Mówi to wszystko, przez chwilę się zamyśla, a potem odchodzi w kierunku zachodzącego słońca. Napisy końcowe.
Dwie czarne plamy przed lewym okiem, bracie, powiedział Matka.
Poszedłem do lekarki, a ta kurwa mi mówi, że to się tak czasami robi na starość. A ja mam dwadzieścia siedem lat. Kapujesz, bracie? 320 tysięcy poszło się jebać. Normalnie, popierdolone to wszystko. Bo to się coś tam w gałce ocznej wytrąca i tak już zostaje do końca życia. Jak wychodzę z psem na spacer, to muszę zamykać jedno oko, i tak chodzę z jednym okiem zamkniętym a drugim wybałuszonym. Ale to tylko przy świetle dziennym. A jak siedzę w pokoju, tak przy lampie, wieczorem, to już raczej nie latają. Może za dużo przypalałem ostatnio? Parę razy żeśmy z Dziewulami ostro przyjarali. No i tak bracie, kasy nie ma, chaty nie ma, pójdziesz do „Hadesu”, jak nawet wyjmiesz jakąś laskę, to kurwa, gdzie z nią pójdziesz? W zeszłym roku, jak jeszcze miałem klucze od mieszkania na Bruna, to przynajmniej była jasna sprawa i zawsze można było jakąś małolatę wyjąć. A teraz nic z tego. Tak jak ty brachu, ty to kapujesz, nie tak jak Kudłaty, który przez godzinę mógł z panną siedzieć nad jedną kawą i tylko sobie kudły kręcił, a później się dziwił, że go dupy olewają.
Teraz to ma przynajmniej kasę, właśnie dzisiaj rano pojechał w Alpy na narty, bracie, na dziesięć dni, a Hipolit kupił sobie nowy wózek, Fiata Punto. Tylko my, kurwa, jak dziady.
Trzydziestka niedługo, a tu ani roboty, ani perspektyw, a ja na dodatek mam tu chorego psa i sklerotyczną babcię.
Jest wiosna, właśnie nadeszły kolejne święta, za oknami te same widoki, na stole te same potrawy, od wtorku podobno mają znów zacząć dzwonić telefony. I rzeczywiście. Tak jak w przepowiedni.
Grzesiek dzwoni, mówi, chyba oszalałem na starość, kupiłem dwa gramy afgana i trochę trawy, jak myślisz, co powinienem zaproponować kobiecie, haszysz czy marihuanę, chyba haszysz, prawda? Bo marihuana jest ostra, drapie w gardle. Czy to prawda, że po takim przypaleniu można dostać niezłego odjazdu seksualnego? Już nie pamiętam, ostatnio paliłem trawę gdy Tomek emigrował do Anglii, pięć lat temu. To było wtedy, gdy upalili się we trzech: Kaczor, Dżaba i Tomek, u Dżaby w domu, w dodatku jeszcze się solidnie napili wódki, niezły zestaw, Tomek schodził po schodach na czworaka i to chyba jeszcze w dodatku tyłem, Kaczor odleciał zupełnie, chociaż chyba też jakoś dotarł do domu, Dżaba został sam, to wtedy mało co nie umarł, jakieś straszne rzeczy się z nim działy, jak mi to opowiadali to aż sam się przestraszyłem, do tego zdaje się kolosalne wręcz stany lękowe, nie dziwota, jak się miesza trawę z wódką, obie rzeczy w dużych ilościach. Następnego dnia przyszedł do Dżaby Kaczor, żeby go pilnować i w razie czego zadzwonić po karetkę, gdyby coś zaczęło się dziać. Daj spokój Kaczy, powiedział wtedy Dżaba, jeżeli mnie dopadnie, to i tak pewnie nie zdążą przyjechać.
