– Staram się ocalić ci życie. Muszę poznać prawdę.
– Powiedziałam ci prawdę! Chyba powinieneś już iść. – Podeszła do drzwi i otworzywszy je na oścież, cofnęła się przestraszona.
Na progu stał Peter Falco, zamierzając właśnie zapukać.
– Wszystko w porządku, Catherine? – zapytał.
– Jak najbardziej – burknęła.
Peter rzucił Moore’owi ostre spojrzenie.
– Co to, szykanowanie świadka?
– Zadałem tylko doktor Cordell kilka pytań.
– Z korytarza brzmiało to trochę inaczej. – Peter spojrzał na Catherine. – Czy mam go wyprowadzić?
– Sama sobie poradzę.
– Nie masz obowiązku odpowiadać na żadne pytania.
– Jestem tego świadoma, dziękuję.
– W porządku. Gdybyś mnie potrzebowała, będę obok.
Rzucił Moore’owi jeszcze jedno ostrzegawcze spojrzenie i wrócił do swojego gabinetu. Catherine zauważyła, że z końca korytarza przyglądają jej się Helen i fakturzystka. Zaczerwieniła się i zamknęła ponownie drzwi. Przez chwilę stała tyłem do Moore’a, ale zaraz wyprostowała się i odwróciła. Bez względu na to, czy odpowie mu teraz, czy później, zawsze pozostaną wątpliwości.
– Niczego przed tobą nie ukrywam – oznajmiła. – Jeśli nie mówię ci wszystkiego, co się wtedy wydarzyło, to dlatego, że sama nie pamiętam.
– A więc zeznania, które złożyłaś na policji w Savannah, nie były do końca prawdziwe?
– Detektyw Singer przesłuchiwał mnie w szpitalu. Pomagał mi odtworzyć przebieg wydarzeń. Wtedy wydawało mi się, że powiedziałam mu całą prawdę.
– Ale teraz nie jesteś pewna.
Pokręciła głową.
– Trudno stwierdzić, co jest tylko urojeniem. Wielu rzeczy nie pamiętam z powodu narkotyku, który dał mi Capra. Co jakiś czas mam przebłyski wspomnień, ale może to chora wyobraźnia.
– Nadal się zdarzają?
– Tak. Powtórzyły się ubiegłej nocy. Po raz pierwszy od wielu miesięcy. A już myślałam, że się ich pozbyłam. – Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz. Widok przesłaniała betonowa ściana budynku szpitala. Rzędy okien, przez które można było zajrzeć do prywatnego świata chorych i umierających.
– Dwa lata to na pozór szmat czasu – zaczęła. – Dostatecznie dużo, by zapomnieć. W istocie to niewiele. Po tamtej nocy nie mogłam wrócić do domu. Nie chciałam oglądać miejsca, w którym to się stało. Ojciec musiał spakować moje rzeczy i przeprowadzić mnie do innego mieszkania. Ja, doświadczona lekarka, przyzwyczajona do widoku krwi i wnętrzności, oblewałam się zimnym potem na myśl, że miałabym przejść korytarzem i otworzyć drzwi do mojej dawnej sypialni. Ojciec usiłował mnie zrozumieć, ale jako stary wojskowy nie toleruje słabości. Potraktował to jak wojenną ranę, która w końcu się zabliźnia i człowiek wraca do normalnego życia. Kazał mi wydorośleć i o wszystkim zapomnieć. – Pokręciła głową i zaśmiała się gorzko. – Zapomnieć! Łatwo powiedzieć. Nie miał pojęcia, co przeżywałam, wychodząc z domu, idąc do samochodu, pokazując się gdziekolwiek. Po pewnym czasie po prostu przestałam z nim rozmawiać, bo wiedziałam, że gardzi moją słabością. Nie dzwoniłam do niego przez wiele miesięcy… Dopiero po dwóch latach zaczęłam panować nad strachem i względnie normalnie funkcjonować, nie obawiając się, że zza każdego krzaka może mi grozić niebezpieczeństwo. Odżyłam. – Przesunęła dłonią po oczach, jakby ocierała ze złością łzy, i zniżyła głos do szeptu. – A teraz wszystko wróciło…
Drżała z wysiłku, by się nie rozpłakać i zapanować nad sobą, krzyżując ręce i wpijając palce w ramiona. Moore wstał z krzesła, podszedł do niej i stanął za jej plecami, zastanawiając się, co by zrobiła, gdyby jej dotknął. Czyby się odsunęła? Czy wzdrygnęłaby się, czując rękę mężczyzny? Patrzył bezradnie, jak się kuli, i pomyślał, że jest na skraju załamania.
Dotknął delikatnie jej ramienia. Nie wzdrygnęła się ani nie cofnęła. Odwrócił ją ku sobie, objął i przytulił. Był zaszokowany głębią jej cierpienia. Czuł, jak cała drży. Nie wydawała z siebie głosu, ale wiedział, że z trudem powstrzymuje szloch. Przytknął wargi do jej włosów. Nie potrafił się pohamować. Ujął jej twarz w dłonie, całując ją w czoło i brwi.
