Nie trzeba dodawać, że tym jednym jedynym szeregowcem był mały, jasnowłosy Nemeczek. Kapitanowie, porucznicy i podporucznicy salutowali sobie z wielką swobodą, od niechcenia podnosząc rękę do czapki, choćby się i sto razy spotykali na Placu w ciągu jednego popołudnia. Pozdrawiali się ot, tak sobie, mówiąc zwyczajnie:
— Cześć!
Inaczej Nemeczek. Biedak co chwila musiał stawać na baczność i sztywno salutować. A kto tylko przechodził koło niego, natychmiast go strofował:
— Jak stoisz?
— Pięty razem!
— Wypnij pierś, wciągnij brzuch!
— Baczność!
I Nemeczek podporządkowywał się wszystkim z radością. Bywają bowiem chłopcy, którym okazywanie posłuszeństwa sprawia przyjemność. Jednak większość chłopców lubi rozkazywać. Jak zresztą większość ludzi. I dlatego właśnie na Placu wszyscy chcący dowodzić byli oficerami, a tylko jeden Nemeczek szeregowcem.
Wpół do trzeciej po południu nie było tu jeszcze nikogo. Na rozścielonej na ziemi derce, przed budką, spał sobie smacznie Słowak. Sypiał zawsze w dzień, bo nocą doglądał Placu, pilnował drewna lub też właził do fortecy na jednym z sągów i stamtąd patrzył na księżyc. Teraz warczała piła parowa, czarny komin pykał obłoczkami białej pary, a porąbane polana spadały z trzaskiem na platformy wozów.
Kilka minut po pół do trzeciej skrzypnęła furtka od ulicy Pawła i pojawił się Nemeczek. Wyciągnął z kieszeni dużą pajdę chleba, rozejrzał się i widząc, że nikogo jeszcze nie ma, zaczął żuć skórkę. Przed tym jednak zamknął dokładnie furtkę. Jeden z najważniejszych punktów obowiązującego na Placu regulaminu przewidywał, że każdy, kto tu wchodzi, winien starannie zamknąć za sobą furtkę. Kto tego obowiązku nie dopełnił, tego czekał areszt. A dyscyplina na Placu obowiązywała surowa. Jak w wojsku.
Nemeczek usiadł na kamieniu, ogryzał ze skórki kromkę chleba i czekał na kolegów. Zanosiło się na to, że dzisiejsze spotkanie będzie bardzo ciekawe. W powietrzu wisiała zapowiedź ważnych wydarzeń. Co tu dużo mówić, Nemeczek w tym momencie poczuł się bardzo dumny z faktu, że i on również należy do słynnej paczki nazywanej Związkiem Chłopców z Placu Broni.
Jakiś czas jeszcze zajadał chleb, po czym z nudów ruszył w stronę tartaku. Przechadzał się wśród sągów, gdy nagle natknął się na wielkiego, czarnego psa, należącego do stróża — Słowaka imieniem Jano.
— Hektor! — zawołał przyjaźnie, ale pies nie wykazywał najmniejszej chęci, aby odwzajemnić powitanie. O tym, że spostrzegł chłopca, zasygnalizował tylko nieznacznym ruchem ogona. U psów oznacza to mniej więcej to samo, co u ludzi uchylenie w pośpiechu kapelusza. I pognał dalej, szczekając ze złością. Nemeczek ruszył za psem. Hektor zatrzymał się i zaczął ostro obszczekiwać jeden z sągów, na którym chłopcy zbudowali twierdzę. Na szczycie ułożyli z polan mur obronny i na cienkim patyku wywiesili małą czerwono — zieloną[1] chorągiewkę. Pies skakał wokół sągu i coraz gwałtowniej ujadał.
— Co się tam dzieje? — zapytał Nemeczek psa. Był z nim bardzo zaprzyjaźniony, może dlatego, że Hektor także nie miał żadnego oficerskiego stopnia.
Chłopiec spojrzał w górę. Nie dostrzegł nikogo, ale czuł, że na szczycie ktoś się porusza wśród polan. Zaczął się więc wspinać po wystających kłodach. Był już w połowie drogi, kiedy oto zupełnie wyraźnie usłyszał, że ktoś tam na górze przekłada deski i kłody. Serce zabiło Nemeczkowi mocniej i zawahał się, czy nie wrócić na ziemię. Ale kiedy spojrzał w dół i zobaczył Hektora, znów nabrał odwagi.
— Nie bój się, Nemeczku! — powiedział do siebie nadal pnąc się do góry. Za każdym krokiem dodawał sobie otuchy tymi słowami:
— Nie bój się, Nemeczku! Nie bój się!
Wreszcie wdrapał się na sam szczyt, raz jeszcze powtórzył: „Nie bój się, Nemeczku!” i już, już chciał przełożyć nogę przez niską w tym miejscu zaporę obronną, gdy nagle, przestraszony, znieruchomiał.
— O Jezu! — krzyknął.
