Na surowe spojrzenie profesora Rychter natychmiast poprawił się:
— Dostałem za to od ojca lanie, a potem jeszcze dodatkowo przyłożył mi po buzi za to, że ukradłem ten znaczek, który chciałem położyć mu na biurku. Ojciec się strasznie gniewał i pytał, komu ja ten znaczek ukradłem, a ja nie chciałem się przyznać, bo znów dostałbym po buzi, więc powiedziałem, że to Kolnay dał mi ten znaczek, i wtedy tatuś powiedział: „Natychmiast oddaj Kolnayowi, bo on na pewno gdzieś go ukradł”, więc ja zaniosłem z powrotem znaczek Kolnayowi i dlatego teraz nasz związek ma dwa znaczki.
Profesor Rac zastanowił się nad tym, co usłyszał.
— A po co kupowaliście nowy znaczek, skoro można było oddać stary?
— Nie dało rady — odpowiedział za Rychtera Kolnay — bo na odwrocie przystawiliśmy pieczątkę naszego związku.
— To i pieczątkę macie? Gdzie ta pieczątka?
— Barabasz jest naszym strażnikiem pieczęci.
Przyszła więc kolej na Barabasza. Teraz on wystąpił do przodu. Posłał mordercze spojrzenie Kolnayowi, z którym zawsze się spierał. Pamiętał jeszcze o niedawnym zdarzeniu z kapeluszem na Placu Broni, przed głosowaniem… Ale co robić, wyjął z kieszeni sporządzoną z gumy pieczątkę wraz z poduszką do stemplowania i posłusznie postawił ją na nauczycielskim stole. Nauczyciel obejrzał pieczątkę. Napis brzmiał: „Związek Kitowców, Budapeszt, 1889”. Profesor Rac stłumił uśmiech i znów pokiwał głową. Ośmieliło to Barabasza do tego stopnia, że sięgnął w kierunku stołu i chciał zabrać z powrotem pieczątkę. Ale profesor położył na niej dłoń.
— Czego chcesz?
— Panie profesorze — wydusił z siebie Barabasz — ja złożyłem przysięgę, że raczej oddam życie, niż pozwolę odebrać sobie pieczęć!
Nauczyciel schował pieczątkę do kieszeni.
— Cisza! — powiedział.
Ale Barabasz nie chciał się pogodzić z tym faktem.
— Jak tak, to proszę również zabrać Czelemu chorągiew!
— To i chorągiew macie? Oddaj ją — powiedział nauczyciel patrząc na Czelego.
Czele sięgnął do kieszeni i wyjął z niej malutką chorągiewkę na kawałku drutu. Tę chorągiewkę, podobnie jak sztandar chłopców z Placu Broni, wykonała siostra Czelego. Chorągiewka była czerwono — biało — zielona i było na niej napisane: „Związek Kitowców, Budapeszt 1889. Pszysięgamy, nigdy już niewolnikami nie być nam!”[5]
— Hmm — chrząknął nauczyciel — co to za ptaszek pisze przysięgamy przez „sz”? Kto to napisał?
Nikt nie odpowiadał. Nauczyciel grzmiącym głosem powtórzył:
— Kto to napisał?
Nagle Czele wpadł na pewien pomysł. Po co dalej sypać kolegów? Przysięgamy przez „sz” napisał Barabasz, ale niby dlaczego miałby za to cierpieć? Więc Czele odezwał się:
— To moja młodsza siostra tak napisała, panie profesorze.
I przełknął po tym kłamstwie ślinę. Nie było to szlachetne, ale uratował jednak przyjaciela… Nauczyciel nic nie powiedział. A chłopcy zaczęli teraz mówić jeden przez drugiego.
— Panie profesorze, Barabasz nie powinien był mówić o chorągwi, to naprawdę nieładnie z jego strony — powiedział ze złością Kolnay.
Barabasz usprawiedliwiał się:
— On zawsze się mnie czepia! Jak nie ma pieczęci, to nie ma i naszego związku! Koniec!
— Cisza! — przerwał dyskusję profesor Rac. - Już ja was nauczę! Związek ulega natychmiastowemu rozwiązaniu i żebym więcej nie słyszał o niczym podobnym. Z zachowania dostaniecie wszyscy obniżony stopień, a Weiss będzie miał obniżony o dwa stopnie, bo on był prezesem związku.
— Przepraszam! — skromnie zaznaczył Weiss. - Akurat ja byłem w tym momencie prezesem, ale właśnie dzisiaj miało odbyć się zebranie, na którym mieliśmy wyznaczyć nowego prezesa na ten miesiąc.
— I mieliśmy mianować Kolnaya — powiedział z szyderczym uśmiechem Barabasz.
— Nic mnie to nie obchodzi — stwierdził nauczyciel. - Jutro wszyscy zostaniecie w szkole do drugiej. Już ja was nauczę! A teraz możecie iść do domów.
