— I zabrał chorągiewkę!
Czele aż syknął:
— Chorągiewkę?
— Właśnie!
Wszyscy czterej ruszyli w stronę fortecy. Nemeczek skromnie biegł na końcu, po części dlatego, że jako szeregowcowi nie wypadało mu wysuwać się przed oficerów, po części z obawy, że gdzieś w pobliżu błąka się jeszcze Feri Acz. Chorągiewki rzeczywiście nie było. Nawet drzewca brakowało. Wszyscy byli niesłychanie wzburzeni, jedynie Boka zachował zimną krew.
— Powiedz siostrze — zwrócił się do Czelego — żeby na jutro uszyła nową chorągiewkę.
— Dobrze — odpowiedział Czele — ale ona nie ma już zielonego płótna. Czerwone jeszcze jest, a zielonego zabrakło.
Boka spokojnie zapytał:
— A białe ma?
— Ma.
— To niech uszyje czerwono — białą chorągiewkę. Od tej chwili nasze barwy będą czerwono — białe.
Wszyscy się z tym zgodzili. Gereb zwrócił się do Nemeczka:
— Szeregowy!
— Na rozkaz!
— Do jutra proszę wprowadzić poprawkę do regulaminu: odtąd nasze barwy będą nie czerwono — zielone, lecz czerwono — białe.
— Tak jest, panie poruczniku.
Wtedy Gereb łaskawie rzucił wyprężonemu na baczność jasnowłosemu chłopcu:
— Spocznij!
Nemeczek stanął swobodnie. Chłopcy wdrapali się na górę i stwierdzili, że Feri Acz odłamał drzewce chorągiewki. Przybity gwoździami kawałek odłamanego drzewca smętnie tkwił na swoim miejscu.
Od strony Placu rozległy się okrzyki:
— Hola ho! Hola ho!
To było ich hasło. Widocznie nadeszli już chłopcy i rozglądali się po Placu. Słychać było donośne okrzyki:
— Hola ho!
Czele skinął na Nemeczka.
— Szeregowy!
— Na rozkaz!
— Odpowiedzcie kolegom.
— Tak jest, panie poruczniku.
Nemeczek przyłożył zwiniętą w trąbkę dłoń do ust i swoim cienkim, dziecinnym głosem zawołał:
— Hola ho!
Potem zeszli z fortecy i ruszyli w stronę Placu. Na środku Placu, skupieni w małej grupce, czekali na nich Czonakosz, Weiss, Kende, Kolnay i jeszcze kilku chłopców. Na widok Boki wszyscy stanęli na baczność, Boka bowiem był ich dowódcą, kapitanem.
— Cześć — powiedział Boka.
Kolnay wystąpił krok naprzód.
— Melduję posłusznie — powiedział — kiedy przyszliśmy, furtka nie była zamknięta. A zgodnie z regulaminem powinna być zamknięta od środka.
Boka surowo spojrzał na stojącą za nim asystę. A wszyscy spojrzeli na Nemeczka. Ten już przykładał rękę do serca, żeby przysiąc, iż to nie on zostawił furtkę otwartą, kiedy kapitan odezwał się:
— Kto wchodził ostatni?
Zapadła cisza. Nikt bowiem nie wszedł ostatni. Jeszcze przez chwilę panowało milczenie. Nagle Nemeczkowi rozjaśniła się twarz i powiedział:
— Melduję posłusznie, to pan kapitan wszedł ostatni.
— Ja? — zdziwił się Boka.
— Tak jest.
Boka zastanawiał się przez chwilę.
— Masz rację — stwierdził z powagą. - Zapomniałem zasunąć zasuwę. Panie poruczniku, proszę wpisać za karę moje nazwisko do czarnej księgi — zwrócił się do Gereba.
Gereb wyjął z kieszeni mały, czarny notes i wielkimi literami wpisał „Janosz Boka”. A obok, żeby było wiadomo, o jakie przewinienie chodzi, dopisał „furtka”.
Taka postawa dowódcy podobała się chłopcom. Boka wymierzał sprawiedliwość nawet samemu sobie. Był to przykład prawdziwego męstwa, o jakim nawet na lekcjach łaciny nie słyszeli, choć przecież wiele im mówiono o dzielnych Rzymianach. Lecz Boka był tylko zwykłym człowiekiem i miał też swoje słabości. Wprawdzie ukarał siebie, ale zaraz zwrócił się do Kolnaya, który zameldował o tym, że furtka nie została zamknięta.
— A ty nie powinieneś tak paplać i skarżyć. Panie poruczniku, proszę wpisać Kolnaya za donosicielstwo.
