– Wróć do nocnej szafki – poprosił Moore.
Brody ściągnął ponownie na ekran całą fotografię i przesunął kursor do lewego dolnego narożnika.
– Co pana interesuje?
– Pod budzikiem leżą dwie książki. Zobaczmy ich grzbiety.
Widzisz, jak ta u góry odbija światło?
– Tak.
– Jest oprawiona w przezroczystą folię.
– W porządku… – Brody najwyraźniej nie rozumiał, do czego Moore zmierza.
– Zrób zbliżenie jej grzbietu. Zobaczymy, czy da się odczytać tytuł.
Brody kliknął myszką.
– Składa się chyba z jednego słowa – stwierdziła Rizzoli.
Brody zrobił jeszcze większe zbliżenie.
– Zaczyna się od litery J – zauważył Moore. – Spójrzcie na to. – Postukał w ekran. – Widzicie ten mały biały kwadracik u dołu grzbietu?
– Wiem, co masz na myśli – powiedziała Rizzoli podnieconym głosem. – Odczytajmy ten cholerny tytuł!
Brody kliknął myszką po raz ostatni. Moore wpatrywał się w słowo widoczne na grzbiecie książki. Nagle odwrócił się i sięgnął po telefon.
– Czy coś przeoczyłem? – zapytał Crowe.
– Książka nosi tytuł Jaskółka – wyjaśnił Moore, wystukując zero. – A ten kwadracik na obwolucie… Założę się, że jest na nim numer katalogowy.
– To książka z biblioteki – oznajmiła Rizzoli.
W telefonie odezwał się głos.
– Centrala.
– Mówi detektyw Thomas Moore z bostońskiej policji.
Muszę się pilnie skontaktować z miejską biblioteką.
– To książka o jezuitach w kosmosie – oznajmił Frost z tylnego siedzenia samochodu.
Pędzili po Centre Street z włączonymi światłami, pilotowani przez dwa radiowozy. Moore siedział za kierownicą.
– Moja żona należy do kółka czytelniczego – wyjaśnił Frost. – Pamiętam, że wspominała o tej Jaskółce.
– To powieść science fiction? – spytała Rizzoli.
– Nie, raczej traktat religijny. O naturze Boga i tego typu sprawach.
– Więc nie muszę tego czytać – stwierdziła Rizzoli. – Znam już wszystkie odpowiedzi. Jestem katoliczką.
Moore rzucił okiem w boczną ulicę i oznajmił:
– Zbliżamy się.
Dom, którego szukali, znajdował się w dzielnicy Jamaica Plain w zachodnim Bostonie, między Franklin Park a są-siednim miasteczkiem Brookline. Kobieta nazywała się Nina Peyton. Tydzień temu pożyczyła egzemplarz książki Jaskółka z lokalnej filii miejskiej biblioteki. I spośród wszystkich osób, które wypożyczyły ten tytuł w Bostonie, tylko ona nie podnosiła teraz, o drugiej w nocy, słuchawki telefonu.
– To tutaj – powiedział Moore, gdy jadący przed nimi radiowóz skręcił w prawo w Eliot Street. Podążył za nim i zatrzymał się przecznicę dalej.
Niebieskie światła na dachu radiowozu błyskały surrealis-tycznie w mroku, gdy Moore, Rizzoli i Frost przeszli przez frontową furtkę w kierunku domu. Wewnątrz widzieli tylko nikłe światełko.
Moore spojrzał na Prosta, który skinął głową i ruszył na tyły domu.
Rizzoli zapukała do drzwi, krzycząc:
– Policja!
Odczekali kilka sekund.
Rizzoli zapukała ponownie, tym razem mocniej.
– Pani Peyton! Proszę otworzyć! Policja!
Nastała chwila ciszy. Nagle usłyszeli w nadajnikach głos Prosta:
– W oknie z tyłu jest wyłamana żaluzja.
Moore i Rizzoli wymienili spojrzenia i bez słowa powzięli decyzję.
Moore stłukł rękojeścią latarki szybkę obok frontowych drzwi, sięgnął do środka i odciągnął zasuwę.
Rizzoli weszła pierwsza do domu, poruszając się w pół-przysiadzie i zakreślając w powietrzu łuk bronią. Moore był tuż za nią. Czuł przypływ adrenaliny, rejestrując błyskawicznie kolejne obrazy. Drewniane schody. Otwarta szafa. Kuchnia na wprost, salon po prawej. Pojedyncza lampa, zapalona na stole w głębi pokoju.
– Sypialnia – powiedziała Rizzoli.
– Szybko!
