Twój wierny przyjaciel
Gereb
Kiedy Boka doszedł do ostatnich zdań listu, zrozumiał, że Gereb nie kłamie, że chce zmazać swoją winę i warto go przyjąć z powrotem. Przywołał więc swego adiutanta.
— Adiutancie — rozkazał — zatrąbcie trzeci sygnał, niech wszyscy zbiorą się przy mnie.
— Czy dostanę odpowiedź? - zapytała Mari.
— Proszę jeszcze chwilę poczekać — odpowiedział stanowczym głosem generał.
Rozległ się dźwięk trąbki i spoza sągów niepewnie zaczęli wychodzić chłopcy, zdziwieni tym, że generał ich wzywa. Widok Boki, spokojnie stojącego w miejscu dowodzenia, ośmielił ich jednak i po chwili cała armia znów stała przed generałem w karnym szyku. Boka odczytał chłopcom list i zapytał:
— Czy przyjmiemy go z powrotem?
Chłopcy, co tu dużo mówić, mieli dobre serca, odpowiedzieli więc jednym głosem:
— Tak!
— Proszę mu powiedzieć, żeby tu przyszedł. To nasza odpowiedź — Boka zwrócił się do służącej.
Mari gapiła się na stojącą w szyku armię, na czerwono — zielone czapki, na uzbrojenie… Ale po chwili szybko wybiegła przez furtkę.
— Rychter! — zawołał Boka, kiedy już zostali sami.
Rychter wystąpił z szeregu.
— Oddaję Gereba pod twoją komendę — powiedział generał — i ty masz na niego uważać. W razie najmniejszego podejrzenia natychmiast zamkniesz go w budzie. Nie sądzę, żeby do tego doszło, ale ostrożność nigdy nie zawadzi. Spocznij! Dziś, jak słyszeliście, nie będzie bitwy. Wszystko, co planowaliśmy na dzisiaj, przekładamy na jutro. A że przeciwnik nie zmienia swego planu, więc u nas również wszystko zostaje po staremu.
Boka chciał mówić dalej, ale furtka, której po wyjściu Mari nikt nie zamknął, otworzyła się z trzaskiem i na Plac, niczym do raju, wpadł Gereb z promieniejącą twarzą. Ale gdy spostrzegł stojącą w szeregu armię, natychmiast spoważniał. Podszedł do Boki i wśród ogólnego napięcia zasalutował. Na głowie miał czerwono — zieloną czapkę chłopców z Placu Broni. Wyprężony na baczność powiedział:
— Panie generale, melduję się posłusznie!
— W porządku — powiedział Boka całkiem zwyczajnie. - Jesteś przydzielony do Rychtera, na razie jako szeregowy. Zobaczymy, jak spiszesz się w czasie bitwy, być może odzyskasz swoją rangę.
Po czym Boka zwrócił się do swego wojska:
— Wam wszystkim natomiast najsurowiej zabraniam rozmawiać z Gerebem o tym, co się stało. On postanowił zmazać swoją winę, a my mu przebaczyliśmy. I musimy mu pomóc. Gerebowi także zabraniam o tym mówić i uważam sprawę za zakończoną.
Chłopcy słuchali w milczeniu, każdy mówił sobie w duchu: Boka jest naprawdę mądry, zasługuje na to, żeby być naszym generałem.
Rychter natychmiast zaczął Gerebowi tłumaczyć, jakie zadania będzie spełniał jutro w czasie bitwy. Boka rozmawiał z Kolnayem. I kiedy tak cicho ze sobą dyskutowali, wartownik, który ciągle siedział okrakiem na płocie, gwałtownie przerzucił nogę do środka. Był tak przerażony, że dopiero po chwili wyjąkał:
— Panie generale… nieprzyjaciel nadchodzi!
Boka błyskawicznie doskoczył do furtki i zamknął zasuwę. Wszyscy spojrzeli na Gereba, który blady jak śmierć stał koło Rychtera. Boka ze złością krzyknął do niego:
— To jednak nas oszukałeś?! Znów nas okłamałeś?!
Gereb ze zdumienia nie mógł z siebie wydobyć słowa. Rychter chwycił go za ramię.
— Co to znaczy?! — ryknął Boka.
Dopiero teraz Gereb z trudem próbował odpowiedzieć:
— Może… może zauważyli mnie na tym drzewie… i chcieli zwieść…
Wartownik jeszcze raz wyjrzał na ulicę, po czym zeskoczył z parkanu, chwycił za swoją broń i wraz z innymi stanął w szeregu.
— Idą czerwone koszule — powtórzył.
Boka podszedł do furtki, otworzył ją i śmiało wyszedł na ulicę. Czerwoni rzeczywiście nadchodzili. Ale było ich tylko trzech: bracia Pastorowie i Sebenicz. Kiedy zobaczyli Bokę, Sebenicz wyciągnął spod kurtki białą chorągiew i zaczął nią wymachiwać. Już z daleka krzyknął:
— Jesteśmy posłami!
Boka wrócił na Plac. Trochę mu wstyd było przed Gerebem, że zbyt pośpiesznie go posądził. Zaraz też zwrócił się do Rychtera:
— Puść go. To tylko posłowie z białą chorągwią. Przepraszam cię, Gereb.
Biedny Gereb odetchnął z ulgą. Przez przypadek wpadłby w tarapaty. Ale i wartownik dostał za swoje.
— A ty — krzyknął na niego Boka — dobrze się przypatrz na drugi raz, zanim ogłosisz alarm! Zachowałeś się jak strachliwy zając.
Po czym wydał rozkaz:
— W tył zwrot, skryć się za sągami. Ze mną zostaną tylko Czele i Kolnay. Nikt więcej! Odmaszerować!
Chłopcy ruszyli wojskowym krokiem i wraz z Gerebem ukryli się szybko za sągami drzewa. Ostatnia czerwono — zielona czapka zniknęła z pola widzenia w tym samym momencie, kiedy zastukano do furtki. Adiutant otworzył zasuwę i na Plac weszli posłowie, wszyscy trzej w czerwonych koszulach i w czerwonych czapkach. Przybyli bez żadnej broni, a Sebenicz trzymał w ręku białą chorągiew.