Pan porucznik sięgnął więc znów po złowieszczy notes i wpisał Kolnaya. Stojący z tyłu Nemeczek z radości, że to nie jego nazwisko wpisują do notesu, zaczął tańczyć czardasza. Trzeba bowiem wiedzieć, że w notesie figurowało wyłącznie nazwisko Nemeczka, bo wszyscy, zawsze i za wszystko, kazali wpisywać Nemeczka. I zbierający się co sobota trybunał osądzał jedynie Nemeczka. Co tu dużo mówić, tak to już było. Bo Nemeczek był jedynym szeregowcem.
Zakończono sprawy porządkowe i rozpoczęła się wielka narada. Po chwili wszyscy znali już sensacyjną wiadomość, że oto wódz czerwonych koszul, Feri Acz, odważył się wtargnąć w samo serce Placu Broni, że wdrapał się na środkową cytadelę i zabrał chorągiew. Oburzenie chłopców nie miało granic. Wszyscy otoczyli Nemeczka, który do swojej relacji dorzucał coraz to nowe szczegóły.
— A czy mówił coś do ciebie?
— No pewnie! — chwalił się Nemeczek.
— Co mówił?
— Krzyknął do mnie.
— Co krzyknął?
— Zawołał: „Nie boisz się, Nemeczku?” — tu jasnowłosy chłopiec przełknął ślinę, bo wiedział przecież, że to nieprawda. Że było całkiem inaczej. Bo z opowiadania wynikało, że Nemeczek jest niesłychanie odważny. Tak odważny, że Feri Acz aż się zdziwił i zapytał go: „Nie boisz się, Nemeczku?”
— A co tyś mu odpowiedział?
— Nic. Stanąłem pod fortecą. A on zszedł na drugą stronę i zniknął. Uciekł.
— To nieprawda! — krzyknął Gereb. - Feri Acz jeszcze przed nikim nie uciekał!
Boka spojrzał na Gereba.
— Ejże! Co ty go tak bronisz! — powiedział.
— Wcale nie bronię, mówię tylko — powiedział już nieco ciszej Gereb — że jest mało prawdopodobne, żeby Feri Acz przestraszył się Nemeczka.
Wszyscy roześmieli się. Rzeczywiście, to było mało prawdopodobne. Nemeczek, zbity z tropu, stał w środku grupy chłopców i wzruszał ramionami. Po chwili na środek wystąpił Boka.
— Słuchajcie, musimy coś zrobić — powiedział. - Na dziś zresztą wyznaczyliśmy wybory. Wybierzemy przewodniczącego. I to takiego, który będzie miał nieograniczoną władzę i któremu wszyscy bez zastrzeżeń się podporządkują. Możliwe, że z powodu tej sprawy dojdzie do wojny i wtedy będziemy potrzebowali dowódcy, który ustali strategię jak w prawdziwej bitwie. Szeregowy, wystąp! Baczność! Przygotujcie tyle kartek, ilu nas jest. I niech każdy na swojej kartce napisze, kto ma być przewodniczącym. Potem wrzucimy kartki do czapki i kto dostanie najwięcej głosów, ten zostanie przewodniczącym.
— Niech żyje! — krzyknęli wszyscy jednym głosem, a Czonakosz włożył dwa palce do ust i gwizdnął przenikliwie niczym parowóz. Zaczęto wyrywać z notesów kartki, Weiss wyjął swój ołówek. Dwóch chłopców zaczęło się sprzeczać, czyj kapelusz dostąpi zaszczytu urny wyborczej. Kolnay i Barabasz, którzy zawsze mieli do siebie pretensje, omal się o to nie pobili. Kolnay twierdził, że kapelusz Barabasza nie nadaje się do tego celu, bo jest brudny, Kende natomiast uważa}, że kapelusz Kolnaya jest jeszcze brudniejszy. Z tego sporu oczywiście natychmiast wyniknęło sprawdzanie stopnia zabrudzenia obu nakryć głowy. Małym scyzorykiem zaczęli zdrapywać brud, aby przekonać się, która warstwa grubsza. No i zagapili się, bo w tym czasie Czele oddał na społeczny cel swój mały czarny kapelusik. W takich sprawach elegant Czele był nie do pokonania.
Nemeczek natomiast, ku zdumieniu wszystkich, zamiast rozdawać kartki wykorzystał okazję, że przez chwilę skupiła się na nim cała uwaga, i ściskając w zabrudzonej dłoni karteluszki, wystąpił krok naprzód. Stanął na baczność i odezwał się drżącym głosem:
— Melduję, panie kapitanie, że tak dłużej nie może być, żebym tylko ja był tu szeregowcem… Od czasu jak założyliśmy nasz związek, wszyscy już awansowali i są oficerami, a tylko ja jeden ciągle jestem szeregowcem i wszyscy mi rozkazują… i wszystko tylko ja muszę robić… i… i…