Выбрать главу

— No, nigdy dotąd nie udało mi się tak wspaniale gwizdnąć.

Boka zaś zatrzymał się na środku Placu i ze wzruszeniem salutował swojej armii. I znów pomyślał o wielkim wodzu — Napoleonie. To przecież Napoleona tak gorąco kochała jego stara gwardia…

Wszyscy widzieli scenę, jaka się przed chwilą rozegrała, i teraz już nikt nie miał wątpliwości co do Gereba. Wprawdzie nie słyszeli rozmowy między chłopcami, ale wszystkiego można się było domyślić z gestów. Chłopcy widzieli więc odmowny gest Boki. Widzieli, że nie podał Gerebowi ręki. Widzieli, jak Gereb rozpłakał się i odszedł. Kiedy raz jeszcze, stojąc w furtce, odwrócił się i powiedział coś do Boki, przestraszyli się trochę.

Lesik szepnął:

— Ojej… może mu teraz przebaczy.

Ale kiedy chłopcy dostrzegli, że Boka przecząco kręci głową i że Gereb w końcu opuszcza Plac, wtedy ogarnął ich entuzjazm. I dlatego właśnie, gdy dowódca spojrzał na nich, rozległo się gromkie „Niech żyje!” Zaimponowało chłopcom, że ich dowódca zachował się jak stanowczy mężczyzna. Mieli ochotę objąć go i ucałować. Ale czas był wojenny, więc mogli wyrażać swoje uczucia tylko krzykiem. Toteż krzyczeli pełną piersią, ile sił w płucach i w gardłach.

— Twardy jesteś, staruszku — powiedział z dumą Czonakosz. Ale przestraszył się i natychmiast poprawił:

— Przepraszam… to „staruszku” jakoś mi się tak wyrwało… panie przewodniczący…

Zaraz też rozpoczęły się manewry. Rozlegały się gromkie komendy, oddziały pędziły między sagami drzewa, atakowały fortece, a bomby z piasku fruwały na lewo i prawo. Wszystko udawało się doskonale. Okazało się, że każdy dobrze zna swoją rolę. A to zasadniczo podniosło wiarę we własne siły.

— Zwyciężymy! — słychać było zewsząd.

— Pokonamy ich! Przepędzimy!

— Zwiążemy jeńców!

— Złapiemy nawet samego Feriego Acza!

Tylko Boka zachowywał powagę.

— Nie upajajcie się zwycięstwem, jeszcze na to za wcześnie — mówił. - Przyjdzie na to czas po zakończeniu bitwy. A teraz, kto chce, może iść do domu. I przypominam: kto jutro nie przyjdzie na Plac, ten będzie zdrajcą.

Tym samym manewry zakończyły się. Ale nikt nie miał ochoty iść do domu. Chłopcy podzielili się na grupki i omawiali sprawę Gereba.

Nagle Barabasz zawołał skrzeczącym głosem:

— Związek Kitowców! Związek Kitowców!

— Czego chcesz? — zapytali go chłopcy.

— Walnego zebrania!

Kolnayowi przypomniało się, że obiecał zwołać walne zebranie, na którym będzie musiał wytłumaczyć się przed członkami z wyschnięcia związkowego kitu. Zrezygnowany oświadczył:

— No dobra, niech będzie! Proszę szanownych stowarzyszonych członków — niech się zbiorą!

I szanowni stowarzyszeni członkowie, wraz z cieszącym się z cudzego nieszczęścia Barabaszem, ruszyli w stronę parkanu, gdzie miało się odbyć zebranie.

— Słuchamy! Słuchamy! — krzyknął Barabasz.

Kolnay urzędowym tonem zapowiedział:

— Otwieram zebranie. Pan Barabasz prosi o głos.

— Hm, hm… — chrząknął złowieszczo Barabasz. - Szanowni zebrani! Pan prezes miał szczęście. Gdyby nie manewry, doszłoby już do zebrania, na którym pana prezesa zrzucono by ze stanowiska.

— Oho! Nie zgadzamy się! - oburzyli się stronnicy prezesa.

— Możecie się nie zgadzać! - ryknął mówca — już ja dobrze wiem, co mówię. Panu prezesowi dzięki manewrom udało się odwlec na krótko sprawę… ale teraz już się nie wymiga. Przyszła pora…

Barabasz zamilkł w pół zdania. Ktoś gwałtownie dobijał się do furtki, a w tym momencie każdy taki odgłos budził zrozumiały strach. Nigdy nie wiadomo, czy to przypadkiem nie nadciąga nieprzyjaciel.

