Выбрать главу

Przede wszystkim w tym węźle panował ruch; sądząc po odgłosach, całkiem spory. kołnierze i personel obsługi, jak się wydawało, pchali tam i z powrotem jakieś wózki i inne przedmioty. Przerwy w tym ruchu nie były jednakże dłuższe niż jakieś trzy minuty, to zbyt krótki czas, by tam Wejść, znaleźć właściwą drogę i jeszcze zdążyć opuścić to miejsce.

Koril pogrążony był w myślach, kiedy nagle przywrócono zasilanie. Przyćmione światła zapaliły się wzdłuż korytarza i oświetliły węzeł. Cofnęliśmy się w głąb naszego korytarza, w ostatniej chwili wnikając spotkania z czwórką ubranych na czerwono ludzi, którzy wynurzyli się z wylotu innego tunelu pchając wielki wózek wypełniony jakimiś pudłami i kierując się do wlotu przeciwległego korytarza. Nawet nie spojrzeli w naszym kierunku.

— No cóż, doszliśmy dalej niż sądziłem, a to dzięki wichrowi tabar — westchnął Koril. — Teraz dopiero się zacznie prawdziwa zabawa. Znajdujemy się nie dalej niż jakieś pięćdziesiąt metrów od najniższego poziomu Zamku. Te tunele prowadzą do magazynów dzieł sztuki, cennych metali i tym podobnych rzeczy. Ten, tam na prawo, na godzinie drugiej, wiedzie do Zamku.

Zamilkł, a my wszyscy zastygliśmy nieruchomo, słysząc następną grupę, tym razem poruszającą się jakimś pojazdem o napędzie mechanicznym. Kiedy umilkły ostatnie dźwięki Koril ciągnął dalej:

— Pułapek nie powinno już być zbyt wiele. Nie sądzę, aby ktoś się spodziewał, iż jacyś intruzi dotrą aż tutaj. W każdym razie, ja na pewno nie spodziewałbym się czegoś podobnego. W ciągu ostatnich trzech godzin przeszedłem przecież doskonale szkolenie w za kresie bezpieczeństwa i ochrony. Wiem, że jesteście zmęczeni, ale musimy przeć naprzód: Dmyślarn się, że cały ten ruch żwiązany jeśt z atakern, który niewątpliwie już nastąpił i że za moment rozpęta się istne piekło. Oznacza to, iż za chwilę będą oni przechodzić właśnie tędy w górę lub w dół. Nie możemy tu zostać i nie możemy iść dalej. Myślę, że…

Kiedy wymawiał te słowa, mały ciągnik z przyczepą wjechał na skrzyżowanie, zatrzymał się, po czym skręcił wprost na nas.

Wyciągnęliśmy pistolety i Koril ledwie zdołał wyszeptać: „Nie chybić”! kiedy pojazd ukazał się naszym oczom. Jechała na nim tylko dwoje ludzi, oboje ubrani w czerwone kombinezonu pracowników obsługi: Zastrzeliliśmy ich tak szybko, że nie byłbym nawet w stanie powiedzieć, jak wyglądali. Ku opuścił się ze stropu do otwartej kabiny kierowcy, wyrzucił ciała i zatrzymał ciągnik.

— Szybko! — instruował Koril. — Park. Darva. Kaigh. Jesteście najwięksi i najsilniejsi. Zrzućcie natychmiast te skrzynie z przyczepy!

Rzuciliśmy się, by wykonać polecenie. Cholerstwa były ciężkie, ale w krótkim czasie przyczepa została opróżniona. W czasie tej pracy staraliśmy się nie zwracać uwagi na dźwięki świadczące o ruchu trwającym za naszymi plecami. Mieliśmy nadzieję, że jesteśmy dostatecznie daleko za zakrętem, by nie zostać dostrzeżonymi przez kogokolwiek, chyba że ktoś zamierzałby właśnie skorzystać z naszego korytarza.

Koril nie marnował czasu na czary. Włączył laser na całą moc i zamienił skrzynie w kupkę białego popiołu, licząc na to, że elektroniczny dźwięk, przypominający odgłos sprężyny, nie zostanie usłyszany lub też zostanie przytłumiony przez panujący wszędzie hałas. Następnie wszyscy szybko wsiedliśmy do przyczepy. Ku włączył bieg wsteczny, cofnął się ostrożnie do rozjazdu, zakręcił i ruszył w kierunku Zamku. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, co było w tych skrzyniach.

