Выбрать главу

Kolnay przebił się przez pierwszą linię walki i pobiegł z rozkazem. Po chwili z dwóch pierwszych fortec zniknęły chorągiewki, gdyż chłopcy zabrali je ze sobą na nową linię frontu.

Na polu walki raz po raz rozlegały się gromkie okrzyki triumfu. Największy ryk zaś wybuchł wtedy, gdy Czonakosz złapał wpół strasznego i niepokonanego dotąd Pastora i zaniósł go w ten sposób do budki. Jedna chwila i Pastor z bezsilną złością walił w drzwi, tyle tylko, że od wewnątrz…

Podniósł się okropny hałas. Oddział czerwonych koszul poczuł, że przegrywa. Ostatecznie stracili głowę wówczas, kiedy z ich szeregów nagle zniknął dowódca. Teraz wierzyli już tylko w to, że armia Feriego Acza nadrobi poniesione straty. A tymczasem obrońcy zamykali do budki jednego po drugim chłopców w czerwonych koszulach. Towarzyszyły temu kolejne okrzyki triumfu, które dobiegały do stojących nieruchomo przed furtką przy ulicy Pawła szeregów.

Feri Acz z dumnym uśmiechem przechadzał się przed frontem swej armii.

— Słyszycie? — powiedział. - Zaraz otrzymamy sygnał do walki.

Czerwone koszule umówiły się, że kiedy armia Pastora odniesie zwycięstwo przy ulicy Marii, wówczas rozlegnie się sygnał trąbki i wtedy, wraz z armią Acza, jednocześnie przystąpią do ataku na ostatni bastion obronny chłopców z Placu Broni. Ale sygnału nie było, gdyż mały Wendauer, który był trębaczem Pastora, siedział zamknięty w budzie i bił pięściami o ścianę. A jego trąbka, zatkana piaskiem, spoczywała sobie spokojnie w trzeciej fortecy wśród wojennych zdobyczy…

W tym samym momencie, kiedy armia Pastora przegrywała bój pod tartakiem i budką Słowaka, Feri Acz spokojnie zapewniał swoich ludzi:

— Cierpliwości! Zaraz usłyszymy sygnał do ataku!

Czekali i czekali, ale sygnału nie było. A wrzaski i krzyki zaczynały cichnąć i jakby dobiegały z zamkniętego pomieszczenia… Kiedy oba bataliony w czerwono — zielonych czapkach wepchnęły do budki już ostatniego z czerwonych, wówczas rozległ się najdonioślejszy okrzyk, jaki kiedykolwiek zabrzmiał na Placu. Wtedy też stojący dotąd karnie w szeregu żołnierze Feriego Acza zaczęli się niepokoić. Młodszy Pastor wystąpił krok naprzód.

— Zdaje mi się — powiedział — że tam stało się coś złego.

— A niby dlaczego?

— Bo to nie są głosy naszych chłopaków, tylko całkiem obce.

Rzeczywiście, Feri Acz też słyszał same obce głosy. Starannie ukrywał jednak swój niepokój.

— Nic złego im się nie mogło stać — powiedział — oni walczą w milczeniu. To krzyczą tamci, bo są w tarapatach.

W tej samej chwili, jakby na przekór temu, co mówił Feri Acz, od strony ulicy Marii dobiegły głośne krzyki: „Niech żyje!”

— O rany — powiedział Feri Acz. - Oni wiwatują!

Młodszy Pastor bardzo się zdenerwował:

— Jak ktoś jest w tarapatach, to nie wiwatuje! Chyba nie należało tak ślepo wierzyć w to, że armia mojego brata zwycięży…

Feri Acz był mądrym chłopcem i zrozumiał natychmiast, że się przeliczył. Ba, przeczuwał, że bitwa została już właściwie przegrana, gdyż teraz on sam tylko ze swoją armią będzie musiał podjąć walkę z wszystkimi oddziałami chłopców z Placu Broni. Jego ostatnią nadzieją był sygnał trąbki, ale trąbka milczała…

Zabrzmiał za to zupełnie inny sygnał, obcej trąbki. I nic dziwnego, bo przeznaczony był dla oddziałów Boki. A oznaczał, że armia Pastora do ostatniego żołnierza została wzięta do niewoli, zamknięta w budce. Teraz miał nastąpić atak od strony Placu. Na ten sygnał bataliony walczące dotąd przy ulicy Marii podzieliły się na dwa oddziały, które pojawiły się na skrzydłach linii fortec od ulicy Pawła. Chłopcy mieli nieco poszarpane ubrania, ale błyszczały im oczy i byli w triumfalnym nastroju, jaki daje zwycięstwo.

