Выбрать главу

Może obawiała się, że jego uczuciowe zaangażowanie będzie przeszkadzało w śledztwie. Człowiek w takim stanie nie potrafi myśleć ani działać racjonalnie.

A może jesteś po prostu o nią zazdrosna. Zazdrosna o kobietę, która jednym spojrzeniem potrafi zawrócić mężczyźnie w głowie. Faceci lecieli zawsze na babki potrzebujące pocieszenia.

W sąsiednim pokoju jej ojciec i bracia wznosili głośne okrzyki przed telewizorem. Pragnęła wrócić do swego spokojnego mieszkania i szukała wymówki, by jak najszybciej wyjść. Musiała jednak zostać co najmniej na kolację. Mama ciągle jej powtarzała, że Frank junior nieczęsto wpada do domu, a jakże Janie mogłaby nie chcieć spędzić trochę czasu z bratem? Znów będzie musiała wysłuchiwać przez cały wieczór jego opowieści o szkoleniu rekrutów: jaki to nieudany rocznik, jacy zniewieściali są młodzi Amerykanie i ile musi się natrudzić, żeby zrobić z nich żołnierzy. Mama i ojciec wsłuchiwali się w każde jego słowo. Jej pracą nikt się jakoś nie interesował. Twardziel Frankie dotychczas bawił się tylko w wojnę. Ona brała na co dzień udział w prawdziwej walce z bandytami.

Frankie wszedł pewnym krokiem do kuchni i wziął z lodówki piwo.

– Kiedy kolacja? – zapytał, otwierając puszkę. Traktował ją jak służącą.

– Za godzinę – odpowiedziała matka.

– Chryste, mamo. Już wpół do ósmej. Umieram z głodu.

– Nie przeklinaj, Frankie.

– Jedlibyśmy o wiele wcześniej – odezwała się Rizzoli – gdyby mężczyźni choć trochę nam pomogli.

– Mogę zaczekać – stwierdził Frankie. Wracając do pokoju z telewizorem, przystanął na progu. – A, byłbym zapomniał. Masz wiadomość.

– Co?

– Dzwonił do ciebie jakiś Prosty.

– Barry Frost?

– Tak, tak się nazywa. Chciał, żebyś oddzwoniła.

– Kiedy to było?

– Jak przestawiałaś samochody.

– Cholera, Frankie! Minęła już godzina!

– Janie! – zganiła ją matka.

Rizzoli rozwiązała fartuch i rzuciła go na blat.

– To moja praca, mamo! Dlaczego, do diabła, nikt tego nie uszanuje? – Chwyciła za telefon w kuchni i wystukała numer komórki Barry’ego Frosta.

Odebrał po pierwszym sygnale.

– To ja – powiedziała. – Dopiero dostałam wiadomość, że dzwoniłeś.

– Ominie cię zatrzymanie podejrzanego.

– Co?

– Mamy pozytywny wynik badania DNA z wymazu pobranego z pochwy Niny Peyton.

– Kod z próbki nasienia jest w CODIS?

– Należy do niejakiego Karla Pacheco. Został aresztowany w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym siódmym roku i oskarżony o gwałt, ale go uniewinniono. Twierdził, że stosunek nie był wymuszony. Przysięgli mu uwierzyli.

– To on zgwałcił Ninę Peyton?

– Dowodzi tego badanie DNA.

Rizzoli wykonała triumfalny gest zaciśniętą pięścią.

– Macie adres?

– Czterdzieści pięć, siedemdziesiąt osiem Columbus Avenue. Jesteśmy prawie na miejscu.

– Jadę!

Już w drzwiach usłyszała wołanie matki:

– Janie! A co z kolacją?

– Muszę lecieć, mamo.

– Ale Frankie jutro wyjeżdża!

– Dokonujemy aresztowania.

– Nie mogą się obejść bez ciebie?

Rizzoli przystanęła, trzymając rękę na klamce i czując, że wszystko się w niej gotuje. Dostrzegła z przerażającą wyrazistością, że bez względu na to, co osiągnie i jak olśniewającą zrobi karierę, dla rodziny pozostanie na zawsze pogardzaną małolatą. Dziewczyną.

Wyszła bez słowa, trzaskając drzwiami.

Columbus Avenue znajdowała się na północnych obrzeżach Roxbury, w samym centrum terenów łowieckich Chirurga. Na południe od niej była usytuowana dzielnica Jamaica Plain, miejsce zamieszkania Niny Peyton, na południowy wschód – dom Eleny Ortiz, a na północny wschód – Back Bay, gdzie mieszkały Diana Sterling i Catherine Cordell. Patrząc na obsadzone drzewami ulice, Rizzoli widziała rzędy ceglanych domów, zajmowanych przez studentów i pracowników pobliskiego Uniwersytetu Northeastern. Mieszkało tam wiele młodych kobiet.

