docierając do dużej, otwartej, kolistej przestrzeni, która bez wątpienia była punktem węzłowym systemu korytarzy: Problem polegał na tym, że kiedy już się tam znaleźliśmy, wszędzie wokół nas zajaśniało wa, wskazując, że mamy do czynienia wyłącznie z litą skałą. To więc pierwsza z owych pułapek labiryntu! Wyglądała na bardzo skuteczną.
Pamiętałem dzięki godzinom spędzonym nad planami i wykresami, że system tuneli posiadał skomplikowaną formę, przypominającą diagramy obwodów elektrycznych. Choć wydawało się sprawą oczywistą dla każdego, kto tutaj dotarł, iż lita skała tej wielkiej komory jest tylko kamuflażem, to jednak nie było żadnych realnych wskazówek, które pozwoliłyby dokonać właściwego wyboru wyjścia, nawet jeżeli się takowe odkryło. Z pięciu odchodzących od tego miejsca tuneli, jedynie jeden prowadził do Zamku: Drugi, naturalnie, był tym, którym tu przybyliśmy. Pozostałe trzy naszpikowane były niebezpiecznymi pułapkami i prowadziły do magazynów usytuowanych z dala od samego Zamku.
Zbliżyłem się do Darvy.
— Wszystko w porządku? — wyszeptałem.
— Świetnie, tyle że chce mi się siusiu — odpowiedziała równie cichym głosem. Poklepałem ją współczująco po ramieniu i wróciłem na swoje miejsce.
Koril rozejrzał się wokół, po czym nakazał nam się cofnąć i ponownie wyciągnął ramiona. Powoli obracał się w miejscu i wykonawszy w ciągu minuty trzy pełne obroty, w końcu zatrzymał się. Wreszcie odezwał się cichym głosem:
— Ktoś wykonał tu niezłą robotę. Wszystko jest pełne przeróżnych pułapek, a ponadto w odległości dziesięciu metrów dodano jeszcze jeden tunel poprzeczny. No dobrze… idźcie tuż za mną i nie wyprzedzajcie mnie. Ku, powoli, nie więcej jak dwa trzy metry na raz.
Powiedziawszy to, podjął decyzję, wskazał palcem i część wa po jego lewej stronie rozrzedziła się nieco. Ostrożnie przeszedł tamtędy, pozwolił przejść Ku i poczekał na resztę grupy. Kurtyna wa, zbudowana z cienkich pasemek czegoś, co symulowało skałę, ale było łatwo przenikalne, wróciła na swoje miejsce.
Powoli, ostrożnie uformowaliśmy właściwy szyk i ruszyliśmy dalej nową ścieżką. Nie przeszliśmy więcej niż trzy metry, kiedy Koril gestem dłoni zatrzymał nas.
— A to dranie — mruknął. — Żeby tak sobie stosować pułapki pozaplanetarne.
Wskazał palcem na skalne podłoże, a my wyczuliśmy natychmiast, co miał na myśli. Wszędzie wokół nas było wa — w nas, w ścianach, w podłożu i w stropie korytarza. Wszystko świeciło owym szczególnym światłem wa — wszystko, z wyjątkiem czterometrowej szerokości pasa, biegnącego w poprzek naszej drogi, a zaczynającego się tuż przed Korilem. Materia neutralna oznaczała metal meduzujski, a brak w niej wa, czynił jej zarys doskonale widocznym.
Ku nie potrzebował zachęty; już był na stropie i działał. Widziałem, jak laserowa wiertarka wgryza się w skałę i wkrótce potem obserwowałem, jak Ku przymocowuje do stropu pierścień za pomocą błyskawicznie krzepnącego cementu. Darva i ja jako najwięksi nieśliśmy różne pakunki. Darva znajdowała się teraz przede mną. Lina, skręcona z jakichś leśnych winorośli, w laboratorium Korila wytrzymywała obciążenia nawet pięciuset kilogramów. Mieliśmy nadzieję, że zachowała swoje właściwości.
— Cóż byśmy zrobili bez Ku? — Wyszeptałem do stojącej najbliżej mnie Kindel.
— Po prostu zamienilibyśmy jedno z was w kogoś, kto by go przypominał — odpowiedziała obojętnym tonem.
— O! — jęknąłem i odwróciłem się, aby popatrzeć na postęp prac. System był prosty: chwycić linę i przerzucić swe ciało na drugą stronę ponad wrażliwą na nacisk płytą. Nie było to takie całkiem łatwe, bo strop jaskini znajdował się na wysokości około trzech metrów, a płyta miała cztery metry szerokości. Ponieważ lina nie mogła dotknął płyty, oznaczało to, że potrzebna była spora prędkość początkowa, a po niej niewielki już tylko skok. Dość trudna sztuczka.
Wydawało mi się, iż przeprawa trwa całą wieczność; wszyscy jednak byliśmy dobrze wyszkolonymi zawodowcami. Oprócz jednego przypadku, wszystkim poszło to bardzo sprawnie. Ku mojemu zdumieniu przeskoczyłem na drugą stronę bez najmniejszych kłopotów i wówczas przyszło mi do głowy, że jeśli Kira jest podwójnym agentem, gotowym nas zdradzić, to teraz mogłaby to uczynić nie budząc niczyich podejrzeń. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, a Kira zademonstrowała świetne wyczucie momentu i siłę, które to umiejętności tak bardzo starała się przed nami ukryć.
W rzeczywistości tylko filigranowa Kindel musiała wykonać kilka wahnięć, nim odważyła się skoczyć, ale nawet i wówczas jedynie natychmiastowa reakcja Ku, który pchnięciem od góry pomógł jej przebyć te kilka ostatnich, cennych centymetrów, uratowała sytuację.
Potem czekaliśmy wszyscy na Ku, który użył swojego małego lasera, by przeciąć węzeł, zabrać linę, a potem przeciąć sam pierścień i również zabrać go ze sobą. Ktoś przechodzący tamtędy musiałby więc przeprowadzić celowe przeszukiwanie, aby stwierdzić ślady naszej bytności.
Pułapki, łatwiejsze i trudniejsze do wykrycia, znajdowały się na całej długości tunelu. Te, które były zasilane z zewnątrz, oczywiście nie działały, większość jednak oparta była na prostych, mechanicznych zasadach. Każda z nich wywoływała u nas przyśpieszone bicie serca i każda powodowała właściwą reakcję kogoś z naszej małej grupy, jednak żadna nas nie odstraszyła.
Natykaliśmy się ciągle na ślepe węzły i odnogi tunelu. W tych przypadkach zmuszeni byliśmy polegać na wielkim doświadczeniu Korila i na umiejętności sondowania naszych najlepszych czartów. Zbliżyliśmy się do jednego z takich węzłów i Koril powstrzymał nas przed zapuszczeniem się do jego wnętrza. Znajdowaliśmy się bowiem już bardzo blisko Zamku i teraz dopiero mogły się zacząć prawdziwe problemy.