Moore nacisnął piórem myszkę, aby wyłączyć wygaszacz ekranu i na monitorze pojawiło się okno poczty elektronicznej American Online. W rubryce „wybrane imię” figurował nadal kryptonim Sprytny Doktorek.
– Czy coś tu się zmieniło? – zapytała Rizzoli.
Catherine pokręciła głową.
– W porządku. Chodźmy do pani gabinetu.
Serce zaczęło jej bić mocniej, gdy szła korytarzem, mijając dwie izby przyjęć. Wszedłszy do gabinetu, spojrzała natychmiast na sufit i cofnęła się przerażona, wpadając niemal na Moore’a. Chwycił ją w ramiona i przytrzymał.
– Tu go właśnie znaleźliśmy – oznajmiła Rizzoli, wskazując na zwisający z lampy stetoskop. – Zakładam, że pani go tu nie zostawiła.
Catherine znów pokręciła głową i powiedziała zdławionym głosem:
– Ten człowiek już tu wcześniej był.
Rizzoli przeszyła ją wzrokiem.
– Kiedy?
– W ciągu ostatnich kilku dni. Ginęły mi różne rzeczy.
Albo znajdowałam je w innym miejscu.
– Jakie rzeczy?
– Stetoskop, fartuch…
– Proszę się dobrze rozejrzeć. Czy coś tu się jeszcze zmieniło?
Catherine rzuciła okiem na półki, biurko, szafkę z kartotekami. To była jej prywatna przestrzeń, którą sama zorganizowała. Wiedziała dokładnie, gdzie co się powinno znajdować.
– Komputer jest włączony – oznajmiła. – Zawsze go wyłączam, gdy wychodzę.
Rizzoli kliknęła myszką i na ekranie pojawiło się okno American Online z używanym przez Catherine kryptonimem CCORD.
– W ten sposób zdobył adres pani poczty – stwierdziła Rizzoli. – Wystarczyło, że włączył komputer.
Catherine patrzyła na klawiaturę. Stukałeś w te klawisze. Siedziałeś na moim krześle. Głos Moore’a wyrwał ją nagle z zamyślenia.
– Czy czegoś brakuje? – spytał. – Jakiegoś osobistego drobiazgu?
– Dlaczego miałby coś takiego zabierać?
– To w jego stylu.
A więc spotkało to już inne kobiety, pomyślała. Inne ofiary.
– Może chodzić o rzecz, którą nosi pani przy sobie – ^sugerował Moore. – Coś, czego tylko pani używa. Biżuterię, grzebień, breloczek…
– O Boże! – Sięgnęła natychmiast do górnej szuflady biurka.
– Hej! – ostrzegła Rizzoli. – Powiedziałam, żeby niczego nie dotykać!
Ale Catherine przetrząsała już szufladę, szukając czegoś gorączkowo wśród piór i ołówków.
– Nie ma go tutaj.
– Czego?
– Trzymam w biurku zapasowy breloczek.
– Z kluczami?
– Tak. Od samochodu, od szpitalnej szafki… -Przerwała, czując, jak zasycha jej w gardle. – Jeśli zaglądał do niej w ciągu dnia, miał dostęp do mojej torebki. – Spojrzała na Moore’a. – I do kluczy do mieszkania.
Technicy zdejmowali już linie papilarne, gdy Moore wrócił do gabinetu.
– Położyłeś ją spać? – spytała Rizzoli.
– Pośpi w dyżurce pogotowia. Nie chcę, żeby jechała do domu, póki nie jest tam bezpiecznie.
– Osobiście zmienisz jej zamki?
Zmarszczył brwi, widząc drwiące spojrzenie partnerki.
– Masz jakiś problem?
– To atrakcyjna kobieta.
Wiem, do czego zmierzasz, pomyślał, wzdychając ciężko.
– Jest taka skrzywdzona i bezbronna – ciągnęła Rizzoli. – Jezu, każdy facet chce od razu otoczyć ją opieką!
– Przecież to nasz obowiązek!
– Taki jesteś obowiązkowy?
– Nie chcę o tym rozmawiać – stwierdził, wychodząc z gabinetu.
Rizzoli podążyła za nim na korytarz jak buldog, chwytający go za kostki.
– Ona jest uwikłana w tę sprawę, Moore. Nie wiemy, czy czegoś nie ukrywa. Nie mów mi, że się w niej zadurzyłeś.
– Bzdura!
– Nie jestem ślepa.
– A co dokładnie widzisz?
– Widzę, jak na siebie patrzycie. Widzę gliniarza, który traci obiektywizm. Który może się sparzyć – dodała po chwili milczenia.
