– Ta wiadomość była przeznaczona dla mnie.
– Nie wiadomo.
– Wczoraj miałam urodziny. On o tym wiedział. Wiedział też. że będę na dyżurze.
– Zakładając, że on to napisał.
– Pieprzenie. Dobrze pan wie, że to on.
Moore skinął w milczeniu głową.
Siedzieli przez chwilę, nie mówiąc ani słowa. Było już późne popołudnie i większości stolików nikt nie zajmował. Za ladą obsługa kafejki uprzątała naczynia. W górę unosiły się smużki pary. Samotna kasjerka rozpieczętowała nowy rulon monet, wsypując je do szuflady kasy.
– Co znaleźliście w moim gabinecie? – spytała Catherine.
– Nie zostawił odcisków palców.
– Więc nic na niego nie macie.
– Nic – przyznał Moore.
– Pojawia się w moim życiu jak duch. Nikt go nie widzi. Nikt nie wie, jak wygląda. Mogłabym wstawić kraty w oknach, a i tak bałabym się zasnąć.
– Nie musi pani wracać do domu. Zawiozę panią do hotelu.
– Nie zdołam się ukryć. On będzie wiedział, gdzie jestem.
Z jakiegoś powodu wybrał właśnie mnie. Dał mi do zrozumienia, że jestem następna.
– Nie sądzę. To byłoby z jego strony niewiarygodnie głupie posunięcie, gdyby ostrzegał kolejną ofiarę. Chirurg nie jest idiotą.
– Ale dlaczego kontaktował się ze mną? Dlaczego adresuje do mnie… – Urwała.
– Może rzuca wyzwanie policji.
– Łajdak powinien więc napisać do was! – Jej głos zabrzmiał tak donośnie, że pielęgniarka, nalewająca sobie kawę, odwróciła głowę.
Catherine zaczerwieniła się i wstała od stolika. Była zażenowana, że dała się ponieść nerwom. Moore chciał wziąć ją za rękę, ale pomyślał, że się odsunie, uznając to za protekcjonalny gest. Wolał nie ryzykować takiej reakcji. Szanował ją bardziej niż jakąkolwiek inną kobietę.
Siedząc w jego samochodzie, powiedziała cicho:
– Poniosło mnie trochę. Przepraszam.
– Zważywszy na okoliczności, trudno się dziwić.
– Panu by się to nie zdarzyło.
Uśmiechnął się ironicznie.
– Ja, oczywiście, zawsze zachowuję zimną krew.
– Tak, zauważyłam.
Co właściwie miała na myśli? – zastanawiał się, jadąc do Back Bay. Czyżby uważała, że jest odporny na burze, które rozpętują się w ludzkim sercu? Odkąd to trzeźwość ocen oznaczała brak uczuć? Wiedział, że koledzy z wydziału zabójstw nazywają go świętym Tomaszem. Zwracali się do niego, gdy trzeba było załagodzić jakąś wybuchową sytuację. Nie znali drugiego oblicza Thomasa Moore’a, człowieka, który stawał nocą przed szafą z rzeczami żony, wdychając ich coraz bardziej ulotny zapach. Dostrzegali tylko maskę, którą pozwalał im widzieć.
– Łatwo panu spokojnie o tym mówić – stwierdziła z wyrzutem Catherine. – On nie ma obsesji na pańskim punkcie.
– Podejdźmy do tego racjonalnie…
– Do sprawy mojej śmierci? Ależ oczywiście!
– Chirurg działa według pewnego schematu, który mu odpowiada. Atakuje nocą, nie w ciągu dnia. W głębi duszy jest tchórzem, niezdolnym do stawienia czoła kobiecie na zasadach równości. Szuka łatwej zdobyczy. Kogoś, kto śpi i nie stawia oporu.
– A więc nie powinnam zasypiać? To proste rozwiązanie.
– Chcę powiedzieć, że unika atakowania kogokolwiek przy dziennym świetle, gdy ofiara może się bronić. Dopiero po zmroku wszystko się zmienia.
Zatrzymał samochód przed jej domem. Budynkowi brakowało uroku starych ceglanych kamienic przy Commonwealth Avenue, ale dysponował za to zamykanym i jasno oświetlonym podziemnym garażem. Aby otworzyć frontowe drzwi, należało mieć klucz i wystukać odpowiedni kod.
Weszli do holu, ozdobionego lustrami i lśniącymi marmurami. Był elegancki, ale zimny i odpychający. Poruszająca się bezszelestnie winda zawiozła ich błyskawicznie na pierwsze piętro.
Dotarłszy do drzwi mieszkania, Catherine zawahała się, ściskając w dłoni nowy klucz.
– Mogę wejść pierwszy i rozejrzeć się, jeśli poprawi to pani samopoczucie – stwierdził Moore.