— Do widzenia, panie profesorze! — zawołali chórem i ruszyli w stronę drzwi. Weiss wykorzystał chwilowe zamieszanie, żeby sięgnąć po kit. Ale nauczyciel dostrzegł jego manewr.
— Zostaw to!
Weiss zrobił niewinną minę.
— To nie dostaniemy z powrotem naszego kitu?
— Nie! I kto z was ma jeszcze kit, ten niech go natychmiast odda. Jeśli się dowiem, że któryś z was zatrzymał kit, to zastosuję najsurowszą karę!
Po tych słowach wystąpił do przodu Lesik, który dotąd milczał jak głaz. Wyjął z ust kawałek kitu i z bólem serca dokleił go brudnymi rękoma do związkowej bryły.
— To wszystko?
Zamiast odpowiedzi Lesik szeroko rozdziawił usta. Pokazał, że naprawdę więcej już nie ma. Nauczyciel sięgnął po kapelusz.
— Niech no tylko jeszcze raz usłyszę, że założyliście jakiś związek! Marsz do domu!
Chłopcy w milczeniu wymykali się chyłkiem z pokoju nauczycielskiego i tylko jeden z nich odezwał się cicho:
— Do widzenia, panie profesorze!
Był to Lesik, który poprzednio nie mógł wypowiedzieć słów pożegnania, ponieważ miał usta pełne kitu.
Nauczyciel wyszedł, rozwiązany przed chwilą Związek Kitowców pozostał samotnie. Chłopcy spojrzeli na siebie ze smutkiem. Kolnay zrelacjonował całe przesłuchanie czekającemu na korytarzu Boce. Ten odetchnął z ulgą.
— Bardzo się przestraszyłem — powiedział — bo już myślałem, że ktoś zdradził nasz Plac Broni…
W trakcie tej rozmowy podszedł do nich Nemeczek i szeptem powiedział:
— Popatrzcie… stałem przy oknie, kiedy was przesłuchiwano… szyba była dopiero co wprawiona… i…
Pokazał kawałek świeżego kitu, który przed chwilą wydrapał z okna. Wszyscy spojrzeli z podziwem. Weissowi zabłysły oczy.
— Jeśli znów mamy kit, to znów istnieje nasz związek! Przeprowadzimy zebranie związku na Placu…
— Na Placu! Na Placu Broni! — krzyknęli wszyscy i ruszyli pędem do domów. Na schodach rozległ się okrzyk, który był hasłem chłopców z Placu Broni:
— Hola ho! Hola ho!
I wszyscy wybiegli przez bramę szkoły na ulicę. Boka pozostał z tyłu, szedł powoli, samotnie. Nie miał powodów do radości. Cały czas myślał o Gerebie, o zdrajcy Gerebie, którego widział chodzącego z latarnią po wyspie w Ogrodzie Botanicznym. Boka wrócił do domu, wciąż pogrążony w rozmyślaniach, zjadł obiad i wziął się do odrabiania łaciny.
Bóg jeden raczy wiedzieć, w jaki sposób członkowie Związku Kitowców uwinęli się tak błyskawicznie, ale o pół do trzeciej pojawili się już na Placu. Barabasz przyszedł chyba prosto od stołu, bo żuł jeszcze skórkę po ogromnej pajdzie chleba. Przyczaił się też przy furtce na Kolnaya, żeby dać mu kuksańca. Stanowczo za dużo nazbierało się Kolnayowi na koncie.
Kiedy już byli w komplecie, Weiss wezwał ich pod sągi.
— Otwieram walne zebranie — ogłosił bardzo poważnym tonem.
Kolnay, który już dostał sójkę od Barabasza, a i sam zdążył mu oddać, był zdania, że wbrew zakazowi należy utrzymać związek.
Barabasz natychmiast zaprotestował:
— On dlatego tak mówi, bo teraz na niego kolej, żeby był prezesem. Ja natomiast uważam, że dosyć już tego Związku Kitowców. Wy wszyscy po kolei jesteście prezesami, a my nic tylko żujemy ten kit. Mnie już wstręt do tego bierze. Nic, tylko ciągle mam ten klajster w gębie. Po co mi to?
5
Słowa kończące każdą zwrotkę „Pieśni Narodowej” Sandora Petófiego, największego węgierskiego poety romantycznego, wygłoszonej przez niego w dniu wybuchu rewolucji Wiosny Ludów na Węgrzech 15 marca 1848 roku. Słowa te, które zna każde węgierskie dziecko, miały w latach panowania Austriaków na Węgrzech, a także później, w o — kresie wspólnej monarchii, a więc w czasie, kiedy działa się akcja „Chłopców z Placu Broni”, zdecydowanie antyaustriacki charakter. Pełny tekst tej przetłumaczonej przez Juliana Wołoszynowskiego frazy brzmi następująco: „Przysięgamy! Ty nad nami. Boże sam! Nigdy już niewolnikami nie być nam!”