Kumple przede wszystkim, powiedział Kaczor i zaczął pilnować Dżaby. Oczywiście przyszedł jeszcze Tomek i tak pilnowali go obaj. Żeby sobie umilić dyżur wyjęli coś z barku, Dżaba odmówił konsumpcji, bo bał się panicznie nawrotu sensacji z ciałem i duszą, ale chłopcy, proszę bardzo. Tomek wyszedł w środku nocy, tym razem zdaje się na własnych nogach, Kaczor zaś padł bez przytomności i tylko zrywał co jakiś czas i biegł do łazienki wymiotować. Chyba nawet się nie budził, miał taki sam rozkład mieszkania, więc mógł biec z pokoju do ubikacji z zamkniętymi oczami. Ale jak już wszystko z siebie wyrzygał to zasnął, coś tam może mruczał w stylu „wybacz, stary”, Dżaba zastanawiał się czy nie wezwać dla niego karetki. Tomek emigrował do Anglii, więc ostatnimi podrygami romansował jeszcze na kilka dni przed wyjazdem, to był taki czas, kiedy wielu myślało o tym, żeby tu wracać a on postanowił wyjechać. Zawsze chciał być obcokrajowcem, zawsze więc był obcy w każdym kraju, w którym żył, tak jak był obcy we Włoszech mimo że koniecznie chciał być Włochem, był obcy w Polsce chcąc być tutaj Anglikiem lub Włochem, a przyjaźnił się z pół Węgrami i pół Bułgarkami, i z Iloną, która później wyemigrowała do Szwajcarii, i kiedy jeszcze czasami stamtąd przyjeżdżała, a w każdym razie po takich przyjazdach odzywała się do starych przyjaciół, mówiła: co za koszmarnie nudny kraj. Kinga wyemigrowała do Francji i tam utrzymywała się z udzielania lekcji tenisa, w końcu była w Polsce jakąś mistrzynią, jeżeli nie kraju, to przynajmniej tego miasta. W 1988 gdy Dżaba z Lewym byli w Paryżu oczywiście spotykali się z nią, była wspaniałą przyjaciółką, tylko tak brzydkie kobiety mogą być takimi kumpelkami. Więc spacery po wąskich ulicach, wino na drewnianym moście na Sekwanie, kradzież popielniczek w knajpkach na Montmartrze, później chłopaki pojechali zrywać winogrona, dwa tygodnie nieustającego upalania się haszyszem i upijania młodym winem. Napaleni haszem weterani 68, kombatanci ulicznych walk, bohaterowie barykad, jeżdżący swymi rozlatującymi się Citroenami 2CV i Renaultami 4. Cudowni.
Wytaczający z piwnicy dwie beczki – białego i czerwonego wina.
Haszysz do woli. Dyskoteka z mordobiciem. Kartony piwa, no limits. Irlandzka wódka z lodem. Dżaba i Lewy wyciągają lód ze szklanek i wypijają na raz. Szmer uznania. Wizyta u narkomanów – gaullistów mieszkających w pięknym, dużym i starym drewnianym domu na odludziu. Spadzisty dach, weranda, coś w stylu starego Witkiewicza, tylko nie w Zakopcu ale w południowej Francji. Martwy wąż w wielkim słoju z nalewką. Dżaba próbuje.
Rozgrzewa w środku, uspokaja. Nie palcie tutaj, mówią narkomani – gaulliści, gapiąc się jednocześnie w telewizor pokazujący program o zamachach OAS. Tytoń jest szkodliwy dla zdrowia. Walą sobie w kanał. Przynajmniej płuca zostaną czyste.
