— Jestem ojcem Gereba i przyszedłem tu po to, aby się dowiedzieć, czy mój syn jest zdrajcą, czy też nie. Twoi koledzy powiedzieli, że ty widziałeś i wiesz dokładnie, jak to było. Odpowiedz więc, zgodnie z twoim sumieniem, czy to prawda, czy nie.
Nemeczek miał na twarzy gorączkowe wypieki. Był naprawdę poważnie chory. Pulsowały mu skronie, miał rozpalone ręce. I cały otaczający świat wydawał mu się jakiś dziwny… Brodaty pan w okularach, który odezwał się tak surowo, niczym pan profesor Rac, kiedy gniewał się na złych uczniów… i mnóstwo wpatrzonych w Nemeczka chłopców… i wojna… i w ogóle tyle emocji… i to srogim tonem zadane pytanie, od którego zależał los Gereba. Bo jeśli Nemeczek potwierdzi, że Gereb jest zdrajcą…
— Mów! — ponaglał czarnowłosy mężczyzna. - Powiedz! Czy mój syn jest zdrajcą?
Wówczas mały, jasnowłosy chłopiec, z płonącą od gorączki twarzą i nieprzytomnie błyszczącymi oczyma, wziął na siebie cały ciężar winy i choć cichutko, to przecież śmiało odpowiedział, jakby to on sam przyznawał się do winy:
— Nie, proszę pana. Nie jest zdrajcą.
Wtedy ojciec Gereba z satysfakcją w głosie zwrócił się do chłopców:
— A więc kłamaliście?
Członkowie Związku Kitowców oniemieli ze zdumienia. Nikt nawet nie pisnął.
— Cha, cha! — roześmiał się szyderczo brodaty mężczyzna. - A więc kłamaliście! Byłem pewien, że mój syn jest uczciwym chłopcem.
Nemeczek ledwo trzymał się na nogach. Pokornie zapytał:
— Czy mogę już iść, proszę pana?
Brodacz odparł ze śmiechem:
— Możesz już iść, ty mały mądralo!
Nemeczek, słaniając się, wyszedł na ulicę razem z Boką. Mąciło mu się w głowie. Nic już nie słyszał, nie widział. Przed oczyma wirował mu czarnowłosy mężczyzna, ulica, sagi drzew, huczało mu w uszach. „Chłopcy na fortece!” zawołał jakiś głos. Po chwili odezwał się inny: „Czy mój syn jest zdrajcą?” i mężczyzna z czarną brodą zaczął się szyderczo śmiać, coraz głośniej i głośniej, a w tym śmiechu usta rozszerzyły mu się aż do wielkości szkolnej bramy, przez którą… przez którą wyszedł pan profesor Rac…
Nemeczek zdjął czapkę.
— Komu się kłaniasz? — zapytał Boka. - Przecież żywej duszy nie ma na ulicy.
— Kłaniam się panu profesorowi Racowi — odpowiedział cichutko Nemeczek.
Wtedy Boka zaczął płakać. Pośpiesznie ciągnął do domu swego małego przyjaciela.
A tymczasem na placu Kolnay podszedł do pana Gereba i powiedział:
— Proszę pana, Nemeczek jest kłamcą. Myśmy go uznali za zdrajcę i wyrzucili z naszego związku.
Ojciec Gereba z zadowoleniem stwierdził:
— Widać to po nim. Ma obłudny wyraz twarzy, co świadczy o nieczystym sumieniu.
I uspokojony ruszył do domu, aby przebaczyć synowi. Na rogu ulicy Üllöi dostrzegł jeszcze, jak Boka ze słaniającym się Nemeczkiem przeszli koło kliniki na drugą stronę ulicy. W tym momencie Nemeczek też już płakał, płakał bardzo gorzko i żałośnie, z głębi obolałej duszyczki zwykłego szeregowca, a poprzez łzy powtarzał wciąż rozgorączkowanymi ustami:
— Wpisali moje nazwisko małymi literami… małymi literami wpisali moje biedne, uczciwe nazwisko…
VII
Nazajutrz, podczas lekcji łaciny, zdenerwowanie w klasie osiągnęło takie natężenie, że nawet pan profesor Rac zwrócił na to uwagę.
Chłopcy wiercili się niespokojnie w ławkach, byli podnieceni i w ogóle nie zwracali uwagi na kolegów, którzy akurat odpowiadali. Ten stan ogarnął zresztą nie tylko chłopców z Placu Broni, ale w ogóle całą klasę, ba, można powiedzieć — całą szkołę. Wieść o przygotowaniach wojennych szybko rozeszła się po wielkim gmachu szkolnym i nawet chłopcy ze starszych klas, z siódmej i ósmej, poważnie interesowali się sprawą. Czerwone koszule chodziły do szkoły realnej w dzielnicy Józsefvaros i oczywiste było, że gimnazjaliści życzyli zwycięstwa chłopcom z Placu Broni. Niektórzy uważali nawet, że od tego zwycięstwa zależy honor szkoły.