Ruszyli korytarzem. Rizzoli szła przodem, rozglądając się Bujnie na prawo i lewo, gdy mijali łazienkę i pokój gościnny. Nikogo tam nie zobaczyli. Drzwi na końcu korytarza były lekko uchylone. Za nimi znajdowała się pogrążona w mroku sypialnia.
Moore, ściskając w spoconych dłoniach broń i czując przyspieszone bicie serca, zbliżył się do nich ostrożnie i trącił je nogą.
Owionął go duszny i mdlący zapach krwi. Odnalazł na ścianie przełącznik i zapalił światło. Jeszcze nim jego wzrok zarejestrował obraz na siatkówce oka, wiedział już, co zobaczy. A jednak nie był w pełni przygotowany na szok, który go czekał.
Na łóżku leżała kobieta z rozciętym brzuchem. Cienkie zwoje jelit zwisały jej z boku jak groteskowe serpentyny. Krew, kapiąca z otwartej rany na szyi, tworzyła coraz większą kałużę na podłodze.
Moore potrzebował całej wieczności, by uzmysłowić sobie, co widzi. Dopiero gdy dotarły w pełni do jego świadomości szczegóły obrazu, pojął ich znaczenie. Z rany wypływała ciągle świeża krew. Ściana nie była nią obryzgana. Kałuża ciemnej, niemal czarnej krwi na podłodze nadal się powiększała.
Podszedł natychmiast do ofiary, wdeptując wprost w tę kałużę.
– Hej! – krzyknęła Rizzoli. – Niszczysz ślady!
Moore przytknął palce do szyi ofiary w miejscu, gdzie nie była zraniona.
Kobieta otworzyła oczy.
Dobry Boże! Ona jeszcze żyje!
ROZDZIAŁ ÓSMY
Catherine usiadła nagle wyprostowana na łóżku. Serce waliło jej jak młotem, a nerwy miała napięte niczym postronki. Wpatrywała się w ciemność, próbując opanować strach.
Ktoś dobijał się do drzwi dyżurki.
– Doktor Cordell? – Catherine rozpoznała głos pielęgniarki z pogotowia. – Doktor Cordell!
– Słucham?
– Wiozą nam pacjentkę na urazówkę! Duża utrata krwi, rany brzucha i szyi. Wiem, że ma dziś dyżur doktor Ames, ale spóźni się. Doktor Kimball potrzebuje pani pomocy!
– Proszę mu powiedzieć, że już idę.
Catherine zapaliła światło i spojrzała na zegarek. Była druga czterdzieści pięć. Spała tylko trzy godziny. Zielona jedwabna sukienka leżała nadal na krześle. Wyglądała obco, jakby należała do innej kobiety.
Odzież, w której położyła się spać, była wilgotna od potu, ale nie miała czasu się przebierać. Związała splątane włosy w koński ogon i podeszła do umywalki, by ochlapać twarz zimną wodą. Zobaczyła w lustrze śmiertelnie przerażoną ko-bietę. Skoncentruj się. Czas zapomnieć o strachu i wziąć się do Pracy, nakazała sobie w duchu. Wsunęła bose stopy w tenisówki, wyjęte ze szpitalnej szafki, i wciągnąwszy głęboko powietrze, wyszła z dyżurki.
– Będą tu za jakieś dwie minuty! – krzyknęła recepcjonistka. – Załoga karetki podaje, że ciśnienie skurczowe spadło do siedemdziesięciu!
– Doktor Cordell, stanowisko przygotowane w urazówce numer jeden.
– Kogo mamy w zespole?
– Doktora Kimballa i dwóch stażystów. Dzięki Bogu, że już pani jest! Doktor Ames ma awarię samochodu i nie mógł przyjechać…
Catherine weszła do urazówki. Wystarczył jej rzut oka, by stwierdzić, że zespół przygotował się na najgorsze. Na trzech statywach wisiały plastikowe torebki z mleczanem Ringera. Zwinięte w spirale rurki kroplówki były gotowe do podłączenia. Kurier czekał w gotowości, by przekazać do laboratorium próbki krwi. Dwaj stażyści stali po obu stronach stołu, ściskając w rękach dożylne cewniki, a Ken Kimball, dyżurny lekarz pogotowia, rozpieczętował już pojemnik z zestawem do lapa-rotomii.
Catherine włożyła chirurgiczny czepek i wsunęła ręce w rękawy sterylnego fartucha. Pielęgniarka zawiązała go jej na plecach i podała pierwszą rękawiczkę. Każdy kolejny fragment ubioru zwiększał jej autorytet, dawał poczucie siły i panowania nad sytuacją. W tej sali była wybawczynią, a nie ofiarą.