– Mogli tam być stażyści z chirurgii. Ale nie pielęgniarze.
– Jacy stażyści? Pamięta pani?
– Robią obchód. Przychodzą i odchodzą. Nie interesuję się tym. Mamy swoją pracę. – Spojrzała na Moore’a. – Naprawdę musimy już wracać na oddział.
Moore skinął głową.
– W porządku. Dziękuję.
Rizzoli zaczekała, aż obie pielęgniarki wyjdą, po czym powiedziała do Moore’a:
– Chirurg był na oddziale, zanim ogłoszono alert, prawda?
Moore wstał i podszedł do magnetowidu. Widziała po jego gwałtownych ruchach, że jest wściekły. Wyciągnął z odtwarzacza kasetę i włożył następną.
– Na oddział przybyło trzynastu mężczyzn, a wyszło czternastu. Jeden z nich musiał przez cały czas tam być.
Moore włączył odtwarzanie. Na monitorze pojawił się znów obraz klatki schodowej.
– Niech to szlag, Moore. Crowe odpowiadał za ochronę.
Straciliśmy jedynego świadka.
Nadal nic nie mówił, wpatrując się w ekran i znajome już postacie, pojawiające się w drzwiach klatki schodowej.
– Facet przenika chyba przez ściany – stwierdziła Rizzoli. – Rozpływa się w powietrzu. Na tym piętrze pracowało dziewięć pielęgniarek i żadna go nie zauważyła. Przecież, do cholery, przez cały czas tam był!
– To tylko jedna z możliwości.
– Więc jak poradził sobie z policjantem? Jakim cudem skłonił go, by pozostawił bez opieki pacjentkę i wszedł do magazynu?
– To musiał być człowiek, którego znał. Albo ktoś, kto nie stanowił zagrożenia.
W zamieszaniu spowodowanym alertem, gdy wszyscy spieszyli ratować ludzkie życie, byłoby rzeczą naturalną, gdyby któryś z pracowników szpitala zwrócił się do stojącego w korytarzu policjanta, by pomógł mu zrobić coś w magazynie.
Moore zatrzymał taśmę.
– Jest – powiedział cicho. – Myślę, że to ten człowiek.
Rizzoli wpatrzyła się w ekran. Był to samotny mężczyzna, który wyszedł na klatkę schodową zaraz po ogłoszeniu alertu. Widzieli go od tyłu. Miał na sobie biały fartuch i czepek, spod którego wystawało pasemko krótko przyciętych kasztanowych włosów. Był szczupłej budowy, dość wąski w ramionach i lekko przygarbiony.
– Widać go tylko tutaj – stwierdził Moore. – Nie wysiadał z windy ani nie wchodził schodami. Ale wychodzi tędy.
Zauważ, jak otwiera biodrem drzwi, nie dotykając ich rękami.
Założę się, że nie zostawił nigdzie odcisków palców. Jest zbyt ostrożny. Zobacz, jak się pochyla, jakby wiedział, że filmuje go kamera. Wie, że go szukamy.
– Znamy jego tożsamość?
– Żadna z pielęgniarek go nie rozpoznała.
– Cholera, był na ich oddziale!
– Jak wiele innych osób. Wszyscy ratowali Hermana Gwadowskiego. Wszyscy oprócz niego.
Rizzoli podeszła do monitora, wpatrując się w samotną postać na korytarzu. Nie widziała twarzy tego człowieka, lecz przeszły ją ciarki, jakby spoglądała w oczy diabłu. Czy to ty jesteś Chirurgiem?
– Nikt go nie pamięta – powiedział Moore. – Nikt nie widział go w windzie. A jednak tu był. Jak duch, który pojawia się i znika, kiedy chce.
– Wyszedł osiem minut po ogłoszeniu alertu – stwierdziła Rizzoli, patrząc na licznik czasu na ekranie. – Dwaj studenci medycyny opuścili oddział tuż przed nim.
– Tak, rozmawiałem z nimi. Mieli wykład o jedenastej.
Dlatego wcześniej wyszli. Nie zauważyli nikogo za sobą.
– A więc nie mamy żadnych świadków.
– Tylko to nagranie.
Rizzoli nadal wpatrywała się w licznik na ekranie. Minęło osiem minut od ogłoszenia alertu. To sporo czasu. Próbowała wyobrazić sobie, jak wykorzystuje go sprawca. Podchodzi do policjanta: dziesięć sekund. Przekonuje go, by poszedł z nim do oddalonego o parę metrów magazynu: trzydzieści sekund. Podcina mu gardło: dziesięć sekund. Wychodzi, zamyka drzwi, wchodzi do pokoju Niny Peyton: piętnaście sekund. Rozprawia się z drugą ofiarą, wychodzi: trzydzieści sekund. Potrzebuje więc na to wszystko najwyżej dwóch minut. Pozostaje jeszcze sześć. Na co wykorzystał ten czas? Żeby się umyć? Na miejscu zbrodni było dużo krwi. Mógł być nią zbryzgany.