Był to wymarzony teren polowań.

Światło na skrzyżowaniu zmieniło się na żółte. Czując przypływ adrenaliny, wcisnęła pedał gazu i popędziła naprzód. Powinna dostąpić zaszczytu dokonania tego aresztowania. Od tygodni myślała o Chirurgu dzień i noc. Był obecny w jej życiu na jawie i we śnie. Nikt nie pracował ciężej, żeby go schwytać. Pędziła teraz po należną jej nagrodę.

Zatrzymała się z piskiem opon za radiowozem, stojącym Jedną przecznicę przed domem Karla Pacheco. Wzdłuż ulicy parkowane były bezładnie jeszcze cztery samochody.

Za późno, pomyślała, biegnąc w kierunku budynku. Weszli iuż do środka.

Słyszała na klatce schodowej krzyki i tupot nóg. Kierując się tymi odgłosami, popędziła na pierwsze piętro i wpadła do mieszkania Karla Pacheco.

Panował tam totalny bałagan. Na progu leżały połamane kawałki drzwi, a wewnątrz poprzewracane krzesła i rozbita lampa, jakby przez pokój przegalopowało stado bizonów. Powietrze przenikał ostry zapach testosteronu, wydzielany przez rozsierdzonych policjantów, żądnych krwi człowieka, który przed kilkoma dniami zamordował jednego z ich ludzi.

Na podłodze leżał twarzą do ziemi jakiś mężczyzna. Czarnoskóry, a więc nie był to Chirurg. Crowe przyciskał mu brutalnie obcasem kark.

– Zadałem ci pytanie, dupku – wrzeszczał. – Gdzie jest Pacheco?

Murzyn zaskomlał, niepotrzebnie próbując unieść głowę. Crowe przydepnął mu ją tak mocno, że mężczyzna uderzył podbródkiem o podłogę i wydawszy zdławiony okrzyk, zaczął się szarpać.

– Puść go! – zawołała Rizzoli.

– Będzie się awanturował!

– Zejdź z niego, to może z tobą porozmawia! – Rizzoli odepchnęła Crowe’a na bok. Zatrzymany odwrócił się na plecy, chwytając powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba.

– Gdzie jest Pacheco? – wrzasnął Crowe.

– Ni…nie wiem…

– To jego mieszkanie!

– On wyszedł.

– Kiedy?

Mężczyzna zaczął się krztusić. Brzmiało to tak, jakby kaszel rozrywał mu płuca. Zgromadzeni wokół policjanci patrzyli na niego z nieukrywaną nienawiścią. Był kumplem zabójcy gliniarza.

Rizzoli odwróciła się z odrazą i przeszła korytarzem do sypialni. Drzwi szafy były otwarte, a garderoba leżała na podłodze. Mieszkanie dokładnie zrewidowano, przeszukuj^ wszystkie zakamarki. Włożywszy rękawiczki, zaczęła trząsać szuflady toaletki i obmacywać kieszenie, mając nadzieję znaleźć jakiś notes czy kalendarz z adresem, pod którym mógł się ukryć Pacheco. Uniosła wzrok, gdy do sypialni wszedł Moore.

– Ty odpowiadasz za ten bałagan? – zapytała.

Pokręcił głową.

– Przysłał nas tu Marquette. Dostaliśmy informację, że Pacheco jest w tym budynku.

– Więc gdzie się podział? – Zatrzasnęła szufladę i podeszła do okna. Było zamknięte, ale niezaryglowane. Tuż za nim znajdowały się schody przeciwpożarowe. Otworzyła okno i wychyliła głowę. W alejce poniżej stał zaparkowany wóz policyjny z włączoną radiostacją, a jeden z funkcjonariuszy świecił latarką w głąb pojemnika na śmieci.

Miała już cofnąć głowę, gdy poczuła, że coś posypało jej się na kark i usłyszała szmer spadających na schody ziarenek piasku. Spojrzała zdziwiona w górę. Nocne niebo rozświetlała luna miejskich świateł i gwiazdy były prawie niewidoczne. Wpatrywała się przez chwilę w kontur dachu, ale nic się tam nie poruszało.

Wyszła przez okno na schody przeciwpożarowe i zaczęła się wspinać na drugie piętro. Przystanęła na kolejnym podeście, by sprawdzić okno w mieszkaniu u góry. Żaluzja była przybita gwoździami, a wewnątrz panowały ciemności.