Gdy znieruchomiała w jego ramionach, pomyślał, że posunął się za daleko. Puścił ją szybko, mówiąc:
– Przepraszam. Nie powinienem.
– Rzeczywiście.
– Możesz o tym zapomnieć?
– A ty? – spytała cicho.
– Tak. – Wyprostował się i powtórzył dobitniej, jakby chciał przekonać samego siebie: – Tak.
Spojrzała na jego rękę. Wiedział, że patrzy na obrączkę.
– Przez wzgląd na twoją żonę mam nadzieję, że tak będzie – stwierdziła. Chciała wzbudzić w nim poczucie winy i to się jej udało.
Zerknął na obrączkę, którą nosił tak długo, że wydawała się przyrośnięta do jego palca.
– Miała na imię Mary – powiedział. Catherine przypuszczała pewnie, że zdradza żonę. Poczuł się w obowiązku wszystko jej wyjaśnić, zrehabilitować się w jej oczach. -To zdarzyło się dwa lata temu. Miała wylew krwi do mózgu. Nie zmarła od razu. Przez sześć miesięcy żyłem nadzieją, że odzyska przytomność… – Pokręcił głową. – Lekarze nazywali to chronicznym stanem wegetatywnym. Boże, jakże nienawidziłem tego określenia. Mówili o niej jak o jakiejś roślinie albo drzewie. Stała się karykaturą kobiety, którą była. Zanim umarła, zmieniła się nie do poznania. Nie przypominała ani trochę mojej dawnej Mary.
Catherine dotknęła go nieoczekiwanie. Wzdrygnął się mimo woli. Patrzyli na siebie w milczeniu w szarym świetle. Pomyślał, że żaden uścisk ani pocałunek nie mógłby ich bardziej zbliżyć. Ból łączy dwoje ludzie o wiele silniej niż miłość czy namiętność.
Brzęczyk interkomu sprawił, że czar prysł. Catherine zamrugała powiekami, jakby przypominając sobie nagle, gdzie jest. Odwróciła się do biurka i wcisnęła klawisz.
– Słucham?
– Doktor Cordell, dzwonili właśnie z oddziału intensywnej terapii. Wzywają panią pilnie na górę.
Moore zorientował się po spojrzeniu Catherine, że pomyśleli natychmiast o tym samym: Coś się stało z Niną Peyton.
– Czy chodzi o pacjentkę z łóżka numer dwanaście? – spytała Catherine.
– Tak. Odzyskała przytomność.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
W szeroko otwartych oczach Niny Peyton malowało się przerażenie. Przeguby i kostki miała przywiązane pasami do poręczy łóżka. Widać było, jak napręża mięśnie, by uwolnić ręce.
– Ocknęła się pięć minut temu – wyjaśniła Stephanie, pielęgniarka z oddziału intensywnej terapii. -Najpierw wzrosło jej ciśnienie, a potem zobaczyłam, że ma otwarte oczy. Próbowałam ją uspokoić, ale ciągle się szarpie.
Catherine spojrzała na monitor i stwierdziła, że serce pacjentki bije szybko, ale nie wykazuje arytmii. Oddech miała także przyspieszony i od czasu do czasu słychać było chrapliwy świst, gdy przez wsuniętą do jej tchawicy rurkę intubacyjną wylatywała flegma.
– To ta rurka tak ją przeraża – stwierdziła Catherine.
– Dać jej valium?
– Powinna być przytomna – odezwał się Moore, stojąc w drzwiach. – Jeśli zaśnie, nic nam nie powie.
– Z rurką w tchawicy i tak nie może mówić. – Catherine spojrzała na Stephanie. – Jak z poziomem gazów we krwi? Możemy usunąć rurkę?
Stephanie zajrzała do notatek.
– Wartości graniczne. PO2 sześćdziesiąt pięć, pCOj trzydzieści dwa. Przy założonej rurce intubacyjnej z czterdziesto-procentowym tlenem.
Catherine zmarszczyła brwi, nie wiedząc, co zrobić. Chciała, żeby Nina Peyton była przytomna i mogła zeznawać, ale musiała wziąć pod uwagę kilka spraw. Wsunięta do gardła rurka intubacyjna mogłaby u każdego wywołać panikę, a Ninę tak przerażała, że otarła już sobie do krwi związane paskami przeguby. Jednak usunięcie rurki wiązało się także z pewnym ryzykiem. Po operacji w jej płucach zgromadził się płyn i chociaż oddychała powietrzem z zawartością czterdziestu procent tlenu – dwukrotnie wyższą od normalnej – jego poziom we krwi był zaledwie wystarczający. Dlatego właśnie Catherine pozostawiła rurkę intubacyjną. Jeśli ją usuną, stracą margines bezpieczeństwa. Jeśli zostawią, pacjentka będzie nadal histeryzować i szarpać się. Jeśli dostanie środki nasenne, Moore nie uzyska odpowiedzi na swoje pytania.