Miał dużo czasu do dyspozycji. Salowa znalazła ciało Niny dopiero dziesięć minut po tym, jak wyszedł na klatkę schodową. Do tego czasu mógł ujechać samochodem parę kilometrów.
Idealnie wszystko zaplanował. Działa z precyzją szwajcarskiego zegarka.
Nagle wyprostowała się na krześle, czując się tak, jakby przeszedł ją prąd.
– On wiedział! Chryste, on wiedział, że zostanie ogłoszony niebieski alert. -Widząc chłodną reakcję Moore’a, pojęła, że on też doszedł już do tego wniosku. – Czy Hermana Gwadowskiego ktoś odwiedzał?
– Jego syn. Pielęgniarka była cały czas w sali aż do chwili, gdy pacjent przestał oddychać.
– Co działo się tuż przed ogłoszeniem alertu?
– Zmieniła pojemnik z kroplówką. Posłaliśmy ją do analizy.
Rizzoli spojrzała ponownie na ekran monitora, gdzie widoczny był wciąż obraz zastygłego w bezruchu mężczyzny w białym fartuchu.
– To bez sensu. Po co podejmowałby takie ryzyko?
– Chciał pozbyć się świadka.
– Co Nina Peyton właściwie widziała? Zamaskowaną twarz. Wiedział, że nie potrafi go zidentyfikować, że nie stanowi dla niego zagrożenia. A jednak zadał sobie wiele trudu, by ją zabić. Mógł zostać schwytany. Co przez to zyskał?
– Satysfakcję. Dokończył swój rytuał.
– Mógł to zrobić w jej domu. Moore, on tamtej nocy celowo Pozostawił ją przy życiu. Co oznacza, że planował uśmiercić ją później.
– W szpitalu?
– Tak.
– W jakim celu?
– Nie wiem. Zastanawia jednak, że chcąc odwrócić od siebie uwagę, wybrał spośród wszystkich chorych na tym oddziale akurat Hermana Gwadowskiego, pacjenta Catherine Cordell.
Brzęczyk pagera przerwał ich rozmowę. Moore sięgnął po telefon, a Rizzoli skupiła znów uwagę na monitorze. Włączyła odtwarzanie i patrzyła, jak mężczyzna w białym fartuchu zbliża się do drzwi. Wysunął biodro, by je pchnąć, i wyszedł na klatkę schodową. Nie pozwolił ani przez moment, by kamera uchwyciła choćby fragment jego twarzy. Rizzoli cofnęła taśmę i obejrzała tę sekwencję ponownie. Tym razem, gdy zakręcił lekko biodrem, dostrzegła wybrzuszenie pod białym fartuchem. Było widoczne po prawej stronie, na wysokości talii. Co tam ukrywał? Zmianę odzieży? Narzędzia zbrodni?
Słyszała, jak Moore mówi do telefonu:
– Niczego nie ruszaj! Zostaw wszystko tak, jak jest! Już jadę.
Gdy skończył, Rizzoli zapytała:
– Kto to był?
– Catherine. Dostała właśnie kolejną wiadomość.
– Przyszła z wewnętrzną korespondencją – oznajmiła Catherine. – Jak tylko zobaczyłam kopertę, wiedziałam, że to od niego.
Rizzoli patrzyła, jak Moore wkłada rękawiczki. Pomyślała, że to zbędne środki ostrożności, gdyż Chirurg nigdy nie zostawiał odcisków. Na dużej brązowej kopercie widniał u góry wykaligrafowany niebieskim atramentem napis Dla Catherine Cordell z życzeniami urodzinowymi. A.C.
Andrew Capra, pomyślała Rizzoli.
– Nie otwierałaś tego? – spytał Moore.
– Nie. Położyłam kopertę na biurku i zadzwoniłam do ciebie.
– Grzeczna dziewczynka.
Zdaniem Rizzoli zabrzmiało to protekcjonalnie, ale Catherine najwyraźniej nie poczuła się urażona i posłała Moore’owi niepewny uśmiech. Rizzoli wyczuła z bolesną nutą zazdrości pulsujące między nimi wibracje. Sprawy zaszły dalej, niż sądziłam, uznała.
– Wygląda na pustą – stwierdził Moore, otwierając kopertę. Rizzoli podsunęła mu kartkę białego papieru, aby wysypał na nią zawartość przesyłki.
Gdy odwrócił kopertę do góry nogami, wyleciały z niej jedwabiste i lśniące rudobrązowe loki. Rizzoli przeszedł po plecach dreszcz.