Elena Ortiz żyła dostatecznie długo, by widzieć, jak krew tryska jej z szyi i rozbryzguje się na ścianie. Wdychała krew przez uszkodzoną tchawicę, słyszała, jak bulgocze jej w płucach, odkaszliwała szkarłatną flegmą.
Żyła dostatecznie długo, by wiedzieć, że umiera.
A kiedy było po wszystkim, kiedy znieruchomiała, zostawiłeś nam wizytówkę. Złożyłeś starannie jej nocną koszulę i położyłeś ją na toaletce. Dlaczego? Czy to jakiś obłąkańczy wyraz szacunku dla kobiety, którą zamordowałeś? A może z nas drwisz? Chcesz nam pokazać, że kontrolujesz sytuację?
Moore wrócił do salonu i zagłębił się w fotelu. W mieszkaniu było gorąco i duszno, ale on miał dreszcze. Może z emocji, a może z powodu choroby. Bolały go uda i ramiona, jakby złapał jakiegoś wirusa. Pewnie to letnia grypa, najgorsza odmiana. Myślał o miejscach, w których wolałby być w tym momencie. Pływałby po jeziorze Maine, zarzucając wędkę. Albo stał na brzegu morza i obserwował gęstniejącą mgłę. Byle tylko nie przebywać w miejscu zbrodni.
Wyrwał go z zamyślenia brzęczyk pagera. Wyłączywszy go, zdał sobie sprawę, że serce wali mu jak młotem. Próbował się opanować, zanim wyjął telefon komórkowy i wystukał numer.
– Rizzoli – usłyszał już po pierwszym sygnale. Jej głos zabrzmiał sucho jak wystrzał.
– Szukałaś mnie.
– Nie wspomniałeś, że masz informacje z PPNP – oznajmiła.
– Jakie informacje?
– Na temat Diany Sterling. Przeglądam właśnie jej akta.
PPNP, czyli Program Poszukiwania Niebezpiecznych Przestępców, był ogólnokrajową bazą danych, dotyczących zabójstw i napadów. Zabójcy działali często według określonych schematów i dzięki rejestrowi można było ustalić, które zbrodnie popełnił ten sam sprawca. Moore i jego ówczesny partner, Rusty Stivack, rozpoczęli rutynowo śledztwo w sprawie Diany Sterling od tego właśnie źródła.
– W Nowej Anglii nie znaleźliśmy żadnych podobnych przypadków – stwierdził Moore. – Sprawdziliśmy wszystkie zabójstwa, przy których miało miejsce okaleczenie ofiary, nocne włamanie i użycie do krępowania taśmy klejącej. Żadne nie pasowało do sprawy Diany Sterling.
– A seria zabójstw w stanie Georgia? Trzy lata temu, cztery ofiary. Jedna w Atlancie, trzy w Savannah. Wszystkie figurują w PPNP.
– Przeglądałem te sprawy. Tych zbrodni nie popełnił nasz sprawca.
– Posłuchaj, Moore. Dora Ciccone, dwadzieścia dwa lata, studentka z Emory. Została odurzona rohypnolem i przywiązana do łóżka nylonową linką…
– Nasz sprawca używa chloroformu i taśmy klejącej.
– Zabójca rozciął jej brzuch i wyjął macicę, a potem poderżnął gardło. A na koniec – zwróć na to uwagę – złożył jej nocną koszulę i zostawił ją na krześle obok łóżka. Mówię ci, że to cholernie podobny przypadek.
– Te sprawy zostały zamknięte dwa lata temu – stwierdził Moore. – Zabójca nie żyje.
– A jeśli policja z Savannah coś sknociła? Jeśli się pomylili?
– Mieli DNA sprawcy. Włókna, włosy… I świadka. Kobietę, która przeżyła.
– No tak. Był świadek. Ofiara numer pięć. – Głos Rizzoli brzmiał dziwnie ironicznie.
– Rozpoznała sprawcę – zauważył Moore.
– I przy sposobności go zastrzeliła.
– Więc chcesz aresztować jego ducha?
– Rozmawiałeś kiedyś z tą niedoszłą ofiarą? – spytała Rizzoli.
– Nie.
– Dlaczego?
– A niby w jakim celu?
– Mógłbyś się dowiedzieć czegoś interesującego. Na przykład, że wyjechała z Savannah wkrótce po napadzie. Wiesz, gdzie teraz mieszka?
Poprzez szum w telefonie komórkowym Moore słyszał pulsowanie swego tętna.
– W Bostonie? – zapytał cicho.
