Gereb zbladł jak kreda.
— Nemeczek! — powiedział z przestrachem.
I mały chłopiec odpowiedział mu:
— Tak, to ja, Nemeczek. To właśnie ja. I nie szukajcie tego, kto zabrał z waszego arsenału chorągiew chłopców z Placu Broni, bo to ja ją zabrałem. O, tu ją mam! I to ja mam takie małe stopy, mniejsze od stóp Wendauera. I wcale nie musiałem się odzywać, mogłem siedzieć cicho na drzewie i czekać, aż stąd pójdziecie, bo i tak siedziałem już tam od pół do czwartej. Ale kiedy Gereb powiedział, że wśród nas nie ma ani jednego odważnego, wtedy pomyślałem sobie: „Czekaj, bratku, już ja ci pokażę, że wśród chłopców z Placu Broni są odważni, nawet ja, Nemeczek, szeregowiec!” A więc jestem tu, podsłuchałem całą waszą naradę, odzyskałem naszą chorągiew i proszę bardzo, możecie teraz zrobić ze mną, co chcecie, możecie mnie zbić, wyrwać chorągiew, ale naprzód musicie wykręcić mi ręce, bo dobrowolnie jej nie oddam. Proszę, proszę, zaczynajcie! W końcu jestem tu sam jeden, a was jest dziesięciu.
Przemawiając tak, z wypiekami na twarzy, wyciągnął ręce: w jednej dłoni ściskał małą chorągiewkę. Chłopcy w czerwonych koszulach oniemieli z podziwu — wszyscy patrzyli ze zdumieniem na jasnowłosego malca, który jakby prosto z nieba spadł między ich szeregi i teraz z podniesioną głową, głosem donośnym i śmiałym rzucał im w twarz wyzwanie i czuł się tak silny, jakby mógł pokonać całą ich armię, włącznie z siłaczami Pastorami i Ferim Aczem na czele.
Pastorowie pierwsi odzyskali zimną krew. Podeszli do małego Nemeczka i z obydwóch stron złapali go pod ręce. Młodszy Pastor stojący po prawej stronie już zabierał się do wykręcenia Nemeczkowi ręki z chorągiewką, kiedy wielką ciszę przerwał głos Feriego Acza:
— Stać! Zostawcie go!
Pastorowie ze zdziwieniem spojrzeli na swego wodza.
— Zostawcie go — powtórzył dowódca. - Podoba mi się ten chłopiec. Jesteś odważny, Nemeczek, czy jak cię tam nazywają. Oto moja ręka. Wstąp do nas, do czerwonych koszul.
Nemeczek przecząco potrząsnął głową.
— Nigdy! — powiedział hardo.
Głos miał drżący, ale nie ze strachu, tylko ze zdenerwowania. Blady, z wyrazem niezwykłej powagi w oczach powtórzył raz jeszcze:
— Nigdy!
Feri Acz uśmiechnął się. I odezwał w te słowa:
— Trudno, nie mam zamiaru cię namawiać, jak nie, to nie. Jeszcze nigdy nikogo nie zapraszałem do nas. Wszyscy, którzy tu są, sami się o to prosili. Ty byłeś pierwszym, któremu to zaproponowałem. A jeśli nie chcesz, twoja sprawa…
I odwrócił się do Nemeczka plecami.
— Co mamy z nim zrobić? - zapytali obaj Pastorowie.
Dowódca od niechcenia rzucił im przez ramię:
— Zabierzcie mu chorągiew.
Starszy Pastor jednym chwytem wyrwał ze słabiutkiej dłoni Nemeczka czerwono — zieloną chorągiewkę. Zabolało, bo Pastorowie mieli piekielnie silne łapy, ale mały zacisnął zęby i ani pisnął.
— Gotowe! — zameldował Pastor.
Wszyscy z napięciem czekali, co teraz nastąpi. Jaką to straszliwą karę wymyśli wszechwładny Feri Acz. Nemeczek hardo stał na swoim miejscu i zaciskał wargi.
Feri Acz obrócił się i skinął na Pastorów.
— To straszny słabeusz. Nie wypada go bić. Ale… wykąpcie go.
