Chłopak wpadł w panikę.
– Ale ja… jestem dopiero na drugim roku. Przyszedłem tylko po to…
– Możemy ściągnąć tu innego chirurga?
Littman pokręcił głową.
– Wszyscy są zajęci. W urazówce numer jeden mają pacjenta z raną głowy, a na oddziale stan krytyczny.
– W porządku. – Spojrzała ponownie na studenta. – Barrows, to musisz być ty. Siostro, proszę mu dać fartuch i rękawiczki.
– Co będę musiał robić? Bo naprawdę nie wiem…
– Chcesz być lekarzem, prawda? Więc wkładaj rękawiczki!
Chłopak poczerwieniał jak burak i odwrócił się, by włożyć fartuch. Był przerażony, ale Catherine wolała mieć do czynienia z człowiekiem takim jak on niż z jakimś arogantem. Widziała zbyt wielu pacjentów, którzy umierali z powodu zadufanych w sobie lekarzy.
– Halo, urazówka numer dwa? – rozległ się przez interkom trzeszczący głos. – Tu laboratorium. Mamy hematokryt waszego pacjenta. Piętnaście procent.
On się wykrwawia, pomyślała Catherine.
– Potrzebujemy tej krwi natychmiast!
– Jest już w drodze.
Catherine sięgnęła po skalpel. Pasował do ręki. Stanowił jakby przedłużenie dłoni. Wciągnęła powietrze, wdychając zapach alkoholu i talku z rękawiczek. Potem przyłożyła ostrze do skóry pacjenta i wykonała cięcie przez sam środek brzucha.
Skalpel wytyczył na bladej skórze krwawą czerwoną linię.
– Przygotujcie odsysanie i tampony do laparotomii – poleciła. – Brzuch jest wypełniony krwią.
– Ciśnienie pięćdziesiąt, ledwo uchwytne.
– Mamy krew grupy zero minus i świeżą plazmę! Już zawieszam torebkę.
– Niech ktoś obserwuje rytm serca – powiedziała Cathe rine. – Mówcie mi, co się dzieje.
– Częstoskurcz zatokowy. Ciśnienie do stu pięćdziesięciu.
Catherine przecięła skórę i warstwę tłuszczu, nie zwracając uwagi na krwawienie z powłok brzusznych. Nie traciła czasu na drobiazgi. Należało powstrzymać najpoważniejszy krwotok, wewnątrz brzucha. Spowodowało go najprawdopodobniej pęknięcie śledziony albo wątroby. Otrzewna była nadęta, jama brzuszna wypełniona krwią.
– Zaraz będzie bałagan – ostrzegła, przyciskając skalpel.
Wiedziała, że po nacięciu otrzewnej krew buchnie jak gejzer, lecz wytrysk był tak gwałtowny, iż omal nie wpadła w panikę.
Ciepła krew zalała płachty i popłynęła na podłogę. Obryzgała jej fartuch, przesiąkając przez rękawy. I nadal wypływała atłasowym strumieniem.
Catherine rozwarła ranę, poszerzając ją. Littman wsunął do środka cewnik. Krew zabulgotała w rurce i popłynęła czerwonym strumieniem do szklanego pojemnika.
– Więcej tamponów! – krzyknęła Catherine. Wetknęła kilka z nich do rany i patrzyła, jak w ciągu paru sekund nasiąkają krwią. Wyciągnęła je i włożyła nowe, ze wszystkich stron.
– Widzę PVC na monitorze! – oznajmiła pielęgniarka.
– Cholera, wyssałem już do zbiornika dwa litry krwi – stwierdził Littman.
Catherine podniosła wzrok i zobaczyła, jak torebki z krwią grupy zero minus i świeżą plazmą szybko się opróżniają. Przypominało to wlewanie krwi do sita. Wpływała do żył i wypływała przez ranę. Nie nadążali z jej uzupełnianiem. Catherine nie mogła zacisnąć naczyń zanurzonych w kałuży krwi. Nie mogła operować na ślepo.
Wyjęła ciężkie, ociekające krwią tampony i włożyła następne. Przez kilka cennych sekund zdążyła ocenić sytuację. Krew wyciekała z wątroby, ale nie widać było w niej rany. Sączyła się jakby z całej jej powierzchni.
– Spada ciśnienie! – zawołała pielęgniarka.
– Klamra! – poleciła Catherine. Natychmiast podano jej to, czego chciała. – Spróbuję metody Pringle’a. Barrows, dołóż jeszcze tamponów!
Zdenerwowany student sięgnął do tacy i strącił na podłogę całą stertę tamponów do laparotomii. Patrzył z przerażeniem, jak spadają.
