Выбрать главу

— Boka!

Ale nikt mu nie odpowiadał.

— Boka! Panie przewodniczący!

Któryś z chłopców odezwał się:

— Jeszcze nie przyszedł!

Nemeczek gnał niczym wicher. Należało natychmiast zawiadomić Bokę o tym, co się stało. Trzeba szybko działać, żeby chłopcy nie zostali wypędzeni ze swojego królestwa. Kiedy w biegu minął ostatni sąg, spostrzegł członków Związku Kitowców, którzy ciągle jeszcze obradowali. Weiss z poważną miną prowadził obrady i kiedy jasnowłosy chłopiec przebiegł koło nich, krzyknął do niego:

— Panie sekretarzu! Hola ho!

Nemeczek w biegu dał znak ręką, że nie może się zatrzymać, gdyż ma jakąś nie cierpiącą zwłoki sprawę.

— Panie sekretarzu! — krzyknął za nim Weiss i żeby wzmocnić wagę wezwania gwizdnął i energicznie potrząsnął dzwoneczkiem.

— Nie mam chwili do stracenia! — odkrzyknął Nemeczek i pobiegł dalej, żeby złapać Bokę w domu. Wtedy Weiss sięgnął po ostateczny środek. Wojskowym tonem wydał komendę:

— Szeregowy! Stój!

Jak rozkaz, to rozkaz — Nemeczek musiał się zatrzymać. Ostatecznie Weiss był podporucznikiem… Małego aż dławiła wściekłość, ale cóż było robić, skoro Weiss powołał się na swoją oficerską rangę.

— Tak jest, panie poruczniku! — i stanął na baczność.

— Posłuchaj, proszę cię — powiedział prezes Związku Kitowców — właśnie przed chwilą postanowiliśmy, że nasz związek będzie działał nadal jako tajna organizacja. I wybraliśmy nowego prezesa.

Chłopcy z entuzjazmem wznieśli okrzyk na cześć nowego prezesa:

— Niech żyje Kolnay!

Tylko Barabasz, ironicznie się uśmiechając, powiedział:

— Precz z Kolnayem!

Dawny prezes ciągnął jednak dalej:

— Jeśli pan, panie sekretarzu, chce utrzymać swoją funkcję, to powinien pan razem z nami złożyć przysięgę na dochowanie tajemnicy, bo gdyby profesor Rac o tym się dowiedział…

W tym właśnie momencie Nemeczek zobaczył skradającego się wśród sągów Gereba. Jeśli Gerebowi uda się teraz ujść, to koniec ze wszystkim… Koniec z fortecami, koniec z Placem Broni… Gdyby Boka przemówił teraz Gerebowi do sumienia, to może zmieniłby on jeszcze swe zamiary, poprawił się. Nemeczek niemal płakał ze złości. Przerwał wypowiedź prezesa:

— Panie prezesie. Ja teraz nie mam czasu… ja muszę iść…

Weiss zapytał go surowym tonem:

— Czyżby pan sekretarz czegoś się bał? A może pan sekretarz boi się tego, że jeśli wykryją nasz związek, to wówczas i pan zostanie ukarany?

Ale Nemeczek nie zwracał już na prezesa uwagi. Patrzył w stronę Gereba, który ukrył się wśród sągów i czekał, aż chłopcy wreszcie stąd odejdą i, nie zauważony, będzie mógł wymknąć się na ulicę… Gdy więc Nemeczek przejrzał zamiary Gereba, bez słowa odwrócił się od członków Związku Kitowców, zagarnął na piersiach kurtkę i gazu — niczym wicher przeleciał przez Plac i wypadł na ulicę.

Wśród obradujących zapanowało milczenie. Po chwili w tej grobowej ciszy rozległ się równie grobowy głos prezesa:

— Wszyscy szanowni zebrani tu członkowie widzieli zachowanie się Erno Nemeczka. Oświadczam zatem wszem i wobec, że Erno Nemeczek jest tchórzem!

— Tak jest! — zagrzmiało walne zebranie.

A Kolnay jeszcze dodatkowo krzyknął:

— I zdrajcą!

Rychter bardzo się zdenerwował i poprosił o głos.

— Proponuję, aby tego tchórza, który opuścił nas w trudnej sytuacji, zdjąć ze stanowiska sekretarza, wykluczyć ze związku i wpisać do tajnej księgi protokolarnej jako zdrajcę!

— Brawo! — zawołali jednym głosem. Wtedy prezes wydał wyrok:

— Walne zebranie uznaje Erno Nemeczka za tchórzliwego zdrajcę, pozbawia go funkcji sekretarza i wyklucza ze związku. Panie protokolancie!

