– Chce pani więc, żebyśmy się poddali? – zapytał Ivan.
– Chcę po prostu, żeby państwo podjęli decyzję. Jeśli jego serce przestanie bić, nie musimy go reanimować. Możemy pozwolić mu spokojnie odejść.
– To znaczy umrzeć?
– Tak.
Ivan prychnął pogardliwie.
– Coś pani powiem o moim ojcu. On nie ma zwyczaju się poddawać. I ja także.
– Na litość boską, Ivan!-powiedziała Marilyn.-Tu nie chodzi o wygraną czy przegraną, tylko o ulżenie jego cierpieniom.
– A ty tak szybko się na to godzisz? – odparł, odwracając się do siostry. – Pierwsza oznaka trudności i mała Marilyn poddaje się, pozwalając, by tatuś wybawił ją z opresji. Mnie nigdy nie musiał pomagać.
W oczach Marilyn zalśniły łzy.
– Tobie wcale na nim nie zależy, prawda? Musisz po prostu być górą.
– Nie, chcę, by miał szansę powalczyć. – Ivan spojrzał na Catherine. – Chcę, żeby dla mojego ojca zrobiono wszystko, co możliwe. Chyba jasno się wyrażam?
Marilyn otarła łzy z twarzy, patrząc, jak jej brat odchodzi.
– Jak może mówić, że kocha tatę, skoro nigdy go nie odwiedzał? – Utkwiła wzrok w Catherine. – Nie chcę, żeby ojca reanimowano. Zaznaczy to pani w karcie?
Był to moralny dylemat, którego obawiał się każdy lekarz. Catherine trzymała stronę Marilyn, ale w ostatnich słowach jej brata pobrzmiewała wyraźna groźba.
– Nie mogę wydać takiego polecenia, dopóki państwo oboje nie wyrażą zgody.
– On się nigdy nie zgodzi. Słyszała pani.
– Więc musi pani z nimjeszcze porozmawiać. Przekonać go.
– Boi się pani, że wytoczy pani proces? Woli pani nie ryzykować.
– Wiem, że jest wzburzony.
Marilyn pokiwała głową ze smutkiem.
– Właśnie w ten sposób zawsze wygrywa.
Potrafię pozszywać pacjenta, pomyślała Catherine, ale nie umiem pogodzić skłóconej rodziny.
Gdy wychodziła pół godziny później ze szpitala, czuła się nadal przybita wrogą atmosferą tego spotkania. Było piątkowe popołudnie i czekał ją wolny weekend, ale wyjeżdżając z parkingu, nie była w radosnym nastroju. Upał dokuczał bardziej niż poprzedniego dnia – temperatura przekraczała trzydzieści stopni. Marzyła, by znaleźć się w chłodnym mieszkaniu, usiąść przed telewizorem ze szklanką mrożonej herbaty i pooglądać Discovery Channel.
Czekając na zmianę świateł na pierwszym skrzyżowaniu, rzuciła okiem na nazwę bocznej ulicy. Worcester Street.
To tu mieszkała Elena Ortiz. Podano jej adres w artykule w Boston Globe, który Catherine zdecydowała się w końcu przeczytać.
Gdy zapaliło się zielone światło, skręciła instynktownie w Worcester Street. Nigdy przedtem tamtędy nie jeździła, ale skłonił ją do tego jakiś wewnętrzny przymus. Czuła chorobliwą potrzebę, by zobaczyć miejsce zbrodni, budynek, w którym inna kobieta przeżyła podobny koszmar jak ona. Miała wilgotne dłonie i serce waliło jej jak młotem na widok coraz wyższych numerów kolejnych klatek.
Zobaczywszy dom Eleny Ortiz, stanęła przy krawężniku.
Budynek niczym się nie wyróżniał, nie budził w niej zgrozy. Była to zwyczajna, dwupiętrowa kamienica z cegieł.
Wysiadła z samochodu i spojrzała w okna na wyższych piętrach. Gdzie mieszkała Elena? Tam, gdzie wisiały prążkowane zasłony? Czy tam, gdzie widać było gąszcz roślin? Podeszła do wejścia i popatrzyła na spis lokatorów. W budynku było sześć mieszkań. Pod numerem 2A nie widniało żadne nazwisko. Elenę wymazano już z listy żyjących. Nikt nie chciał, by przypominano mu o śmierci.
Według Globe zabójca dostał się do mieszkania po drabince przeciwpożarowej. Cofnąwszy się na chodnik, Catherine zauważyła stalowe rusztowanie przy bocznej ścianie budynku. Postąpiła kilka kroków w głąb mrocznej alejki i nagle przy-stanęła. Przeszły ją ciarki. Odwróciwszy głowę w kierunku ulicy, zobaczyła przejeżdżającą ciężarówkę, kobietę ćwiczącą jogging i jakąś parę wsiadającą do samochodu. Nie było powodu, by czuła się zagrożona, a jednak ogarnęła ją panika.