I w popłochu zaczął się zsuwać w dół na łeb, na szyję. Gdy dotknął ziemi, serce waliło mu jak młotem. Spojrzał w górę na szczyt twierdzy. Obok chorągiewki stał Feri Acz, straszliwy Feri Acz, ich zaciekły wróg, wódz chłopaków z Ogrodu Botanicznego. Prawą nogę postawił władczo na blankach twierdzy. Jego luźna, czerwona koszula łopotała na wietrze, a on szyderczo się uśmiechał.
Feri Acz odezwał się cicho:
— Nie bój się, Nemeczku!
Ale Nemeczek już wtedy strasznie się bał i uciekał co sił. A czarny pies biegł za nim. Razem pędzili tak przez kręte ścieżki wśród sągów z powrotem na Plac. A na skrzydłach wiatru goniło za nimi szydercze wołanie Feriego Acza:
— Nie bój się, Nemeczku!
Gdy Nemeczek już na Placu obejrzał się za siebie, na szczycie twierdzy nie widać było czerwonej koszuli Feriego Acza. Ale i chorągiewka zniknęła. Mała czerwono — zielona chorągiewka uszyta przez siostrę Czelego. Acz przepadł gdzieś wśród sągów drzewa. Mógł wyjść drugą stroną, przez tartak, na ulicę Marii, niewykluczone jednak, że skrył się gdzieś tutaj, razem ze swoimi kolegami, braćmi Pastorami.
Na myśl, że bracia Pastorowie mogą się znajdować w pobliżu, Nemeczkowi przeszły ciarki po plecach. On już dobrze wiedział, co znaczy spotkać się z Pastorami. Ale Feriego Acza po raz pierwszy zobaczył z bliska. Bardzo się go przestraszył, choć szczerze mówiąc, Feri mu się podobał, był dobrze zbudowanym, barczystym chłopcem o ciemnych włosach. Doskonale się prezentował w obszernej, czerwonej koszuli, która nadawała mu wojowniczy wygląd. Koszula ta była bardzo podobna do tych, jakie nosili żołnierze Garibaldiego[2]. Chłopcy z Ogrodu Botanicznego również nosili czerwone koszule, ponieważ we wszystkim starali się naśladować Feriego Acza.
U furtki otaczającego Plac płotu rozległo się czterokrotne, miarowe pukanie. Nemeczek odetchnął z ulgą. Był to bowiem umówiony znak chłopców z Placu Broni. Szybko pobiegł do furtki i otworzył ją. Do środka weszli Boka, Czele i Gereb. Nemeczek chciał natychmiast opowiedzieć o straszliwym wydarzeniu, nie zapomniał jednak o tym, że jest tylko szeregowcem i że musi naprzód oddać honory kapitanowi i porucznikom. Wyprężył się więc na baczność i zasalutował.
— Cześć — powiedzieli przybysze. - Co nowego?
Nemeczek szybko łapał ustami powietrze, bo chciał wszystko opowiedzieć jednym tchem.
— Straszne rzeczy! — krzyknął.
— Co się stało?
— Coś okropnego! Aż trudno uwierzyć!
— Ale co takiego?
— Feri Acz był tutaj!
Ta wiadomość wywarła na całej trójce ogromne wrażenie. Spoważnieli natychmiast.
— Niemożliwe! — powiedział Gereb.
— Przysięgam na Boga… — Nemeczek położył rękę na sercu.
— Nie przysięgaj — przerwał mu Boka i z całą powagą wydał komendę:
— Baczność!
Nemeczek stuknął obcasami. Boka podszedł do niego bliżej.
— Opowiedz dokładnie, co widziałeś.
— Kiedy wszedłem między sagi — zaczął Nemeczek — usłyszałem głośne szczekanie psa. Poszedłem za Hektorem i nagle usłyszałem jakiś szelest w środkowej cytadeli. Wdrapałem się na górę i wtedy zobaczyłem, że jest tam Feri Acz w czerwonej koszuli.
— Stał na szczycie? W cytadeli?
— Na samym szczycie! — powiedział Nemeczek i żeby potwierdzić swą prawdomówność, podnosił już rękę do serca na znak przysięgi, ale surowe spojrzenie Boki przywołało go do porządku. Więc tylko dodał:
1
Czerwono — zielone barwy chłopców z Placu Broni nawiązywały do narodowych, czerwono — biało — zielonych kolorów, jakie przyjęły powstańcze wojska węgierskie Ludwika Kossutha w czasie Wiosny Ludów (1848–1849). Kolory te przetrwały upadek powstania i pozostały na trwałe barwami narodowymi (wszystkie przypisy tłumacza).
2
Giuseppe Garibaldi (1807–1882) — bojownik o wyzwolenie i zjednoczenie Włoch. Generał wojsk powstańczych i partyzantów, którzy wielokrotnie, w tym również w czasie Wiosny Ludów, walczyli z Austriakami i przyczynili się do powstania państwa włoskiego. Żołnierze Garibaldiego nosili rewolucyjne, czerwone koszule.