Ku gnał jak szalony i nie zawahał się ani na moment, kiedy napotkaliśmy na swej drodze żołnierzy czy personel techniczny. Ku mojemu zdumieniu, wszyscy oni cofali się pod ściany, nie obdarzając nas na wet jednym spojrzeniem. Kawałek dalej spotkaliśmy podobny ciągnik zdążający w przeciwnym kierunku. Ku pomachał ręką, ubrany na czerwono kierowca odpowiedział mu takim samym gestem, choć mijaliśmy się w odległości zaledwie kilku centymetrów.

— Głupcy! — Koril roześmiał się głośno. — Biorą nas za żołnierzy. Cóż, jesteśmy nimi! Przygotować broń! Za moment może być gorąco!

Po chwili znaleźliśmy się na najniższym poziomie Zamku, na ogromnej; otwartej przestrzeni, poprzecinanej rzędami skalnych kolumn. Były tam setki ubranych na czerwono mężczyzn i kobiet, a także wiele wózków i przyczep.

Ku zatrzymał nasz pojazd pomiędzy namalowanymi na podłodze liniami. Koril, promieniujący pewnością siebie, mrugnął do nas.

— A teraz pokażę wam, dlaczego biurokracja jest takim złem. — Zeskoczył z przyczepy, włożył pistolet do kabury i energicznym krokiem poszedł w kierunku żołnierza ubranego w czarny, zdobiony złotym szamerunkiem mundur, zapewne oficera i — sądząc po jego wa — całkiem potężnego osobnika.

Były lord Rombu podszedł wprost do niego i zaczął coś mówić. Żołnierz skinął głową, wskazał na coś palcem i powiedział kilka słów. Koril zasalutował i powrócił do nas, z trudem kryjąc uśmiech.

— W porządku… wysiadać! Nie musimy iść na górę. Pojedziemy Windą 4.

Szliśmy za nim, pomiędzy jakimiś zajętymi swoimi sprawami ludźmi, do drzwi ogromnej, odkrytej windy. Nie byłem przyzwyczajony do takich prymitywnych urządzeń, przypomniałem sobie jednak, że Koril powiedział kiedyś, iż działają one na zasadzie przeciwwagi i nie jest im potrzebny napęd elektryczny. Musiały być tak skonstruowane, w przeciwnym razie w przypadku odcięcia energii elektrycznej, byłyby zupełnie bezużyteczne.

Staliśmy rozglądając się nerwowo, nie całkiem wierząc w realność tego, co robimy i z uczuciem, że z powodu naszych zielonych mundurów odstajemy wyglądem od wszystkich innych. Nie mogłem znieść napięcia, przysunąłem się więc do Korila.

— No dobrze… jak, do diabła, tego dokonałeś?

Uśmiechnął się i mrugnął wesoło.

— Podszedłem po prostu do tamtego oficera operacyjnego, powiedziałem, że jesteśmy specjalnym oddziałem ochrony, mającym rozkaz zajęcia pozycji obronnych, i spytałem go o najszybszą i najkrótszą drogę na wyznaczone nam miejsce.

— I on ci udzielił potrzebnej informacji?

— Jasne. Dlaczegóż by nie?

Nie tylko ja kręciłem z podziwu głową. Tymczasem winda opuściła się i wpasowała w zagłębienie w podłodze. Znajdowało się w niej kilka ręcznych wózków, przeważnie pustych, a także grupa żołnierzy i personelu technicznego. Nikt nie zwrócił na nas najmniejszej uwagi. Przyznaję, że przynajmniej ja, a prawdopodobnie większość z nas, w tym momencie była istnym kłębkiem nerwów. A przecież był to ten rodzaj zagrywki, którą ja sam zaimprowizowałbym w podobnej sytuacji, gdybym znajdował się w swoim własnym, dawnym terenie działań. Wiedziałem, że do chwili opuszczenia windy największe niebezpieczeństwo grozi nam z naszej własnej strony, ze strony kogoś, kto nie wytrzyma nerwowo i wyda nas wszystkich.

Kiedy winda opustoszała, wchodziliśmy do niej niespokojnie, a po nas wsiadło również kilku żołnierzy pchających wózki ze skrzyniami czegoś, co wyglądało na amunicję do broni palnej i magazynki energii dla pistoletów laserowych. Ledwie wsiedli, nad naszymi głowami rozległ się głośny gong i ruszyliśmy w górę, piętro po piętrze. System najwyraźniej zakładał wolną jazdę i w górę, i w dół. Winda zatrzymywała się po prostu na każdym poziomie, niezależnie od okoliczności.

Następne piętro, a także większość innych — nie było otwartą przestrzenią, jak poziom magazynowy, zamiast tego z windy widoczne były korytarze podążające wpierw kilka metrów w dół, a następnie rozgałęziające się w prawo i w lewo. Na każdym poziomie widać też było strażników wyposażonych w zakodowane kolorami przepustki — odznaki, których my przecież nie mieliśmy.