Wróciła do wozu, zablokowała drzwi i zacisnęła dłonie na kierownicy, powtarzając sobie: Nic się nie dzieje. Nic się nie dzieje. Powiew chłodnego powietrza z klimatyzatora sprawił, że w końcu się uspokoiła i odetchnąwszy głęboko, usiadła prosto w fotelu.
Po chwili spojrzała znowu na kamienicę, w której mieszkała Elena Ortiz.
Dopiero wtedy zwróciła uwagę na samochód zaparkowany w alejce. I tablicę rejestracyjną na jego tylnym zderzaku.
BUKIET5.
Sięgnęła natychmiast do torebki po wizytówkę detektywa Moore’a i drżącymi rękami wystukała jego numer telefonu.
– Proszę – odezwał się oficjalnym tonem.
– Mówi Catherine Cordell – powiedziała. – Był pan u mnie kilka dni temu.
– W czym mogę pomóc, pani doktor?
– Czy Elena Ortiz jeździła zieloną hondą?
– Słucham?
– Potrzebny mi jest numer jej tablicy rejestracyjnej.
– Nie bardzo rozumiem…
– Niech mi pan go poda! – Ostry ton jej głosu zaskoczył Moore’a. W słuchawce zaległa cisza.
– Zaraz sprawdzę – odparł. Słyszała rozmawiających w jego biurze ludzi i dzwoniące telefony. Wkrótce odezwał się znowu.
– To specjalna tablica – oznajmił. – Chyba ma jakiś związek z kwiaciarnią, którą prowadzą jej rodzice.
– Bukiet Pięć… – wyszeptała Catherine.
– Tak – przyznał Moore po chwili milczenia. Jego głos był dziwnie spokojny. Czujny.
– Kiedy rozmawialiśmy ostatnio, pytał mnie pan, czy znałam Elenę Ortiz.
– Powiedziała pani, że nie.
Catherine westchnęła.
– Myliłam się – odparła drżącym głosem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Catherine przechadzała się nerwowo po poczekalni w budynku pogotowia. Była blada i spięta. Kręcone rude włosy opadały jej na ramiona. Gdy zjawił się Moore, spojrzała na niego i zapytała:
– Miałam rację?
Skinął głową.
– Bukiet Pięć to internetowy kryptonim Eleny Ortiz. Sprawdziliśmy jej komputer. Teraz proszę mi powiedzieć, skąd pani o tym wiedziała.
Rozejrzała się po ruchliwej poczekalni i zaproponowała:
– Wejdźmy do dyżurki.
Pokój, do którego go zabrała, był mroczną, pozbawioną okien klitką. Stało tam tylko łóżko, krzesło i biurko. Dla zmęczonego lekarza, który marzy jedynie o tym, by się przespać, było to idealne miejsce. Gdy Catherine zamknęła drzwi, Moore poczuł się niezręcznie, że znaleźli się razem w tak ciasnym pomieszczeniu, i zastanawiał się, czy ta wymuszona intymność nie jest dla niej równie krępująca. Oboje rozejrzeli się za miejscem do siedzenia. W końcu on usiadł na łóżku, a ona na krześle.
– Właściwie nigdy nie spotkałam Eleny – oznajmiła Catherine. – Nie wiedziałam nawet, że tak miała na imię.
Odwiedzałyśmy to samo okienko czatowe w Internecie. Wie pan, co to jest czatowanie?
– Rodzaj konwersacji za pomocą komputera.
– Właśnie. Grupa ludzi, którzy są w danej chwili podłączeni do Internetu, może ze sobą rozmawiać. To prywatne okienko, tylko dla kobiet. Trzeba znać odpowiednie hasła, żeby w nie wejść. Na ekranie widać tylko kryptonimy. Żadnych nazwisk ani twarzy, można więc pozostać anonimowym. Dzięki temu czujemy się dość bezpieczne, by wyjawiać nasze tajemnice. – Zamilkła na chwilę. – Nigdy pan nie czatował?
– Obawiam się, że rozmowy z anonimowymi osobami nie bardzo mi odpowiadają.
– Czasem – odparła cicho – tylko komuś takiemu można się zwierzyć.
Wyczuł w jej słowach tyle bólu, że nie wiedział, co odpowiedzieć.
Po chwili zaczerpnęła głęboko powietrza i skoncentrowała wzrok na swoich dłoniach, splecionych na kolanach.