— Obecny — zgłosił się Lesik.

— Proszę umieścić w protokole, że walne zebranie uznało Erno Nemeczka za zdrajcę, i proszę wpisać jego nazwisko małymi literami.

Wśród zebranych rozległ się szmer. W myśl statutu była to bowiem najsurowsza kara. Chłopcy stanęli wokół Lesika, który natychmiast usiadł na ziemi, położył na kolanach zakupiony za pięć grajcarów zeszyt w czarnej okładce, będący tajną księgą protokołów związku, i ogromniastymi kulfonami wpisał:,erno nemeczek jest zdrajcą!!!”

W taki oto sposób Związek Kitowców pozbawił Erno Nemeczka honoru.

Natomiast Erno Nemeczek lub, jak kto woli — erno nemeczek — pędził w tej chwili w stronę ulicy Kinizsi, gdzie w skromnym, parterowym domku mieszkał Boka. Wpadł do bramy i niemal zderzył się z Boką.

— Ho, ho! — powiedział oszołomiony Boka — a ty co tu robisz?

Nemeczek, ciężko dysząc, opowiedział o tym, co słyszał i co widział, po czym, złapawszy Bokę za kurtkę, przynaglał do pośpiechu. Po chwili razem już biegli w stronę Placu Broni.

— Czyś ty naprawdę to wszystko słyszał i widział? - zapytał w biegu Boka.

— Naprawdę słyszałem i widziałem.

— A Gereb jest tam jeszcze?

— Jeśli się pośpieszymy, to może go złapiemy.

Przy klinice musieli się jednak zatrzymać. Biedny Nemeczek zaczął gwałtownie kasłać. Oparł się o ścianę:

— Bieg… — powiedział — biegnij… dalej sam… a ja… a ja tu się wykaszlę.

I zaniósł się głośnym kaszlem.

— Jestem przeziębiony — tłumaczył Boce, który dalej stał przy nim. - Wtedy, w Ogrodzie Botanicznym, przeziębiłem się… Kiedy wpadłem do stawu, to jeszcze nie było nic takiego, ale tam w szklarni, w basenie, woda była bardzo zimna. Czułem okropne dreszcze.

Skręcili w ulicę wiodącą w stronę Placu Broni. I akurat w tym samym momencie, kiedy znaleźli się na rogu, otworzyła się mała furtka w parkanie. Gereb pośpiesznie opuszczał Plac. Nemeczek gwałtownie złapał Bokę za ramię:

— Patrz, właśnie wychodzi!

Boka zwinął dłonie w tubkę i w cichej uliczce rozległ się gromki okrzyk:

— Gereb!

Gereb zatrzymał się i odwrócił w ich stronę. Kiedy zobaczył Bokę, roześmiał się głośno i pobiegł w przeciwną stronę. Jego szyderczy śmiech ostro zabrzmiał wśród kamieniczek. Gereb po prostu wyśmiał ich.

Obaj chłopcy stali nieruchomo jakby im nogi wrosły w ziemię. Gereb zniknął im z oczu. Czuli, że wszystko przepadło. Nie odzywając się do siebie szli powoli w stronę furtki wiodącej na Plac Broni. Z wewnątrz dobiegały wesołe okrzyki grających w piłkę chłopców, a potem rozległo się gromkie zawołanie: to członkowie Związku Kitowców wiwatowali na cześć nowego prezesa… Tam, na Placu, nikt jeszcze nie wiedział, że oto ten mały kawałek ziemi być może przestał już do nich należeć. A przecież ta piędź nieurodzajnej ziemi, ten skrawek wciśnięty między dwie peszteńskie kamienice stanowił dla nich bezkresną przestrzeń, oznaczał wolność i swobodę, w zależności od ich dziecięcej wyobraźni zmieniał się przed południem w amerykańską prerię, a po południu w węgierską pusztę, w deszcz stawał się morzem, a zimą biegunem północnym, słowem był zawsze tym, czego wymagały chłopięce marzenia, i niezmiennie służył wspaniałej zabawie.

— Widzisz — powiedział Nemeczek — oni jeszcze nic nie wiedzą…

Boka opuścił głowę.

— Nic nie wiedzą — powtórzył cicho.

Nemeczek jednak wierzył w mądrość Boki. Póki miał przy sobie rozważnego i dojrzałego kolegę, nie tracił nadziei. Przestraszył się naprawdę dopiero wówczas, kiedy w oczach Boki zobaczył pierwszą łzę i usłyszał, jak przewodniczący, jak sam przewodniczący i wódz chłopców z Placu Broni zapytał z głębokim smutkiem: