A gdzie ty bytujesz?
Próbowała spojrzeć na miasto oczami Chirurga. Widziała kaniony wieżowców, zielone parki, przypominające rozległe pastwiska, ścieżki, którymi podążały stada ogłupiałych zwierząt, nieświadomych, że obserwuje je myśliwy. Podróżujący drapieżnik, który zabijał, nieograniczany czasem i przestrzenią.
Nagle zadzwonił telefon. Drgnęła raptownie, przewracając butelkę z piwem. Cholera! Chwyciła rolkę papierowych ręczników i przyłożyła je do mokrego stołu, mówiąc do aparatu:
– Słucham, Rizzoli.
– Cześć, Janie!
– O, cześć, mamo.
– Nie oddzwoniłaś do mnie.
– Hm?
– Rozmawiałyśmy parę dni temu. Obiecałaś zadzwonić.
– Wyleciało mi to z głowy. Haruję jak wół.
– Frankie przyjeżdża do domu w przyszłym tygodniu. Cieszysz się?
– Tak. – Rizzoli westchnęła. – Bardzo.
– Widujesz się z bratem raz do roku. Mogłabyś okazać większą radość.
– Mamo, jestem zmęczona. Zajmujemy się bez przerwy sprawą Chirurga.
– Policja jeszcze go nie złapała?
– Ja pracuję w policji.
– Wiesz, co mam na myśli.
Tak, dobrze wiedziała. Mama wyobrażała sobie zapewne, że jej mała Janie odpowiada tylko na telefony i robi kawę wszystkim tym ważnym panom detektywom.
– Przyjdź na kolację, dobrze? – powiedziała matka, unikając rozmowy na temat pracy córki. – W przyszły piątek.
– Nie obiecuję. To zależy od przebiegu śledztwa.
– Och, możesz poświęcić się dla brata.
– Jeśli zrobi się gorąco, będę musiała przyjechać innego dnia.
– To niemożliwe. Mikę umówił się już z nami na piątek.
Oczywiście. Dostosujmy się do drogiego Michaela.
– Janie?
– Dobrze, mamo. Niech będzie w piątek.
Skończyła rozmowę, czując znajomy ucisk w żołądku z powodu tłumionej złości. Boże, jakim cudem zdołała przeżyć dzieciństwo?
Sięgnęła po piwo i łyknąwszy kilka kropli, które zostały w butelce, spojrzała znowu na mapę. W tym momencie pragnęła schwytać Chirurga bardziej niż kiedykolwiek. Skoncentrowała na nim cały gniew wiecznie ignorowanej siostry i lekceważonej dziewczyny.
Kim jesteś? Gdzie cię szukać?
Znieruchomiała na chwilę, głęboko zamyślona, po czym wzięła do ręki pudełko ze szpilkami i wybrawszy nowy kolor – czerwony – oznaczyła dwa miejsca: Commonwealth Avenue i Pilgrim Medical Center w dzielnicy South End.
Było to środowisko Catherine Cordell, zazębiające się z obszarami życia Diany Sterling i Eleny Ortiz. Cordell stanowiła wspólny mianownik. Poruszała się w świecie obu ofiar.
A życie trzeciej z nich, Niny Peyton, spoczywa teraz w jej rękach, powiedziała sobie w duchu Jane.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Nawet w poniedziałkowe popołudnie w Gramercy Pub roiło się od klienteli. Była siódma wieczorem i młodzi ludzie, którzy wyszli na miasto, żeby się zabawić, odwiedzali swój ulubiony lokal.
Rizzoli siedziała przy stoliku blisko wejścia, czując podmuch gorącego powietrza z ulicy za każdym razem, gdy drzwi otwierały się szeroko przed kolejnym sklonowanym yuppie albo biurową Barbie, chwiejącą się na dziesięciocentymetrowych obcasach. Ona sama, ubrana w zwykłą garsonkę i buty na płaskiej podeszwie, czuła się jak przyzwoitka z pensji. Zobaczyła dwie wchodzące kobiety, zwinne jak kocice, za którymi unosił się zapach perfum. Rizzoli nigdy ich nie używała. Miała jedną szminkę, ukrytą gdzieś w głębi szafki w łazience, wyschnięty tusz do rzęs i buteleczkę podkładu Dewy Satin. Kupiła te kosmetyki pięć lat temu w domu towarowym, łudząc się, że dzięki odpowiedniemu makijażowi nawet ona może wyglądać jak Elizabeth Hurley, dziewczyna z okładki. Ekspedientka ze stoiska kosmetycznego smarowała ją kremem, pudrowała, masowała i malowała, a gdy skończyła, podała jej triumfalnym gestem lusterko, pytając z uśmiechem: „I co pani sądzi o swoim nowym wizerunku?”.
