— Paniczu — powiedział — gdybym przyszedł pomóc, tobym sam jeden ich wszystkich wyrzucił!
Boka uśmiechnął się.
— Dziękuję bardzo, sami damy sobie radę!
Boka śpieszył się do domu. W szkolnej bramie koledzy z klasy otoczyli chłopców z Placu Broni i udzielali im najrozmaitszych pożytecznych rad. Byli i tacy, którzy pokazywali, w jaki sposób należy podstawiać nogę. Inni zgłaszali się na przeszpiegi. A jeszcze inni prosili, żeby im pozwolono zobaczyć całą walkę. Ale nikt nie dostał na to zgody. Boka wydał surowy rozkaz: w momencie rozpoczęcia bitwy należy zamknąć furtkę i otworzyć ją dopiero wówczas, kiedy nieprzyjaciel zacznie się wycofywać.
Rozmowy te trwały zaledwie kilka chwil. Chłopcy rozbiegli się szybko, gdyż punktualnie o drugiej należało zameldować się na Placu. Piętnaście po pierwszej okolice gimnazjum całkowicie opustoszały. Nawet sprzedawca słodyczy zwijał swój kram i tylko szkolny woźny spokojnie palił fajkę przed bramą, robiąc od czasu do czasu zgryźliwe uwagi pod adresem człowieka w tureckim fezie:
— Nie wróżę wam, człowieku, długiego żywota w naszym sąsiedztwie. Usuniemy was stąd razem z tą całą waszą śmieciarnią!
Sprzedawca nie reagował jednak na zaczepki woźnego. Wzruszał tylko ramionami. W swoim czerwonym fezie uważał się za ważną osobistość i wcale nie zamierzał się wdawać w rozmowy ze zwykłym woźnym. Tym bardziej że zdawał sobie doskonale sprawę, że woźny ma rację.
Punktualnie o godzinie drugiej, kiedy Boka w czerwono — zielonej czapce chłopców z Placu Broni pojawił się w furtce, cała armia w szyku wojskowym stała już na środku pola. Przyszli wszyscy. Brakowało jedynie Nemeczka, który leżał w domu chory. Tak więc w dniu bitwy, w samym dniu bitwy, armia z Placu Broni pozostała bez swego szeregowca. Na placu znajdowali się wyłącznie podporucznicy, porucznicy i kapitanowie. A szeregowiec, jedyny, stanowiący trzon armii szeregowiec, leżał chory w małym domku z ogródkiem przy ulicy Rakos.
Boka natychmiast zaczął działać i wojskowym tonem zawołał:
— Baczność!
Wszyscy wyprężyli się jak struny.
Boka odezwał się dźwięcznym, donośnym głosem:
— Niniejszym wiadomym się czyni, że składam swoją funkcję przewodniczącego, ponieważ jest to funkcja obowiązująca w czasie pokoju. Teraz mamy stan wojenny, więc przyjmuję stopień generała!
Była to dla wszystkich wielce przejmująca chwila. Chwila podniosła i historyczna, kiedy w obliczu największego zagrożenia Boka przyjmował stopień generała.
Po chwili Boka dodał:
— A teraz jeszcze raz przedstawię plan wojenny, żeby potem nie było żadnych nieporozumień.
Powtórzył dokładnie przebieg całej akcji. I choć wszyscy znali plan na pamięć, to przecież ze skupieniem wsłuchiwali się w każde słowo.
Kiedy generał skończył, padł rozkaz:
— Wszyscy na posterunki!
Stojący w szeregu chłopcy rozbiegli się natychmiast i przy Boce pozostał tylko Kolnay. Bo to on właśnie zastąpił chorego adiutanta Nemeczka. Przez ramię miał przewieszoną trąbkę z żółtej miedzi. Trąbka ta została zakupiona za jednego forinta i czterdzieści grajcarów, stanowiących wspólny majątek. W tej kwocie mieścił się również cały kapitał Związku Kitowców, w sumie dwudziestu sześciu grajcarów, które naczelny wódz po prostu zarekwirował na cele wojenne.
Była to piękna pocztowa trąbka: miała taki sam głos jak prawdziwa trąbka wojskowa. Ustalono, że trąbką podawane będą tylko trzy sygnały. Pierwszy oznaczający, że nadchodzi nieprzyjaciel, drugi wzywający do ataku, trzeci — miał szczególne znaczenie: na ten sygnał wszyscy powinni skupić się wokół generała. Chłopcy nauczyli się tych sygnałów na pamięć podczas wczorajszych manewrów.
Siedzący okrakiem na szczycie płotu wartownik, z jedną nogą przerzuconą przez parkan od strony ulicy Pawła, wykrzyknął nagle przerażonym głosem:
— Panie generale!
— Słucham?
— Melduję posłusznie, że jakaś służąca z listem chce wejść na Plac.
— A kogo szuka?
— Mówi, że szuka pana generała.
Boka zbliżył się do parkanu.
— Przypatrz jej się dobrze, czy to przypadkiem nie przyszedł na przeszpiegi ktoś z czerwonych koszul przebrany za dziewczynę.
Wartownik przechylił się przez płot tak bardzo, że omal nie spadł na ulicę. Potem zameldował:
— Panie generale, melduję posłusznie, dobrze się jej przyjrzałem. To prawdziwa dziewczyna.
— Jeśli prawdziwa, to niech wejdzie.
I podszedł, żeby otworzyć furtkę. Najprawdziwsza dziewczyna weszła i rozejrzała się po Placu. Była bez chustki, w kapciach, przybiegła pewnie tak jak stała, prosto od zmywania.
— Przyniosłam list od państwa Gerebów — powiedziała. - Panicz przykazał, że to bardzo pilna sprawa i że czeka na odpowiedź…
Boka otworzył list zaadresowany do „Jaśnie Oświeconego Pana Przewodniczącego Boki”. Był to właściwie nie list, a plik kartek różnego formatu. Znajdowała się w nim kartka wyrwana z zeszytu i arkusik listowego papieru, i kawałek kartki z papeterii siostry, a wszystkie te kartki i karteluszki zapisano bitym maczkiem po obu stronach. Boka zaczął czytać.
Kochany Boka!
Wiem wprawdzie, że ty nawet listownie nie będziesz chciał ze mną rozmawiać, ale ja muszę skorzystać z tej ostatniej już szansy, nim zerwę z wami ostatecznie. Dziś zdaję sobie sprawę, jak wielki popełniłem błąd i przyznaję, że wy nie zasłużyliście w niczym na takie moje postępowanie, tym bardziej że przepięknie zachowaliście się wobec mego ojca, a zwłaszcza Nemeczek, który powiedział ojcu, że ja was wcale nie zdradziłem. Mój ojciec tak się ucieszył, kiedy się okazało, że ja nie jestem zdrajcą, że jeszcze tego samego dnia kupił mi książkę,Tajemnicza wyspa” Juliusza Verne'a, o którą go już od dawna prosiłem. A ja tę książkę natychmiast zaniosłem w prezencie Nemeczkowi i nawet jej nie przeczy talem, chociaż bardzo chciałem ją przeczytać. Na drugi dzień ojciec zauważył, że nie mam „Tajemniczej wyspy”, i zapytał: „Gdzie jest ta książka, ty niecnoto?”, a ja nie mogłem się przyznać, więc ojciec powiedział: „Ach, ty łobuzie, sprzedałeś ją na pewno w antykwariacie, poczekaj, już nigdy więcej nic ode mnie nie dostaniesz!” I tego dnia rzeczywiście nie dostałem nawet obiadu, ale wcale nie żałowałem. Jeśli biedny Nemeczek niewinnie za mnie cierpiał, to niech i ja trochę pocierpię za niego. Ale ja o tym tylko tak przy okazji, bo w innej sprawie piszę. Wczoraj w szkole, kiedy w ogóle nie chcieliście ze mną rozmawiać, cały czas zastanawiałem się, jak mógłbym naprawić swoją winę. I wreszcie znalazłem sposób. Pomyślałem sobie, że mogę naprawić błąd w taki sam sposób, w jaki go popełniłem. I dlatego zaraz po południu, kiedy z takim żalem odszedłem od was, bo ty nie chciałeś mnie z powrotem przyjąć, ruszyłem prosto do Ogrodu Botanicznego, aby zdobyć dla was ważne wieści. Naśladując Nemeczka wdrapałem się na to samo drzewo na wyspie, na którym on wtedy siedział przez całe popołudnie. Oczywiście przyszedłem na wyspę wcześnie, kiedy jeszcze nie było tam nikogo z czerwonych koszul. Wreszcie oni się pojawili gdzieś koło godziny czwartej i okropnie na mnie wymyślali, czego ja na drzewie musiałem wysłuchać. Ale nic mnie to nie obchodziło, bo znów czułem się chłopcem z Placu Broni, jednym z was, i przestało się liczyć to, że mnie wyrzuciliście, bo przecież mego serca nie mogliście wyrzucić, ono pozostało przy was i możesz mnie wyśmiać, ale powiem ci, że omal nie popłakałem się z radości, kiedy Feri Acz powiedział:,A ten Gereb mimo wszystko należy do nich, a nie do nas, i on nie jest prawdziwym zdrajcą. Ci chłopcy z Placu Broni chyba go do nas przysłali na przeszpiegi”. I przeprowadzili walne zebranie, a ja słyszałem każde ich słowo. Powiedzieli, że ponieważ Nemeczek wszystko podsłuchał, to oni dziś nie pójdą walczyć, bo wy jesteście przygotowani. Postanowili dopiero jutro przeprowadzić z wami bitwę. Ale wymyślili jeszcze coś bardzo chytrego i mówili o tym tak cicho, że musiałem zejść o dwie gałęzie niżej, żeby słyszeć, o czym mówią. Kiedy się poruszyłem, zaszeleściły liście, a Wendauer, który to usłyszał, powiedział:,A może Nemeczek znów siedzi na tym drzewie?” — ale to był tylko taki żart i, na szczęście, nikt nie podniósł głowy, żeby spojrzeć na drzewo. Zresztą gdyby nawet spojrzeli w górę, to i tak nic by nie zobaczyli, bo na gałęziach są bardzo gęste liście. Więc postanowili, że jutro przeprowadzą atak w taki sam sposób, jak to przedtem ustalili, ty ten plan musisz znać, bo Nemeczek wszystko ci powtórzył. Feri Acz powiedział: „Oni teraz myślą, że my zmienimy nasz plan wojenny, bo Nemeczek nas podsłuchał. Ale my tego planu nie zmienimy właśnie dlatego, że oni się spodziewają, iż zmienimy”. Tak postanowili. Potem przeprowadzili ćwiczenia, a ja siedziałem na drzewie do pół do siódmej w największym niebezpieczeństwie, bo możesz sobie wyobrazić, co by było, gdyby mnie zauważyli. Ledwo mogłem już na tym drzewie wytrzymać, ręce mi całkiem ścierpły i tak osłabłem, że gdyby nie poszli o pól do siódmej do domów, to spadłbym prosto na nich jak dojrzała gruszka, chociaż to wcale nie była grusza. Ale to tylko taki sobie żart. Liczy się to, czego się dowiedziałem. Po pół do siódmej zlazłem z drzewa i pobiegłem do domu, a po kolacji musiałem odrabiać przy świecy łacinę, bo straciłem przecież całe popołudnie. Teraz, drogi Boka. już tylko o jedno cię proszę. Uwierz mi, że wszystko, co napisałem w tym liście, jest szczerą prawdą i nie myśl, że jest to jeszcze jedno kłamstwo i że chcę was wprowadzić w błąd jako szpieg czerwonych koszul. Piszę list dlatego, że chce wrócić do was i chcę zasłużyć na wasze przebaczenie. Będę waszym wiernym żołnierzem i nie będę żałował swojej decyzji, nawet jeśli mnie zdegradujesz i odbierzesz rangę porucznika; wrócę do was równie chętnie jako szeregowy, tym bardziej że teraz, ze względu na chorobę Nemeczka, nie macie w swoim wojsku żadnego szeregowca, jeśli nie liczyć psa starego Jana, ale Hektor też chyba teraz nie jest szeregowcem, tylko psem wojennym. A ja jestem chłopakiem i mogę być dobrym szeregowym. Jeśli teraz ostatni już raz przebaczyłbyś mi i przyjął z powrotem, to ja natychmiast przyszedłbym do was i walczył razem z wami w jutrzejszej bitwie, a iv czasie walki postaram się naprawić wszystkie swoje błędy. Bardzo cię proszę, daj mi znać przez Mari, czy mogę do was przyjść, czy też nie chcecie, żebym przychodził. Ale gdybyście się zgodzili, to ja zaraz przyjdę, bo czekam na waszą odpowiedź w bramie przy ulicy Pawia 5.