— Co się dziś z wami dzieje? — zapytał ze zniecierpliwieniem profesor Rac. - Kręcicie się, zajmujecie się wszystkim, tylko nie lekcjami, bujacie myślami w obłokach.
Ale nie dochodził dalej przyczyny zamieszania. Zadowolił się stwierdzeniem, że klasa ma po prostu zły dzień. Karcącym głosem dodał:
— Oczywiście, jest wiosna, więc w głowach wam tylko piłka i kulki… nie podoba wam się w szkole! No, już ja wam dam nauczkę!
Ale tylko tak mówił. Pan profesor Rac sprawiał wrażenie srogiego, a w gruncie rzeczy był człowiekiem łagodnego serca.
— Siadaj! — powiedział do ucznia, który właśnie odpowiadał i zaczął szukać w notesie następnego nazwiska.
W takiej chwili w klasie zawsze zapadała śmiertelna cisza. Wszyscy, nawet ci, którzy byli dobrze przygotowani do lekcji, wstrzymywali oddech i wpatrywali się w palce nauczyciela przewracające kartki notesu. Chłopcy wiedzieli już nawet, na której stronie wpisane są ich nazwiska. Kiedy pan profesor przeglądał końcowe kartki notesu, wówczas z ulgą oddychali ci, których nazwiska zaczynają się na A i B. Kiedy potem nagle pan profesor przerzucał się znów na początek notesu, wówczas odzyskiwali humor chłopcy na R, S i T.
Nauczyciel długo kartkował notes, po czym cicho powiedział:
— Nemeczek!
— Nieobecny! — zagrzmiała cała klasa. A jeden z dobrze znanych na Placu Broni głosów dodał:
— Jest chory.
— A co mu jest?
— Przeziębił się.
Profesor Rac spojrzał na klasę i zapytał:
— Dlaczego nie uważacie na siebie?
Chłopcy z Placu Broni wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Oni dobrze wiedzieli, z jakich to powodów mały Nemeczek nie uważał na siebie. Chłopcy z Placu siedzący w różnych miejscach klasy, jedni w pierwszym rzędzie, inni w trzecim, a Czonakosz, co tu dużo mówić, w ostatnim, znacząco popatrzyli na siebie. Wszyscy wiedzieli jedno: Nemeczek przeziębił się w imię dobrej sprawy. Mówiąc wprost, Nemeczek przeziębił się dla Ojczyzny. Skąpał się biedny przynajmniej trzykrotnie, pierwszy raz przypadkowo, po raz drugi z własnej woli — honorowo, po raz trzeci wreszcie — pod przymusem. Ale nikt, za skarby świata, nie zdradziłby tej wielkiej tajemnicy, którą znali właściwie wszyscy, włącznie ze Związkiem Kitowców. W łonie tego związku rozpoczęto już nawet starania zmierzające do wymazania nazwiska Nemeczka z czarnej księgi, tyle tylko, że członkowie nie mogli dojść do porozumienia, czy należy najpierw dokonać poprawek, to znaczy zamienić początkowe litery nazwiska z małych na duże i dopiero wtedy wymazać całość, czy też wykreślić od razu, bez żadnych ceregieli. A ponieważ Kolnay, który ciągle jeszcze był prezesem, uważał, że należy niezwłocznie, bez żadnych poprawek, usunąć nazwisko Nemeczka z książki, przeto Barabasz natychmiast zajął inne stanowisko i utworzył frakcję, która domagała się stanowczo, aby wpierw oddać honor nazwisku Nemeczka.
Ale ten spór stracił na znaczeniu. Najważniejszą sprawą stała się bowiem oczekująca chłopców dziś po południu bitwa. Po lekcji łaciny do Boki zgłaszali się koledzy z klasy, którzy deklarowali pomoc, choć nie należeli do paczki. Boka jednak wszystkim odpowiadał tak samo:
— Bardzo żałujemy, ale nie możemy przyjąć waszej pomocy. Sami musimy obronić nasz kraj. Jeśli nawet czerwoni okażą się od nas silniejsi, to spróbujemy pokonać ich sprytem. Co będzie, to będzie, trudno, ale chcemy walczyć sami, bez niczyjej pomocy.
Zainteresowanie było tak ogromne, że zgłaszali się nie tylko uczniowie z innych klas — o godzinie pierwszej, kiedy wszyscy rozbiegli się do domów na obiad, straganiarz, sprzedający słodycze w bramie opodal szkoły, również zaproponował Boce swoje usługi.