Miał wrażenie, że odebrała tę propozycję jako osobistą zniewagę. W odpowiedzi włożyła energicznie klucz do zamka, otworzyła drzwi i weszła do środka, jakby musiała sobie udowodnić, że Chirurg jej nie pokonał. Że panuje nadal nad własnym życiem.
– Może zajrzymy po kolei do pokoi, żeby się upewnić, czy wszystko jest w porządku – zaproponował Moore.
Skinęła głową.
Weszli razem do salonu i kuchni, a potem do sypialni. Catherine wiedziała, że Chirurg zabierał zawsze coś na pamiątkę z mieszkań innych kobiet, przejrzała więc skrupulatnie szkatułkę z biżuterią i szuflady toaletki, szukając śladu obecności intruza. Moore stał w drzwiach, przyglądając się, jak przerzuca bluzki, swetry i bieliznę. Nagle naszło go bolesne wspomnienie garderoby innej kobiety, złożonej w walizce i nie tak eleganckiej. Przypomniał sobie szary sweter, spłowiałą różową bluzkę i bawełnianą nocną koszulę w chabry. Wszystko tanie i niemodne. Dlaczego nigdy nie kupował Mary ekstrawaganckich rzeczy!
Na co właściwie oszczędzali? Wydali w końcu odłożone pieniądze na lekarzy, terapeutów i rachunki z hospicjum.
Przeszedł z sypialni do salonu i usiadł na kanapie. Wpadające przez okno promienie popołudniowego słońca raziły go w oczy. Przetarł je i ukrył twarz w dłoniach z poczuciem winy, że przez cały dzień nie myślał o Mary. Wstydził się z tego powodu. Poczuł jeszcze większy wstyd, gdy uniósł głowę i zobaczywszy Catherine, natychmiast zapomniał o zmarłej żonie. Pomyślał, że nie spotkał nigdy równie pięknej kobiety.
I równie odważnej.
– Niczego nie brakuje – oznajmiła. – Przynajmniej tak mi się wydaje.
– Na pewno chce pani tutaj zostać? Chętnie zawiozę panią do hotelu.
Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Złociste promienie zachodzącego słońca oświetliły jej profil.
– Od dwóch lat żyję w strachu. Zamykam się przed światem, sprawdzam ciągle, czy ktoś nie stoi za drzwiami albo w szafie. Mam już tego dość. – Spojrzała na niego. – Chcę wrócić do normalnego życia. Tym razem nie pozwolę mu wygrać.
Powiedziała „tym razem”, jakby chodziło o bitwę w długotrwałej wojnie. Jakby Chirurg i Andrew Capra stali się jedną osobą, którą udało jej się poskromić przed dwoma laty, ale nie pokonać naprawdę. Capra i Chirurg. Dwie głowy tej samej hydry.
– Powiedział pan, że pod domem będzie stał w nocy radiowóz?
– Tak.
– Może mi pan to zagwarantować?
– Oczywiście.
Zaczerpnęła głęboko powietrza, zdobywając się na uśmiech, który był aktem odwagi.
– A więc nie mam się czym przejmować, prawda?
Poczucie winy sprawiło, że pojechał tego wieczoru do Newton, zamiast wrócić prosto do domu. Był poruszony tym, jakie wrażenie zrobiła na nim Catherine Cordell i jak całkowicie zawładnęła jego myślami. Przez półtora roku od śmierci Mary żył jak mnich, nie interesując się w ogóle kobietami, ogarnięty żałobą. Nie wiedział, jak poradzić sobie z tą nową iskrą namiętności. Wiedział jedynie, że – zważywszy na sytuację – postępuje niewłaściwie. Jest nielojalny wobec kobiety, którą kochał.
Pojechał więc do Newton, by wszystko naprawić. Żeby uspokoić sumienie.
Wszedł na dziedziniec z bukietem stokrotek w ręku, zamykając za sobą żelazną furtkę. Pomyślał, że niesie drewno do lasu, rozglądając się po ogrodzie, który zasnuwały już wieczorne cienie. Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżał, na niewielkiej działce rosło coraz więcej kwiatów. Winorośl i róże pięły się również po ścianie domu, więc ogród zdawał się sięgać aż do nieba. Czuł się niemal zażenowany, że przynosi skromne stokrotki. Były to jednak ulubione kwiaty Mary i miał zwyczaj zawsze je dla niej kupować. Kochała ich radosną prostotę, ich białe płatki wokół żółtych słoneczek, ich zapach – nie słodki i intensywny, jak w przypadku innych kwiatów, lecz ostry. Z charakterem. Lubiła je za to, że zakwitają w szczerym polu i przy drogach, udowadniając, że prawdziwe piękno jest spontaniczne i nieujarzmione.