Gdyby podniosła głos, gdyby mówiła to wrogim tonem, odpowiedziałby tak samo. Jednak jej głos brzmiał łagodnie i Moore nie mógł się zdobyć na ostrą ripostę.
– Nie każdemu bym to powiedziała – stwierdziła Rizzoli. – Uważam cię za porządnego faceta. Gdyby chodziło o Crowe’a albo jakiegoś innego dupka, gówno bym się przejmowała, że ktoś złamie im serce. Ale nie chcę, żeby tobie się to przydarzyło.
Patrzyli na siebie przez chwilę. Moore poczuł się zawstydzony, że dostrzegał w Rizzoli tylko przeciętność. Choć podziwiał jej bystry umysł i ambicje, koncentrował zawsze uwagę na jej pospolitej twarzy i bezkształtnych garsonkach. Pod pewnymi względami nie był lepszy niż Darren Crowe i ci idioci, którzy wsadzali jej tampony do butelki z wodą. Nie zasługiwał na jej szacunek.
Usłyszeli, jak ktoś chrząka znacząco, i odwróciwszy głowy, zobaczyli w drzwiach technika z wydziału kryminalnego.
– Nie ma żadnych odcisków – oznajmił. – Sprawdziłem oba komputery. Klawiatury, myszy, stacje dysków – wszystko zostało wyczyszczone.
Zadzwonił telefon komórkowy Rizzoli. Sięgając po niego, powiedziała:
– A czego mogliśmy się spodziewać? Nie mamy do czynienia z kretynem.
– A co z drzwiami? – zapytał Moore.
– Jest na nich kilka częściowych odcisków – odparł technik. – Zważywszy na to, ile osób się tu przewija – pacjenci, personel – nie będziemy w stanie niczego zidentyfikować.
– Hej, Moore – powiedziała Rizzoli, zamykając klapkę telefonu. – Jedziemy.
– Dokąd?
– Do centrali. Brody chce nam zademonstrować magię pikseli.
– Poddałem to zdjęcie analizie fotoskopowej – wyjaśnił Sean Brody. – Zajmuje trzy megabajty pamięci, co oznacza, że jest bardzo wyraźne. Sprawca nie uznaje zamazanych konturów. Przysłał obraz wysokiej jakości, na którym widać nawet rzęsy ofiary.
Brody był komputerowym geniuszem bostońskiej policji, dwudziestotrzyletnim młodzieńcem o bladej cerze, który siedział teraz skupiony przed ekranem monitora z ręką niemal przyklejoną do myszy. Moore, Rizzoli, Frost i Crowe stali za nim, patrząc mu przez ramię. Irytujący śmiech Brody’ego przypominał chichot szakala. Manipulując obrazem na ekranie, co chwila rechotał z zadowolenia.
– To cała fotografia – oznajmił. – Ofiara przywiązana do łóżka. Jest przytomna, ma otwarte oczy. Ich czerwony kolor to efekt błysku lampy. Usta zalepione taśmą. Tutaj, w lewym dolnym rogu, widać krawędź nocnej szafki i budzik, stojący na dwóch książkach. Zrobimy zbliżenie i można odczytać godzinę.
– Druga dwadzieścia – powiedziała Rizzoli.
– Właśnie. Pytanie tylko, czy jest noc, czy popołudnie? Przejdźmy do górnej części zdjęcia, gdzie widać narożnik okna. Zasłony są zaciągnięte, ale jest między nimi wąska szpara, przez którą nie prześwituje światło słoneczne. Jeśli więc zegarek wskazuje właściwy czas, zdjęcie zrobiono o drugiej dwadzieścia w nocy.
– Tak, ale którego dnia? – spytała Rizzoli. – To mogło być zeszłej nocy albo w ubiegłym roku. Cholera, nie wiemy nawet, czy zrobił je Chirurg.
Brody rzucił jej gniewne spojrzenie.
– Jeszcze nie skończyłem.
– W porządku. Słucham.
– Spójrzmy trochę niżej, na prawy przegub ofiary. Przesłania go taśma klejąca. Widzicie tę małą ciemną plamkę? Jak myślicie, co to jest? – Kliknął myszką, powiększając ten szczegół na ekranie.
– Nadal niewiele widać – stwierdził Crowe.
– Dobra. Powiększymy go jeszcze bardziej. – Kliknął ponownie myszką. Ciemna plama nabrała rozpoznawalnego kształtu.
– Jezu! – odezwała się Rizzoli. – Mały konik! To bransoletka Eleny Ortiz!
Brody uśmiechnął się do niej szeroko.
– Dobry jestem?
– To on! – oznajmiła z przekonaniem Rizzoli. – To Chirurg.