– I nie zgadłbyś, czym się zajmuje.
ROZDZIAŁ TRZECI
Doktor Catherine Cordell, popędziwszy z piskiem butów przez szpitalny korytarz wyłożony linoleum, pchnęła podwójne drzwi prowadzące do budynku pogotowia.
– Są w urazówce numer dwa, pani doktor! – zawołała jedna z pielęgniarek.
– Już tam lecę – odparła Catherine, kierując się jak sterowany pocisk wprost do wskazanej sali.
Kilka par oczu spojrzało na nią z ulgą, gdy się pojawiła. W jednej chwili oceniła sytuację, dostrzegając rozrzucone na tacy lśniące narzędzia, stojaki do kroplówki z zawieszonymi jak dorodne owoce na metalowych gałązkach torebkami z mleczanem Ringera, zakrwawioną gazę i walające się po podłodze porozdzierane opakowania. Na monitorze widać było gwałtowne sinusoidalne drgania – elektryczny obraz pracy serca, próbującego umknąć śmierci.
– Co my tu mamy? – zapytała Catherine, gdy wszyscy rozsunęli się, by zrobić jej miejsce.
Ron Littman, starszy chirurg, zapoznał ją błyskawicznie ze stanem pacjenta.
– Pieszy potrącony przez samochód. Kierowca uciekł z miejsca wypadku. Pacjent jest nieprzytomny. Źrenice jednakowe, reagują na światło, płuca czyste, ale brzuch obrzmiały. Nie słychać perystaltyki jelit. Ciśnienie spadło do sześćdziesięciu. Wykonałem paracentezę. Ma krwawienie w brzuchu. Podłączyliśmy go do kroplówki, ale nie możemy podnieść ciśnienia.
– Krew i plazma w drodze?
– Powinni dostarczyć je lada chwila.
Mężczyzna na stole operacyjnym był nagi. Dostrzegała z bezlitosną dokładnością najintymniejsze szczegóły jego anatomii. Był po sześćdziesiątce. Został już podłączony do respiratora. Zwiotczałe mięśnie tworzyły obwisłe fałdy na wychudłych kończynach, a żebra sterczały jak łukowate przęsła. Pomyślała, że cierpi na jakąś chroniczną chorobę. Zapewne ma raka. Jego prawa ręka i biodro były otarte i zakrwawione od uderzenia o chodnik, a na prawym boku widać było na tle bladej skóry wielkiego siniaka. Nie miał żadnych otwartych ran.
Catherine założyła stetoskop, by zweryfikować to, co powiedział jej dyżurny chirurg. Nie usłyszała w brzuchu pacjenta żadnych dźwięków. Żadnego szmeru. Brzuch był jak martwy. Przyłożywszy membranę stetoskopu do piersi pacjenta, słuchała, jak oddycha, aby stwierdzić, czy rurka intubacyjna została prawidłowo włożona i czy oba płuca otrzymują tlen. Serce mocno uderzało o ścianę klatki piersiowej. Badanie trwało tylko kilka sekund, ale miała wrażenie, że porusza się jak w zwolnionym tempie, że wszyscy wokół niej zamarli w oczekiwaniu na to, co zrobi.
– Ciśnienie skurczowe spadło do pięćdziesięciu! – zawołała jedna z pielęgniarek.
Zaczynało brakować czasu.
– Dajcie mi fartuch i rękawiczki – zarządziła Catherine. – Przygotujcie narzędzia do laparotomii.
– Nie przewieziemy go do sali operacyjnej? – zapytał Littman.
– Wszystkie są zajęte. Nie możemy czekać.
Ktoś rzucił jej papierowy czepek. Wetknęła pod niego sprawnie długie do ramion rude włosy i zawiązała maskę. Pielęgniarka trzymała już w pogotowiu sterylny chirurgiczny fartuch. Cathe-rine wsunęła ręce do rękawów i włożyła rękawiczki. Nie miała czasu się wahać. Ona podejmowała decyzje i od niej zależało życie tego człowieka.
Na piersi i brzuchu pacjenta położono sterylne płachty. Catherine umocowała je wprawnie metalowymi klamrami.
– Gdzie ta krew? – zawołała.
– Powiadomiłam już laboratorium – odparła pielęgniarka.
– Roń, będziesz mi asystował – powiedziała Catherine do Littmana. Rozejrzawszy się po sali, zauważyła stojącego przy drzwiach młodego człowieka o pobladłej twarzy. Miał przypiętą plakietkę z napisem: Jeremy Barrows, student medycyny. – Ty będziesz drugim asystentem! – oznajmiła.