— Kto to może być? - zapytał Barabasz. Wszyscy nadsłuchiwali.

Po chwili znów rozległo się mocne, niecierpliwe stukanie.

— Stukają do furtki — powiedział trzęsącym się głosem Kolnay i wyjrzał przez szparę w płocie. Po czym ze zdziwioną miną odwrócił się do chłopców: — To jakiś pan.

— Jakiś pan?

— Tak, z brodą.

— No to mu otwórz.

Kolnay otworzył furtkę. Rzeczywiście, zobaczyli elegancko ubranego pana w płaszczu z peleryną. Miał czarną, okalającą całą twarz brodę i nosił okulary. Postąpił krok, zatrzymał się w progu i głośno zapytał:

— Czy to wy jesteście chłopcami z Placu Broni?

— Tak — odpowiedział chórem cały Związek Kitowców.

Usłyszawszy to mężczyzna w płaszczu z peleryną podszedł do nich i łagodniej już spojrzał na chłopców.

— Jestem ojcem Gereba — powiedział zamykając za sobą furtkę.

Zapanowała cisza. Zanosiło się na poważną sprawę. Lesik trącił Rychtera w bok.

— Biegnij i zawołaj tu Bokę.

Rychter popędził w stronę tartaku, gdzie Boka opowiadał właśnie chłopcom o sprawkach Gereba. Brodaty pan zwrócił się natomiast do członków Związku Kitowców:

— Dlaczego wyrzuciliście stąd mego syna?

Na to wystąpił Kolnay:

— Bo zdradził nas i przeszedł do czerwonych koszul.

— A kim są czerwone koszule?

— To jest inna grupa chłopców; oni spotykają się w Ogrodzie Botanicznym… ale teraz chcą zabrać nam nasz Plac, bo nie mają gdzie grać w palanta. To są nasi wrogowie.

— Mój syn wrócił przed chwilą do domu z płaczem. Długo go wypytywałem, co się stało, ale nie chciał nic wyjaśnić. W końcu, kiedy surowo zażądałem odpowiedzi, odparł, że jest podejrzany o zdradę. Powiedziałem mu: „Biorę kapelusz i natychmiast idę do twoich kolegów. Porozmawiam z nimi i dowiem się prawdy. Jeśli okaże się, że jesteś oskarżony niesłusznie, będę żądał, żeby cię przeproszono. A jeśli rzecz się potwierdzi, to źle z tobą, ponieważ ojciec twój przez całe swoje życie był uczciwym człowiekiem i nie zniesie tego, żeby jego syn zdradzał swoich przyjaciół”. Tak mu powiedziałem! Więc przyszedłem tutaj i odwołuję się do waszych sumień: czy mój syn jest zdrajcą, czy też nie?

Zapanowała głucha cisza.

— No i jak? — znów się odezwał ojciec Gereba. - Nie bójcie się mnie. Powiedzcie mi całą prawdę. Ja muszę wiedzieć, czy skrzywdziliście bezpodstawnie mego syna, czy też zasługuje on na karę?

Nikt nie odpowiadał. Nikt nie chciał sprawiać przykrości temu dobrotliwie wyglądającemu panu, który przykładał tak wielką wagę do uczciwości swego syna. Pan Gereb zwrócił się teraz do Kolnaya:

— To ty powiedziałeś, że was zdradził. Musisz mi to udowodnić. Kiedy was zdradził i w jaki sposób?

Kolnay zaczął się jąkać:

— Ja… ja… tylko słyszałem o tym…

— To się nie liczy. Kto z was wie o tym na pewno? Kto widział? Kto słyszał?

W tym momencie zza fortec wyłonili się Boka i Nemeczek. Prowadził ich Rychter. Kolnay odetchnął z ulgą.

— Proszę pana — powiedział — o… tam idzie… ten mały, jasnowłosy chłopiec… to Nemeczek… on widział. On wie wszystko.

Czekali, aż chłopcy się zbliżą. Ale Nemeczek i Boka skierowali się prosto do furtki. Kolnay krzyknął do nich:

— Boka! Chodźcie tu szybko!

— Zaczekajcie chwilę, teraz nie możemy — odkrzyknął Boka. - Nemeczek bardzo źle się czuje, dostał ataku kaszlu… muszę go odprowadzić do domu…

Na dźwięk nazwiska Nemeczka pan w płaszczu z peleryną zwrócił się wprost do chłopca:

— Czy to ty nazywasz się Nemeczek?

— Tak — odpowiedział cichutko mały blondynek i podszedł do ciemnowłosego mężczyzny. Ten zaś rzekł do niego surowym tonem: