— Tak jest!
— A ja dopiero wtedy dam sygnał do ataku, kiedy już pokonamy tamtych. Będziemy wtedy mieli dwukrotną przewagę, bo połowa ich armii zostanie już zamknięta w chacie Słowaka. Według przyjętych reguł walki w czasie natarcia może być przewaga liczebna jednej ze stron. Tylko w indywidualnej walce dwóch nie może atakować jednego.
W czasie tej rozmowy Jano podszedł do szańca, poprawił go kilkoma cięciami szpadla. I jeszcze dosypał taczkę piasku.
Reszta chłopców, stanowiąca załogi fortec, usilnie pracowała na szczytach sągów. Fortece zostały wzmocnione w taki sposób, że zza ostatniego rzędu kłód wystawały tylko głowy chłopców. Głowy niknęły i po chwili znów się ukazywały. Chłopcy schylali się i lepili bomby z piasku. Na zrębie każdej fortecy powiewała mała czerwono — zielona chorągiewka i tylko na narożnej fortecy numer trzy nie było proporca. To właśnie z tej fortecy Feri Acz zabrał chorągiew. Chłopcy nie zatknęli na jej miejsce żadnej innej chorągwi, pragnęli odzyskać w boju tamtą utraconą.
Ba, ale jak wiadomo, ta chorągiew, która przeszła już najrozmaitsze koleje losu, znalazła się ostatnio u Gereba. Naprzód zabrał ją Feri Acz i czerwone koszule schowały ją w swoim arsenale w ruinach zamku w Ogrodzie Botanicznym. Stamtąd wykradł ją Nemeczek, którego ślady drobnych stóp znaleziono na piasku. Było to owego pamiętnego wieczoru, kiedy malec zeskoczył z drzewa w sam środek czerwonych. Pastorowie wyrwali mu wówczas chorągiew z ręki i znów znalazła się ona w arsenale czerwonych koszul, między tomahawkami i włóczniami nieprzyjaciela. Przyniósł ją stamtąd Gereb, żeby przysłużyć się chłopcom z Placu Broni. Ale Boka już wtedy oznajmił, że nie weźmie ukradzionej chorągwi. Chce ją odzyskać w honorowej walce.
Gdy więc wczoraj posłowie czerwonych koszul opuścili ich państwo, natychmiast wyruszyła do Ogrodu Botanicznego delegacja chłopców z Placu Broni zabierając ze sobą wspomnianą chorągiew.
Kiedy znaleźli się w Ogrodzie Botanicznym, odbywała się tam właśnie wielka narada wojenna. W skład delegacji, którą prowadził Czele, wchodziło jeszcze dwóch parlamentariuszy — Weiss i Czonakosz. Czele niósł białą flagę, natomiast Weiss miał przy sobie czerwono — zieloną chorągiew owiniętą w gazetę.
Na drewnianym mostku wiodącym na wyspę zastąpili im drogę wartownicy.
— Stój, kto idzie?
Czele wyciągnął zza pazuchy białą flagę i podniósł ją wysoko nad głową. Ale nie odezwał się ani słowem. Wartownicy nie wiedzieli, jak w takim wypadku należy postąpić, więc krzyknęli w stronę wyspy:
— Hej hop! Przyszli jacyś obcy!
Na ten sygnał pojawił się Feri Acz. On wiedział, co oznacza, biała flaga. Wpuścił posłów na wyspę.
— Czy przyszliście jako parlamentariusze?
— Tak.
— Czego chcecie?
Czele wystąpił krok w przód.
— Przynieśliśmy chorągiew, którą nam zabraliście. Wróciła do nas, ale my jej nie chcemy odzyskiwać w taki sposób. Weźcie ją jutro ze sobą i jeśli potrafimy wam ją odebrać w czasie bitwy, to znów będzie nasza. A jeśli nie — zostanie przy was. I to wam chciał powiedzieć nasz generał.
Dał znak Weissowi, który z wielką czcią wyjął chorągiew i przed oddaniem ucałował.
— Zbrojmistrz Sebenicz! — krzyknął Feri Acz.
— Nieobecny! — rozległo się z zarośli.
— Przed chwilą był u nas w poselstwie — wtrącił Czele.
— Zgadza się — powiedział Feri Acz — zapomniałem o tym. Niech więc przyjdzie jego zastępca.
Rozsunęły się gałęzie jednego z krzaków i przed wodzem stanął zwinny Wendauer.
— Odbierz od posłów chorągiew i zanieś ją do arsenału.
Potem Feri Acz zwrócił się do posłów:
— Waszą chorągiew poniesie w bitwie Sebenicz. Oto moja odpowiedź.
Czele chciał już ponownie unieść białą flagę na znak odmaszerowania, ale dowódca czerwonych koszul znów się odezwał:
— Zdaje się, że to Gereb odniósł wam chorągiew?
Zapanowała cisza. Nikt nie odpowiadał.
Acz ponowił pytanie:
— Czy to Gereb?
Czele stanął na baczność.
— Nie zostałem upoważniony do prowadzenia żadnych rozmów — powiedział zdecydowanym tonem, po czym wydał swojej delegacji rozkaz:
— Baczność! W tył zwrot! Naprzód marsz!
I parlamentariusze odeszli z godnością. O Czelem mówiono, że jest fircykiem, elegancikiem, ale trzeba przyznać, że potrafił zachować się po żołniersku. Nie chciał wydać nieprzyjacielowi nikogo, nawet zdrajcy.
Feri Acz patrzył za nimi, nieco zbity z tropu.
Obok stał Wendauer z chorągwią w ręku i przyglądał się zajściu. Po chwili wódz krzyknął do niego ze złością:
— Co się gapisz? Zanieś chorągiew do arsenału!
Wendauer odszedł, ale w duchu pomyślał, że mimo wszystko ci chłopcy z Placu Broni są naprawdę świetni, bo oto już drugi z nich dał nauczkę groźnemu Feriemu Aczowi.
W taki oto sposób chorągiew trafiła znowu do czerwonych koszul i dlatego właśnie na fortecy numer trzy nie było chorągwi.
Wartownicy siedzieli już na płocie. Jeden z nich siedział okrakiem na parkanie przy ulicy Marii, drugi na parkanie przy ulicy Pawła. Z oddziału, który krzątał się między fortecami, wyszedł w pewnym momencie Gereb, stanął przed Boką i stuknął obcasami.
— Panie generale, melduję posłusznie, mam prośbę.
— Słucham.
— Pan generał rozkazał mi dzisiaj, żebym jako bombardier udał się do fortecy numer trzy, ponieważ jako narożna jest ona najbardziej niebezpieczna. A poza tym nie ma na niej chorągwi.
— Zgadza się. A o co chodzi?
— Chcę prosić o to, abym mógł się udać na jeszcze bardziej niebezpieczny posterunek. Już nawet zamieniłem się z Barabaszem, który został skierowany na szaniec. On bardzo dobrze rzuca, więc będzie znacznie pożyteczniejszy w twierdzy. A ja chcę walczyć wręcz, w pierwszym szeregu, na szańcu, żeby mnie widzieli. Proszę o zezwolenie.
Boka przyjrzał mu się uważnie.
— Jednak porządny z ciebie chłopak, Gereb.
— Czy otrzymam zgodę?
— Tak, zgoda.
Gereb zasalutował, ale stał nadal przed generałem.
— Czego jeszcze chcesz? — zapytał go Boka.
— Chciałbym jeszcze powiedzieć — odparł nieco zmieszany artylerzysta — że bardzo się ucieszyłem, kiedy powiedziałeś „porządny z ciebie chłopak, Gereb”, ale bardzo mnie zabolało, że na początku dodałeś „jednak”.
Boka uśmiechnął się.
— Nic na to nie poradzę. Sam sobie jesteś winny. A teraz nie roztkliwiaj się! W tył zwrot, odmaszerować! Na miejsce!
I Gereb odmaszerował. Z radością schował się w rowie i natychmiast przystąpił do lepienia bomb z piasku. Nagle zza szańca wychyliła się umorusana piaskiem postać. Był to Barabasz. Krzyknął w stronę Boki:
— Pozwoliłeś mu?
— Pozwoliłem! — odpowiedział generał.