Czerwone koszule wybuchnęły głośnym śmiechem. Roześmiał się też Feri Acz, śmieli się Pastorowie. Sebenicz podrzucił w górę czapkę, a Wendauer skakał jak głupi. Nawet Gereb chichotał pod drzewem i w całym tym towarzystwie tylko na jednej twarzy malowała się powaga: na małej buzi Nemeczka. Był przeziębiony i kaszlał już od wielu dni. Właśnie dziś matka zabroniła mu wychodzić, ale jasnowłosy chłopczyk nie mógł wytrzymać. O trzeciej godzinie wymknął się z domu i od pół do czwartej aż do wieczora siedział na szczycie drzewa. Ale za żadne skarby nie chciał się teraz odezwać. Bo i co miał powiedzieć? Że jest przeziębiony? Zaczęliby się jeszcze głośniej śmiać i Gereb też śmiałby się z nimi, tak jak teraz się śmieje. Tak szeroko, że aż wszystkie zęby mu widać. Więc Nemeczek milczał. Wśród ogólnego śmiechu bez oporu dał się doprowadzić do brzegu i tam obaj Pastorowie zanurzyli go w płytkiej wodzie stawu. Pastorowie byli okrutni. Jeden z nich trzymał Nemeczka z tyłu za ręce, drugi złapał za kark. Wcisnęli go do wody po szyję i w tym momencie wszyscy na wyspie zawyli ze szczęścia. Czerwoni tańczyli z radości na brzegu, podrzucali czapki do góry i wydawali gromkie okrzyki:
— Hej hop! Hej hop!
Tak brzmiało ich hasło.
Gromkie okrzyki zlały się z wielkim śmiechem i radosna wrzawa zakłóciła wieczorną ciszę małej wyspy. Zanurzony w wodzie po szyję Nemeczek smutno spoglądał na brzeg. Wyglądał jak jakaś biedna żaba. A na brzegu, na szeroko rozstawionych nogach, stał głośno rechocząc Gereb.
Wreszcie Pastorowie puścili go i Nemeczek wygramolił się ze stawu. Kiedy ujrzano go w ociekającym i zabłoconym ubraniu, wesołość wybuchła ze zdwojoną siłą. Woda lała się Nemeczkowi z kurtki, a gdy potrząsnął ramionami, z rękawów siknęło jak z konewki. Wszyscy odskoczyli, a on, niczym pinczerek, otrząsał się z wody. Prześcigano się w szyderstwach.
- Żaba!
— Napiłeś się do woli?
— Dlaczego sobie nie popływałeś?
Nemeczek nie reagował na te kpiny. Gorzko się uśmiechał i wygładzał mokrą kurtkę. Wtedy podszedł do niego Gereb i, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu i kiwając głową, zapytał:.
— No i co, dobrze było?
Nemeczek podniósł na niego swoje duże, niebieskie oczy i odparł:
— Dobrze — powiedział cicho i już głośniej dodał: — Było mi znacznie lepiej niż tobie, kiedy stałeś na brzegu i wyśmiewałeś się ze słabszego. I wolałbym siedzieć w tej wodzie po szyję nawet do nowego roku, niż knuć z wrogami moich przyjaciół. Nie żałuję, że zanurzyliście mnie w wodzie. Poprzednim razem, kiedy sam wpadłem do wody, też cię widziałem wśród nich na tej wyspie. I choćbyście mnie zapraszali, przypochlebiali się, a nawet dawali prezenty, nie chcę mieć z wami nic wspólnego. Możecie mnie wsadzić do wody po sto i po tysiąc razy, ja i tak przyjdę tu jutro i pojutrze! I schowam się gdzieś tak, że mnie nie znajdziecie. Nie boję się nikogo z was. A gdy przyjdziecie do nas, na Plac Broni, zabrać nam naszą ziemię, to będziemy na was czekać. I pokażę wam, że kiedy będzie nas dziesięciu, tyle samo co was, to zupełnie inaczej porozmawiamy. Teraz jestem tu sam. Łatwo było mnie pokonać! Silniejszy zawsze wygrywa. Pastorowie ukradli mi moje kulki w Ogrodzie Muzealnym, bo byli silniejsi. W dziesięciu łatwo stawać przeciw jednemu. Ale ja nie żałuję. Możecie mnie nawet zabić, jeśli wam się tak spodoba. Nie musiałem przecież włazić do tej wody. Wystarczyłoby przystać do was. Ale ja tego nie chciałem. Możecie mnie utopić, zatłuc na śmierć, aleja nigdy nie będę zdrajcą, jak ten ktoś, kto stoi wśród was, o… tam…
W tym momencie wyciągnął rękę i wskazał na Gereba, któremu śmiech uwiązł w gardle. Światło latarni padło na ładną, jasną głowę Nemeczka, oświetliło ociekające wodą ubranie. Odważnie, dumnie i ze spokojem patrzył Nemeczek Gerebowi prosto w oczy, a ten poczuł nagle jakiś ogromny ciężar na duszy. Spochmurniał i opuścił głowę. W tym momencie wszyscy umilkli i zapadła cisza niczym w kościele. Wyraźnie było słychać, jak z ubrania Nemeczka spadają na twardą ziemię krople wody.
Milczenie przerwał głos Nemeczka:
— Czy mogę odejść?