Feri Acz wiedział już z całą pewnością, że armia Pastora została rozbita. Przez kilka sekund patrzył wilkiem na dwa przybyłe oddziały, po czym gwałtownie zwrócił się do młodszego Pastora pytając z rozdrażnieniem:

— Ale jeżeli nawet ich pokonano, to gdzie oni się podzieli? Jeśli zostali wyparci na ulicę, to dlaczego nie przychodzą do nas?

Wyjrzeli na ulicę Pawła, a Sebenicz pobiegł aż do ulicy Marii. Zobaczył tam jednak tylko furę z cegłami oraz kilku przechodniów.

— Nie ma ich! — zameldował zrozpaczony Sebenicz.

— No to co się z nimi stało?

Dopiero w tym momencie Feri Acz przypomniał sobie o budce.

— Zamknęli ich! — krzyknął, nie mogąc opanować gniewu. - Pokonali ich i zamknęli w budzie.

Tym razem jego przypuszczenie zostało w pełni potwierdzone przez dobiegający z budki Słowaka głuchy łomot. Zamknięci tam chłopcy tłukli pięściami o deski. Budka zdecydowanie opowiedziała się po stronie chłopców z Placu Broni. Drzwi i ściany wytrzymywały napór chcących uwolnić się chłopców. Ich pięści odbijały się od twardych desek. Więźniowie podnieśli w środku potworny harmider, żeby zwrócić na siebie uwagę armii Feriego Acza. Biedny Wendauer, któremu zabrano trąbkę, złożył dłonie w tubkę i w ten sposób usiłował trąbić co sił w płucach.

Feri Acz zwrócił się do swego wojska.

- Żołnierze! — krzyknął. - Pastor przegrał bitwę. Teraz na nas kolej, musimy uratować honor czerwonych koszul! Naprzód!

I tak jak stali, rozciągniętym szeregiem, wpadli na Plac i biegiem ruszyli do ataku. W tym momencie Boka z Kolnayem znów znajdowali się na dachu budki. Z dołu dobiegało łomotanie, wrzaski, krzyki, istny piekielny koncert. Boka przekrzyczał jednak ten hałas:

— Dmij w trąbkę! Do ataku! Fortece, ognia!

Pędzący w stronę szańca czerwoni nagle zaczęli się cofać. Aż z czterech fortec posypały się w ich kierunku piaskowe bomby. Na chwilę wszystko przykryły tumany piasku, napastnicy przestali cokolwiek widzieć.

— Rezerwa naprzód! — krzyknął Boka.

Stanowiące rezerwę dwa bataliony, które miały już za sobą bój przy ulicy Marii, wpadły w tę piaskową burzę, prosto na wroga. Natomiast w rowie za szańcem ciągle jeszcze siedziała w ukryciu piechota, czekając na swoją kolej. Z fortec gęsto sypały się bomby piaskowe, raz za razem trafiając wroga. Niejedna pękała też na plecach własnych żołnierzy, lecz oni nie zrażeni tym wcale krzyczeli:

— Naprzód! Hurra!

Nad wszystkimi unosił się olbrzymi tuman piachu. W poszczególnych fortecach zaczęło brakować bomb i chłopcy garściami rzucali suchy piasek. Wreszcie na samym środku placu, jakieś dwadzieścia metrów od szańca, obie armie zwarły się ze sobą i tylko czasem, tu i ówdzie wyłaniała się z obłoków kurzu jakaś czerwona koszula lub czerwono — zielona czapka.

Ale oddziały, które pokonały przed chwilą Pastora, były zmęczone poprzednim bojem, podczas gdy armia Feriego Acza dopiero co przystąpiła do walki, była w pełni sił. Nic dziwnego więc, że bataliony chłopców z Placu Broni nie mogły powstrzymać natarcia czerwonych i linia frontu zbliżała się do szańca. Im jednak bardziej przesuwała się ku fortecom, tym pewniej i celniej bomby raziły wroga. Barabasz wybrał sobie za cel Feriego Acza i zasypywał go bombami.

— Nie bój się! - krzyczał. - To tylko piasek! Najedz się do syta!

Stojący na szczycie twierdzy Barabasz wyglądał niczym mały, piekielnie zwinny diablik, kiedy chichocząc i pokrzykując, jak szalony miotał rękoma bomby i co chwila schylał się po nowe. Odwody Feriego Acza na darmo przyniosły ze sobą woreczki z piaskiem. Okazały się bezużyteczne, gdyż wszyscy chłopcy byli potrzebni w pierwszej linii. Nic dziwnego więc, że odrzucili worki na bok.

W tym ogólnym tumulcie cały czas zagrzewały walczących do boju dźwięki dwóch trąbek: Kolnaya z dachu budy oraz młodszego Pastora z samego środka pola walki. Przeciwnicy byli już zaledwie dziesięć kroków od szańca.