Выбрать главу

Moglibyście napierdolić tego kolesia bo mnie wkurwia, powiedział Ojciec wskazując nam jednego z weselników, gdy siedzieliśmy na oszklonym tarasie w knajpie w jednym z satelickich miasteczek Łodzi. Ojciec był panem młodym, co oznacza ni mniej ni więcej, że właśnie znajdowaliśmy się na jego weselu. Nie ma tu fajnych lasek, ktoś przytomnie zauważył. Dżaba po tańcu z czyjąś ciotką jeszcze nie otrząsnął się z obrzydzenia, Matka już był nawalony i to chyba on wyraził ochotę napierdolenia tego gościa. Powód był prosty: facet przyszedł z dziewczyną, która okazała się być jedyną ładną kobietą na weselu. Zdrowie państwa młodych, poderwał wszystkich mistrz ceremonii. Kurwa, nie można spokojnie się najeść, powiedział ktoś obok mnie, odrzucając z wściekłością sztućce. Zdrówko, zawtórował łysy urzędnik niższego szczebla przełykając w pośpiechu kawałek mięsa i obłapiając szpetną kobietę z wyraźnymi brakami w uzębieniu. Poczułem jak robi mi się niedobrze. Jak moje biedne jelita zaczynają protestować grożąc poważną rewolucją. A teraz tańczymy, usłyszałem zapowiedź szefa balangi i trio weselne uderzyło w syntezatory, Umpa, umpa, umpa. Proszę przestać jeść, zwróciła się do mnie któraś z rozlicznych ciotek, szarpiąc mnie za koszulę, teraz tańczymy, zarzuciła mi ręce na szyję. Namiętna była jak cholera. Jej mąż wznosił kolejny toast i łypał w zupełnie innym kierunku. Zdrowie szanownych rodziców, zarządził MC i wszyscy jak jeden łyknęli. Zdrowia rodziców nie wypadało nie łyknąć. Wniesiono kotlety. Łypałem pożądliwie na półmiski parującego mięsa, głębokie naczynia z buraczkami, sterty kartofli, zawiesiny sosów. Namiętna łypała na mnie.

Zdrowie gości, ryknął mistrz.

Jego trzeba napierdolić, a panienkę wyruchać, powiedział do nas Ojciec, gdy z dala od weselnego zgiełku kończyliśmy kolejną butelkę wódki. Według wiarygodnych przekazów było ich jeszcze do wypicia około stu, więc noc zapowiadała się interesująco. No to już, podniósł się Lewy, wyruszając na poszukiwania ofiary. A teraz tańczymy, zarządził wodzirej i porwał do tańca namiętną ciotkę. Odetchnąłem. Umpa, umpa, umpa. Wypierdalać mi z taką muzyką. Kudłaty, weź zagraj, co to, wiejskie wesele? No dobra.

Muzycy oddają na chwilę sprzęt i siadają przy stole patrząc z zainteresowaniem i lekkim niepokojem co się stanie z ich instrumentami. Kudłaty bierze się za gitarę, Kaczor wyjmuje organki, Ojciec śpiewa, namiętna ciotka szaleje. Widać że lubi młodzież, a kultura młodzieżowa jest bliska jej sercu. Wnoszą desery, a może dopiero kolejne dania, barszczyk, gdzie jest barszczyk!? Chłopaki wchodzą na scenę, Ojciec śpiewa, Kudłaty gra na gitarze, ktoś usiłuje coś wycisnąć z parapetu. Wnoszą nowe dania, nowe alkohole, Dżaba najebany, Matka najebany, wszyscy najebani, ktoś zalega w pokojach gościnnych na piętrze, jeden pokój zdobyliśmy niczym kolejne piętro jakiegoś pałacu, w którym broni się beznadziejnie grupa straceńców. Zaraz podjedzie rząd taksówek, które wreszcie nas stąd zabiorą. Niczym przedstawiciele delegacji państwowej na najwyższym szczeblu, po kolei z godnością wsuwamy się do taksówek, odrzucając do tyłu głowy, oficjalna delegacja nawalonych odjeżdża po zakończeniu roboczego spotkania z delegacją zaprzyjaźnionego rządu.