Przed tą emigracją Tomka to był rzeczywiście niezły okres, pomijając to ciągłe upalanie się i pijaństwa u któregoś z nich, zazwyczaj u Tomka, gdy w środku nocy dzwonili do panienek, przyjedźcie dziewczyny, jest miło itd. Kiedyś upalili się u Dantona, który chyba jeszcze wtedy nie myślał o emigracji, choć przecież niedługo później wyjechał do Anglii. We czterech wypalili chyba kilka krzaków, bo gdy wsiedli do autobusu (to był 187, podróż z Ochoty na Dolny Mokotów trwała chyba dziesiątki godzin) ludzie patrzyli na nich z przerażeniem, Kaczorowi uciekły powieki, gonił je po całym autobusie, Tomek i Dżaba oczywiście dostali śmiechawy. A zaczęło się to wszystko chyba u Kingi na działce, trzy lata wcześniej. Dżaba siedział w domu i czytał „Arcydzieła francuskiego średniowiecza”, wpadli Kaczor z Tomkiem mówiąc: wstawaj, pakuj się, jedziemy na imprezę, weź śpiwór i coś do żarcia, samochód czeka. Faktycznie, było nieźle, Dżaba pobił wtedy swoisty rekord wypijając trzy półlitrówki wódki i jedną kremu cytrynowego (swoją drogą niezłe świństwo, słodkie aż do absurdu, zamulające i ciężkostrawne). Później wyciągali go z rzeki, wyglądało to groźnie, bo w tym miejscu Bug jest cholernie niebezpieczny, mnóstwo wirów, Dżabę już zaczynało wciągać, chyba nawet nie miał świadomości że jest w rzece, raz wyciągnęli go za rękę, później gdy wpadł po raz drugi, w ostatniej chwili złapali jego nogę, Bóg świadkiem, reszta też była kompletnie pijana, choć może bliżej rzeczywistości niż Dżaba, później Tomek i Kaczor na zmianę trzymali go pod pompą, nie był w stanie nawet wejść po schodach do domku. Kogo wy mi tutaj przywozicie, krzyczała na nich Kinga, a Ilona patrzyła z politowaniem, choć w ramach miłosierdzia dała mu swoją koszulkę, bo całe ubranie Dżaby było mokre, w piasku i wodorostach. I później Dżaba spał przez 24 godziny, dokładnie pełną dobę, a w pokoju obok towarzystwo oglądało filmy soft – pornograficzne, z których jeden był kuriozalny bo opowiadał o zombies szalejących na jakiejś wyspie, chyba na Pacyfiku. Naprawdę, pornos z nieboszczykami, chociaż same zombies nie kopulowały, tylko powstawały z ziemi i wynurzały się z morza a miłością zajmowała się cała ekipa naukowa, która na rzeczoną wyspę przypłynęła by badać tamtejszy folklor. Niezły ten folklor, prawda? To się nazywa połączenie Erosa z Tanathosem. Śmierć i miłość. Bo śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.
W tamtych czasach za dziesięć dolców można było solidnie się nażreć i napić w Victorii, wtedy chyba najbardziej szpanerskim hotelu w Warszawie, bo przecież nie było jeszcze wtedy Mariotta a remont Bristolu trwał od przynajmniej kilkunastu lat i nie było widać końca, tak, tak, to był cudowny koniec lat 80, niektórzy przeczuwali że coś się tu zmieni, ale ważniejsze były imprezy w akademikach. Wtedy jeździliśmy już na Kica, zabawy zaczynały się w piątki wieczorem, niektórzy z nas wracali do domów w poniedziałki rano, a stamtąd po kąpieli i wreszcie solidnym posiłku na uczelnię, tylko po to, żeby przesiedzieć sześć godzin w „Szafocie”. Miało się zdrowie, co? Zdaje się, że nie było jeszcze wtedy sklepu na Kobielskiej i trzeba było posuwać na Wiatraka, a tam zawsze można było dostać w mordę, niektórzy chodzili na metę do Kaszlącego, który podobno kilka lat później się powiesił. Może nie mógł znieść konkurencji całodobowych sklepów z alkoholem, które nagle tak wspaniale wykwitły, niczym magiczne kwiaty, ale niedługo później okazało się że w nich też sprzedają podrabianą wódkę, od której ludzie tracili wzrok i rozum popadając w ciemność i szaleństwo. Kiedyś poszliśmy z Jasiem na metę do hotelu robotniczego, portierka myślała że jesteśmy z policji, to wszystko przez twarz Jasia, wygląda na przedstawiciela systemu totalitarnego, równie dobrze mógłby grać SS – manów w filmach o obozach koncentracyjnych, jak i oficerów SB, katujących antykomunistycznych opozycjonistów.