Z kolei Nemeczek chciał coś powiedzieć.
— Proszę o głos — zwrócił się do prezesa.
— Pan sekretarz prosi o głos — powiedział z powagą Weiss i zadzwonił kupionym za dwa grajcary dzwoneczkiem.
Ale Nemeczkowi, który w Związku Kitowców pełnił funkcję sekretarza, głos nagle uwiązł w gardle. Spostrzegł bowiem pod jednym z sągów Gereba. Nikt nie wiedział o Gerebie tego, co on i Boka. Tylko oni dwaj widzieli go na własne oczy pamiętnego wczorajszego wieczoru. Gereb skradał się między sągami drzewa w kierunku małej budki, w której mieszkał Słowak ze swoim psem. Nemeczek czuł, że jego obowiązkiem jest śledzić zdrajcę i nie odstępować go ani na krok. Boka powiedział Nemeczkowi, że do czasu spotkania na Placu Gereb nie może zorientować się, że widziano go, jak siedział z czerwonymi koszulami na wyspie przy latarni. Niech myśli, że nikt niczego nie podejrzewa.
Lecz Gereb przyszedł wcześniej i oto krążył sam wśród sągów. Nemeczek za wszelką cenę chciał wiedzieć, po co Gereb idzie do Słowaka. Więc odezwał się w te słowa:
— Dziękuję, panie prezesie, ale swoje przemówienie wygłoszę kiedy indziej. Przypomniało mi się, że mam coś bardzo ważnego do załatwienia.
Weiss znów potrząsnął małym dzwoneczkiem.
— Pan sekretarz rezygnuje z głosu.
W tym momencie pana sekretarza już nie było. Pędził bez tchu, ale nie za Gerebem, lecz okrężną drogą, żeby wyjść Gerebowi naprzeciw. Przeciął biegiem Plac, wpadł na ulicę Pawła, tam skręcił w ulicę Marii i gnał co sił w kierunku bramy tartaku. Omal nie został przejechany przez załadowaną polanami furę, która właśnie wytaczała się przez bramę. Mały, żelazny komin głośno pykał i dymił kłębami białej pary. Piła parowa w tartaku świszczała, że aż hej, ostrzegając Nemeczka: Osstrożżżnie! Osstrożżnie!
— Nie bój się, będę ostrożny! — odpowiedział w duchu Nemeczek i minąwszy biegiem tartak, skręcił między sągi polan, prosto w kierunku chaty Słowaka. Dach skleconej z desek budki był spadzisty i niemal dotykał sągu, który stał za budką. Nemeczek wdrapał się na sąg i położył na brzuchu. Wystawił ostrożnie głowę i czekał na to, co się teraz stanie. Czego Gereb mógł chcieć od stróża tartaku? Może był to jakiś podstęp wojenny czerwonych koszul? Postanowił, że podsłucha rozmowę, choćby nie wiem co miało się później z nim stać. Och, jaką chwałę przyniesie mu ten czyn! Jakże dumny będzie, że to właśnie on wykrył nową zdradę!
Kiedy tak czekał i rozglądał się wokół, nagle zobaczył Gereba. Szedł powoli i ciągle oglądał się, jak ktoś, kto boi się, że go śledzą. I dopiero gdy przekonał się, że nikt się za nim nie skrada, odważnie ruszył przed siebie. Słowak spokojnie siedział na ławeczce przed swoją budką i palił fajkę nabitą końcówkami cygar, które przynosili mu chłopcy. Każdy zbierał w domu nie dopalone cygara dla poczciwego Jana.
Na widok Gereba pies poderwał się, szczeknął kilka razy, ale gdy zorientował się, że to ktoś tutejszy, ułożył się znowu na swoim miejscu. Gereb podszedł tak blisko do Słowaka, że dach zakrył ich przed oczyma Nemeczka. Ale mały nabrał już pewności. Cichutko, tak cicho, żeby nikt nie słyszał, przeczołgał się z sągu na dach budy. Położył się tam płasko na brzuchu i przesunął do przodu, w górę, tak żeby móc wychylić głowę i widzieć, co się na dole dzieje. Raz i drugi trzasnęły pod nim deski, a wtedy Nemeczkowi zamierało serce w piersiach… Ale czołgał się dalej, aż wysadził wreszcie głowę poza skraj dachu. Gdyby w tej chwili Słowakowi lub Gerebowi przyszło na myśl spojrzeć w górę, wówczas na pewno z przerażeniem ujrzeliby nad okapem jasnowłosą, mądrą główkę Nemeczka, który szeroko otwartymi oczyma obserwował wszystko, co dzieje się w dole.