Helikoptery krążą, zbiera się na wymioty. Taksówki uwożą nas do domu teściów pana młodego, tam będziemy spali. Kaczy z żoną w jednym pokoju, Dżaba z Lewym w drugim, Ojciec czyli pan młody gdzieś zaginął, panna młoda zaniepokojona, brakuje jeszcze kilku osób. Całe szczęście w pokoju, w którym mają spać Lewy i Dżaba odkryte zostają żelazne rezerwy: skrzynka wódki i kontener piwa.

Ta noc do innych jest niepodobna, jeszcze wspanialszy będzie poranek, obiad o trzynastej, patrzę i oczom nie wierzę, znów sterty kotletów, misy bigosów, kopce kartofli, wazony wódki.

Naczynia rozszerzone do granic wytrzymałości, bulgocze w żyłach, żołądek zbija się w kamienny kłębek, ucisk na serce, przeponę, płuca. Już nie mogę, mówi Kaczor, choć przecież niejedną jajecznicę ze śmiertelną dawką cholesterolu pokonał. Zaraz się porzygam, mówi Dżaba dopychając sobie widelcem szeroki płat schabowego. Mam tego dosyć, dodaje Lewy ładując jeszcze jedną chochlę biogosu.

Powrót do domu popołudniowym pociągiem. W pomiętych garniturach, z brudnymi kołnierzykami i mankietami białych koszul wzbogaconych o plamy z sosów i buraczków idziemy przez Piotrkowską. Jest niedziela, dzień święty. To miasto należy do nas. Ce Ce Cewuka Cewukaes Legia! To Dżaba. Rozwija serpentynę z papieru toaletowego wyniesionego z domu rodziców Ojca. Może się przydać. Kaczor z Lewym rozglądają się niespokojnie na boki, nie wiadomo skąd nastąpi atak. Może jednak ta manifestacja jest zbyt dużą bezczelnością, może kibice ŁKS – u i Widzewa jeszcze śpią, albo siadają właśnie przed telewizorami i nawet nie wyobrażają sobie że coś takiego może się dziać tuż pod ich nosami, gdy przed te nosy żony i matki stawiają gorącą parującą zupę. Jest niedziela. Pomidorowa albo rosół.

Schabowego z kapustą, żurek i piwo, powiedział Hipolit. Dla mnie to samo, powtórzyli zaraz za nim Kudłaty i Dżaba. Był piękny letni dzień nad morzem, pełnia sezonu, kurorty zapełnione artystami, modne miejscowości drobną inteligencją, domy wczasowe pracownikami fizycznymi największych kombinatów metalurgicznych, kopalń i elektrociepłowni, koksowni i fabryk sprzętu specjalistycznego, traktorów i czajników. Piasek na plażach był policzony co do ziarenka. Rzadka roślinność wydmowa ściśle chroniona, fale przychodziły i odchodziły zgodnie z harmonogramem. Wszędzie wpełzali bezkarni sprzedawcy lodów.

Ja bym zjadł jeszcze pizzę i flaki, powiedział szwagier Hipolita. No to może weźmy pół litra, powiedziałem. Uspokójcie się chłopcy, odezwała się któraś z kobiet, małemu nie wolno pić, palić ani się łajdaczyć. Stasiu, wracaj zaraz na camping.

Oczywiście wieczorem idziemy do COS – u? Oczywiście. Moglibyśmy kiedyś przyjechać tu i popróbować racjonalnego odżywiania się, proponuję. Na śniadanie serek, owoce, soczki z witaminkami, jogurty owocowe, samo zdrowie, lekkie, pożywne. Kiedyś już tego próbowaliśmy i co? Ciągle byliśmy głodni i w dodatku kosztowało to zbyt drogo, przypomina ktoś. Możemy po obiedzie iść do tej kafejki niedaleko stąd, dają tam pyszny koktajl truskawkowy. I niezłe schabowe, dodaje Kudłaty, który tam już był, zapewne z którąś z tych panienek z recepcji. Nie, prostuje Kudłaty, nie z recepcjonistką. No to może z tą krawcową z COS – u? Poznałem taką jedną, robi się tajemniczy zapalając papierosa. Mógłbyś nie jarać przy jedzeniu? pytam się. Mógłbym. A ty mógłbyś nie chrapać w nocy? W ogóle nie mogę spać. Bo cię nie ma, odpowiadam. Przez ostatnie dwie noce nie spałeś z nami w namiocie. Wracałeś rano. Byłeś u krawcowej, cha, cha. Kudłaty z krawcową, co wy na to? Później będą kucharki i kosmetyczki. No i kiblara. Pamiętacie kiblarę? Sprzątała campingowe kible, zawsze między dziewiątą a dziesiątą rano i około czwartej po południu, akurat wtedy gdy były najbardziej potrzebne. Chodziła w czerwonych kaloszach i zielonych gumowych rękawicach. W zanadrzu trzymała żelazny zestaw środków odkażających. Ciekawe czy szorowała nimi Kudłatego, gdy wieczorami zakradał się do jej malutkiego służbowego pokoiku na tyłach recepcji. I podobno powiedziała mu, że żyje dniem dzisiejszym, gdy okazało się, że może właśnie zrobił jej dziecko, nie interesuje ją co będzie jutro. Jutro też będą kible, mógłbym jej podpowiedzieć. I gdy Kudłaty przeżywał miłosne uniesienia, my z Hipolitem dobijaliśmy się w nocy do barmanki, żeby nam udostępniła bar, gdzie można było zakosztować cytrynówki z tonikiem i zimnego piwa w puszkach wprost z lodówki, którego całe naręcza znosiliśmy po długich stromych schodach na plażę i tam odbezpieczaliśmy jak granaty. I wybuchały zbyt wzburzone i eksplodowały w nas sztuczne ognie i czerń nieba zlewała się z czernią wody.

Po pierwsze u krawcowej byłem tylko przez jedną noc, a po drugie, nie twój problem, co robię w nocy, nie jesteś moją żoną, w dodatku masz więcej miejsca dla siebie.

Ostatnio jadłem już tylko białe mięso. Antrykot z kurczaka, filet z indyka, filet z dorsza. Jedzcie dorsze, gówno gorsze, pamiętacie? W rybiej głowie jest bardzo dużo witaminy D, powtarzał mi zawsze mój ojciec usiłując zachęcić mnie do zjedzenia halasle. Nie cierpię zupy rybnej, w ogóle nie przepadam za rybami, no chyba, że w postaci IDEALNEGO filetu, ale jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym nie znalazł kilku ości.

Ostatnio jadłem tego nieszczęsnego dorsza (kilkanaście ości, z tego przynajmniej kilka mogłoby zabić) w Barze Morskim przy drodze do Jastrzębie Góry. Byłem już sam, zupełnie sam nad morzem, czasami tylko spotykałem się z Agatą, głównie dlatego, że zadeklarowała się jako lewaczka, i gdy szliśmy plażą do Władysławowa mruczała pod nosem „Cholerne, zadowolone z siebie burżuje, nie mogę na nich patrzeć” patrząc na wielodzietne rodziny maskujące się parawanami, zagłuszające przenośnymi radyjkami, wertujące kolorowe pisemka wypuszczane na wolność przez wielkie koncerny prasowe, facetów popijających piwo i rzucających karty, liżących wzrokiem półpornograficzne piśmidła.

Pewnie czytają tam „Wampa”, do którego historyjki wymyśla Cezar.

Te wszystkie głupoty dla onanistów, w których się pieprzą na potęgę, ex definitione, po prostu. Żyją, żeby się pieprzyć.

Faceci czytają to na plaży, a Cezar ma na piwo i fajki. Oprócz wymyślania historyjek pisze też listy do redakcji i ogłoszenia, w stylu Wsadzę ci w dupę wszystko co zechcesz. Twoja niewolnica.

Hipolit z Kudłatym kupowali wtedy wszystkie pisma pornograficzne jakie były do dostania w kiosku, nawet te półpornograficzne, ćwierćpornograficzne. Najchętniej właśnie „Wampa”, ale brali też inne – „Cats”, „No.1”, „Extasy” i inne gówna, wszystko to pałętało się po namiocie, razem z brudnymi ubraniami, które rzucaliśmy byle gdzie. Chłopcy doprowadzili się już do takiej paranoi, że nawet nie chciało im się podrywać panienek. Kudłaty podniecał się historiami w „Wampie”, nie wiedząc oczywiście, że to wszystko wypisuje Cezar. Cezar też doprowadził się do paranoi, nie dość że pisze porno dla kasy, to jeszcze zarobione w ten sposób pieniądze wydał na sfinansowanie edycji swoich pornograficznych wierszy. W dodatku wysłał je Miłoszowi. Skoro Miłosz wylansował Gretkowską i Tryznę, to może też wylansować mnie, wymyślił sobie Cezar. Błędne koło. Chyba, że przerwie je zonanizowując się na śmierć. Już teraz mizernie wygląda.