Pielęgniarka otworzyła nową paczkę.
– Mają się znaleźć w brzuchu pacjenta, a nie na podłodze – burknęła. Napotkawszy spojrzenie Catherine, dostrzegła, że i ona myśli: Ten facet ma być lekarzem?
– Gdzie mam je włożyć? – zapytał Barrows.
– Po prostu oczyść pole. Z powodu tej krwi nic nie widzę!
Dała mu kilka sekund, by odsączył krew, po czym odsunęła sieć. Wprowadziwszy klamrę z lewej strony, zlokalizowała szypułę wątroby, przez którą przebiegała tętnica i żyła. Było to tylko prowizoryczne rozwiązanie, ale odciąwszy w tym miejscu przepływ krwi, mogła opanować krwotok. Zyskaliby wtedy cenny czas, by ustabilizować ciśnienie i wprowadzić do krwio-biegu więcej krwi i plazmy.
Zacisnęła mocno klamrę, zamykając naczynia krwionośne w szypule.
Ku jej rozpaczy, krwawienie nie ustawało.
– Czy na pewno zacisnęłaś szypułę? – spytał Littman.
– Tak! I wiem, że krwotok nie pochodzi z otrzewnej.
– Może z żyły wątrobowej?
Catherine chwyciła z tacy dwa tampony. To była już ostatnia deska ratunku. Umieściwszy tampony na powierzchni wątroby, ścisnęła ją mocno w dłoniach.
– Co ona robi? – zapytał Barrows.
– Kompresję wątroby – wyjaśnił Littman. – Czasem można w ten sposób zacisnąć krawędzie niewidocznych skaleczeń. Zahamować krwawienie.
Napinając z całej siły mięśnie ramion, Catherine starała się powstrzymać krwotok.
– Nic nie pomaga – stwierdził Littman. -Nadal krwawi.
Catherine patrzyła na ranę i widziała, jak stopniowo znów napełnia się krwią. Skąd ona wypływa, do cholery? – pomyślała. I nagle spostrzegła, że krwawienie występuje również w innych miejscach. Nie tylko z wątroby, lecz także ze ściany jamy brzusznej, z rozciętych krawędzi skóry.
Spojrzała na lewe ramię pacjenta, wystające spod sterylnych płacht. Gaza w miejscu wkłucia kroplówki była przesiąknięta krwią.
– Potrzebuję natychmiast sześć jednostek płytek krwi i świeżą plazmę – zarządziła. – I zacznijcie infuzję heparyny. Dożylnie dziesięć tysięcy jednostek, a potem tysiąc co godzinę.
– Heparyny? – zdumiał się Barrows. – Przecież on się wykrwawia…
– To przypadek RWK – stwierdziła Catherine. – Potrzebuje antykoagulantów.
Littman mierzył ją wzrokiem.
– Nie mamy jeszcze wyników z laboratorium. Skąd wiesz, że to RWK?
– Zanim dostaniemy wyniki, będzie za późno. Musimy działać natychmiast! – Skinęła głową do pielęgniarki. – Proszę zaczynać.
Pielęgniarka włożyła igłę do portu kroplówki. Zastosowanie heparyny było ryzykownym krokiem. Jeśli Catherine się nie myliła, jeśli pacjent cierpiał rzeczywiście na RWK – rozsianą wewnątrznaczyniową koagulację – w jego układzie krwionośnym powstawały, jak mikroskopijna burza gradowa, ogromne ilości skrzeplin, zużywając bezcenne koagulatory i płytki krwi. Poważny uraz, choroba nowotworowa albo infekcja mogły spowodować lawinowy wzrost ich liczby. Ponieważ RWK zużywa koagulatory i płytki krwi, niezbędne do jej krzepnięcia, pacjent zaczynał krwawić. Aby powstrzymać krwotok, musieli zastosować heparynę, antykoagulant. Była to paradoksalna terapia. A przy tym ryzykowna. W razie błędnej diagnozy heparyna zwiększyłaby tylko krwotok.
Gorzej już chyba być nie może, pomyślała Catherine. Bolał ją krzyż, a ręce drżały od wysiłku, jaki wkładała w uciskanie wątroby pacjenta. Kropla potu spłynęła jej po policzku i wsiąkła w maskę.
Przez interkom odezwał się znowu głos z laboratorium.
– Urazówka numer dwa. Mam wyniki waszego pacjenta.
– Słucham – odparła pielęgniarka.
– Płytki krwi zaledwie na poziomie tysiąca. Bardzo długi czas krzepnięcia, aż trzydzieści. Obecne produkty rozpadu fibryny. Wygląda na to, że wasz pacjent to ciężki przypadek RWK.