Zobaczywszy się w lustrze, Rizzoli znienawidziła Elizabeth Hurley za to, że daje kobietom złudną nadzieję. Brutalna prawda była taka, że niektóre kobiety nigdy nie będą piękne i Rizzoli do nich należała.
Siedziała więc niezauważona, sącząc bezalkoholowe piwo i przyglądając się, jak pub wypełnia się stopniowo hałaśliwym tłumem. Słyszała brzęk szkła i kostek lodu i nieco za głośny, wymuszony śmiech.
Wstała od stolika, przecisnęła się do baru i pokazawszy barmanowi odznakę, powiedziała:
– Mam kilka pytań.
Rzucił tylko okiem na jej plakietkę, kasując należność za drinka.
– W porządku. O co chodzi?
– Widział pan tutaj tę kobietę? – Położyła na ladzie zdjęcie Niny Peyton.
– Tak. I nie pani pierwsza o nią pyta. Była już tu z miesiąc temu jakaś inna policjantka.
– Z wydziału kryminalnego?
– Chyba tak. Chciała wiedzieć, czy ktoś próbował tę dziewczynę poderwać.
– I co pan jej powiedział?
Barman wzruszył ramionami.
– Tu wszyscy po to przychodzą. Nie kontroluję sytuacji.
– Ale pamięta pan tę kobietę? Nazywa się Nina Peyton.
– Widziałem ją kilka razy, zwykle w towarzystwie koleżanki. Nie znam jej nazwiska. Od dawna się nie pojawiła.
– A wie pan dlaczego?
– Nie. – Sięgnął po ścierkę i zaczął wycierać ladę, przestając zwracać na nią uwagę.
– Więc panu powiem – oznajmiła Rizzoli, podnosząc Stos. -Ponieważ jakiś dupek postanowił się zabawić. Przyszedł tu szukać ofiary. Rozejrzał się, zobaczył Ninę Peyton i pomyślał:
Niezły kociak! Nie dostrzegł w niej z pewnością ludzkiej istoty, tylko przedmiot, który można wykorzystać i wyrzucić.
– Nie musi mi pani tego mówić.
– Owszem. A pan powinien posłuchać, bo zdarzyło się to pod pańskim nosem, lecz pan wolał niczego nie zauważyć. Jakiś dupek wsypuje Ninie Peyton do kieliszka narkotyk. Dziewczyna wkrótce dostaje mdłości i idzie chwiejnym krokiem do toalety. Dupek bierze ją pod rękę i wyprowadza na zewnątrz. Nic takiego pan nie widział?
– Nie – odparował barman. – Nie widziałem.
W pubie zaległa cisza. Rizzoli spostrzegła, że wszyscy na nią patrzą. Bez słowa wróciła do stolika.
Po chwili znowu zrobiło się gwarno.
Widziała, jak barman podsuwa jakiemuś mężczyźnie dwie szklanki whisky, a ten podaje jedną z nich kobiecie. Obserwowała ludzi, unoszących do ust kieliszki z margaritąi zlizujących sól z ich krawędzi, ludzi popijających wódkę, teąuilę i piwo.
Widziała, jak mężczyźni patrzą na kobiety. Sączyła bezalkoholowe piwo i czuła się odurzona gniewem. Siedząc samotnie w kącie, dostrzegała z szokującą wyrazistością, czym jest naprawdę to miejsce. Wodopojem, do którego ściągały drapieżniki i ich ofiary.
Odezwał się brzęczyk pagera. Szukał jej Barry Frost.
– Co to za hałas? – zapytał, gdy zadzwoniła do niego z komórki. Ledwo go słyszała.
– Siedzę w barze. – Odwróciła się, ciskając piorunujące spojrzenie w kierunku sąsiedniego stolika, przy którym gruchnęła właśnie salwa śmiechu. – Co powiedziałeś?
– …zgłosiła się na badania na Marłborough Street. Mam kopię jej karty.
– Czyjej?
– Diany Sterling.