Gereb podszedł do Słowaka i przyjaźnie zagadał:
— Dzień dobry, Jano!
— Dzień dobry! — odpowiedział Słowak nie wyjmując z ust fajki.
Gereb podszedł bliżej.
— Przyniosłem cygara, Jano!
Na tę wiadomość Słowak wyjął fajkę z ust. Zabłysły mu oczy. Biedny Jano miał w życiu niewiele okazji, by widzieć całe cygaro. Trafiały do niego jedynie niedopałki.
Gereb wyjął z kieszeni trzy cygara i wcisnął je stróżowi w rękę.
„Oho — przemknęło Nemeczkowi przez myśl — dobrze zrobiłem, że tu wlazłem. Gereb musi czegoś chcieć, skoro zaczyna od cygar”.
I usłyszał, jak Gereb cicho powiedział do Słowaka:
— Jano, wejdźmy do budki… nie chcę tu z wami mówić na dworze… nie chcę, żeby mnie widziano… mam do was ważną sprawę. I dostaniecie za to ode mnie jeszcze więcej cygar.
I wyciągnął z kieszeni całą ich garść.
Nemeczek aż pokręcił głową ze zdumienia.
„Chce go namówić do jakiegoś wielkiego świństwa, jeśli mu przyniósł aż tyle cygar” — pomyślał.
Oczywiście Słowak z radością wszedł do budki, a Gereb za nim. Za Gerebem do środka wszedł również pies. Nemeczka ogarnęła wściekłość.
„Nie usłyszę nic z tego, o czym będą mówili — przemknęło mu przez myśl — na nic cały ten chytry plan…”
I pozazdrościł psu, który zdążył wśliznąć się do środka, nim oni zamknęli za sobą drzwi budki. Bo i drzwi zamknęli bardzo starannie. Nemeczkowi przypomniała się bajeczka o tym, jak Baba Jaga z krogulczym nosem zamienia królewicza w czarnego kundla, i dałby dwadzieścia najpiękniejszych szklanych kulek za to, żeby właśnie teraz jakaś czarownica oblekła go w postać kudłatego Hektora, a Hektora zamieniła w jasnowłosego Nemeczka. Ostatecznie obaj byli kolegami, jedynymi szeregowcami na Placu…
Zamiast Baby Jagi z pomocą Nemeczkowi przyszedł zupełnie ktoś inny, a mianowicie pewien chrząszcz z mocnymi jak stal żuchwami. Otóż mały kornik, który wraz z całą swoją rodziną dawno temu nażarł się do syta miękkim drewnem deski, wcale nie przypuszczał, że odda tym ogromną przysługę chłopcom z Placu Broni. Tam bowiem, gdzie korniki wyżarły deskę, była ona pusta w środku. Nemeczek przycisnął ucho do jednej z takich desek i zaczął nasłuchiwać. Początkowo ze środka dobiegały jedynie stłumione głosy, ale wkrótce Nemeczek z radością stwierdził, że rozumie każde słowo prowadzonej w budce rozmowy. Gereb mówił cicho, jak ktoś, kto nawet w tak odosobnionym miejscu boi się, żeby go nikt nie podsłuchał:
— Słuchajcie, Jano, dostaniecie ode mnie tyle cygar, ile tylko zechcecie. Ale będziecie za to musieli coś zrobić.
W odpowiedzi zaburczał głos Jana:
— A co miałbym zrobić?
— Nic wielkiego, trzeba tylko przepędzić z Placu chłopców. Nie wolno pozwalać im, żeby grali tu w piłkę i rozrzucali sagi.
Przez kilka chwil panowała cisza. Nemeczek doszedł do wniosku, że Słowak zastanawia się.
I znów rozległ się głos stróża:
— Trzeba ich przepędzić?
— Tak.
— Niby dlaczego?
— Bo chcą tu przyjść inni chłopcy. A są to bardzo bogaci chłopcy… i wtedy będziecie dostawali, Jano, tyle cygar, ile dusza zapragnie… i pieniądze też…
To poskutkowało.
— Pieniądze też? - zapytał Jano.
— Tak. I to forinty!
Forinty ostatecznie przekonały Słowaka.
— W porządku — powiedział. - Przepędzimy ich.
Szczęknęła klamka, zaskrzypiały drzwi. Gereb wyszedł na dwór. Ale Nemeczka nie było już wtedy na górze. Niczym kot zsunął się z dachu, zeskoczył na równe nogi i już pędził między sagami w stronę Placu. Był rozgorączkowany i czuł, że w tej chwili losy wszystkich chłopców i całego Placu Broni znajdują się w jego rękach. Kiedy ujrzał grupę chłopców, już z daleka zawołał: