Pożegnałem się krótko z Gilbertem i obiecałem w ciągu kilku dni zdać relację ze spotkania z żyjącym na łonie natury alchemikiem. Jadąc do Anny, zatrzymałem się przy niewielkiej kwiaciarni i kupiłem tuzin herbacianych róż. W języku kwiatów żółta róża oznacza: „Podobasz mi się, spotkajmy się jak najprędzej”. Ta opcja wydała mi się chwilowo najbezpieczniejsza.
Wysiadłem przed ogrodzoną wysokim na dwa metry murem posiadłością. Masywna, żelazna brama zwieńczona ostrymi prętami nie zachęcała do wejścia. Wdusiłem przycisk elektrycznego dzwonka i poczekałem cierpliwie kilka chwil. Wreszcie rozległ się odgłos otwieranego zamka magnetycznego. Mimo iż podejrzewałem, że cały teren jest naszpikowany elektroniką, szedłem powoli, nie zbaczając ani na cal z wyłożonej cegłą klinkierową ścieżki.
Otworzyła mi ubrana w męską koszulę i sprane niemal do białości dżinsy. Wyglądała w nich lepiej niż niejedna kobieta w ciuchach od Armaniego. Bez słowa wręczyłem jej kwiaty i pocałowałem w policzek. Nie - doszedłem do wniosku, to na pewno nie było zaproszenie do łóżka… Kobieta o takiej urodzie raczej musiała się opędzać od chętnych niż zachęcać.
- Może usiądziemy na ławce w ogrodzie? - zaproponowała. - Ładnie dzisiaj.
Kwiaty włożyła do stojącego na niewielkim stoliku wazonu.
- Nie będzie ci zimno? - spytałem, patrząc na bose stopy Anny.
Pokręciła głową. Chrząknąłem wymownie, kiedy ruszyła przodem.
- Tak?
- Jeszcze się zgubię - mruknąłem, wyciągając do niej rękę.
Ujęła moją dłoń, a w jej oczach ujrzałem kpiące błyski.
- Jak ci się podobało zdjęcie?
- Masz dobre serce.
- Serce? Myślałam, że pochwaliłam się czym innym - judziła.
Trzepnąłem ją lekko w pupę.
- I tak mnie nie podpuścisz. Jakoś nie wyglądasz mi na taką szybką dziewczynkę.
Usiedliśmy na wygodnej ławce pod rozłożystą wierzbą. Tu nie dochodził wielkomiejski gwar. Szeleściły tylko delikatnie poruszane wiatrem, zaścielające ziemię liście. Rzeczywiście - przyjemny dzień jak na jesień.
- Na kogo więc wyglądam?
Milczałem przez chwilę, nie jest łatwo przyznawać się do słabości. Z drugiej strony, zgrywanie macho wobec kogoś takiego jak Anna nie miało sensu.
- Nie jestem jakimś szczególnym twardzielem - przyznałem z westchnieniem. - Zawsze kiedy zabi… - Ugryzłem się w język. - Kiedy przyczynię się do śmierci człowieka - poprawiłem się po chwili - przeżywam to tygodniami. Najgorsze jest to, że jakim by on nie był skurwysynem, prędzej czy później dociera do mnie myśl, że zabiłem istotę ludzką. Pomyślałem, że zobaczyłaś to we mnie i postanowiłaś pomóc mi otrząsnąć się z tego smętnego nastroju. - Wzruszyłem ramionami.
Dotknęła czule mojego policzka. Nie wyglądało na to, aby moje wyznania ją zniechęciły.
- Ani przez chwilę nie traktowałeś tego jako propozycji erotycznej?
- Może przez moment - przyznałem.
- Jakie to było uczucie? - dopytywała się kpiąco.
- To był bardzo ekscytujący moment…
Zachichotała niczym mała dziewczynka. Przytuliła się do mnie, wyczułem, że jej ciało się rozluźniło. Nie wiem, jak długo tak siedzieliśmy. Po pewnym czasie twarz Anny spoważniała. Kilkakrotnie otwierała usta, widziałem, że chce coś powiedzieć, ale nie poganiałem jej.
- To niezupełnie tak jak myślisz - wydusiła wreszcie.
W zmysłowym, lekko ochrypłym głosie nie było już wesołości. Wyczuwałem gorycz i smutek.
- Każdy się w końcu przyzwyczaja do zabijania. Każdy - powtórzyła z naciskiem. - To tylko kwestia czasu. Kiedy tracisz kolejnego przyjaciela, w końcu wrogowie odczłowieczają się, stają się jedynie przeszkodą do usunięcia. Czasem… nie możesz dać im czystej śmierci. Bo wiedzą coś, od czego zależy życie twoich przyjaciół, towarzyszy broni. Znają szczegóły i termin zasadzki, położenie kryjówki z bronią… Wtedy masz do wyboru: albo wyciągniesz z nich wszystko… wszelkimi sposobami, albo będziesz później zawiadamiał rodziny swoich żołnierzy, że ich bliscy zginęli. Będziesz wiedział, że zginęli, bo nie potrafiłeś być twardy dla przeciwników, dla obcych… Więc jesteś twardy - wyszeptała. - I coraz mniej w tobie człowieka, coraz więcej bestii… Pocieszasz się, że chronisz bezbronnych, że zabijasz tylko złych, ale i tak jest ciężko, tak ciężko… Zazdroszczę ci tej wrażliwości, tego, co ja straciłam już dawno.
Milczałem, nie wiedziałem, co powiedzieć. Po chwili Anna zaczęła płakać, ukryła twarz w dłoniach. Przytuliłem ją, scałowałem łzy. Położyła się skulona na ławce, z głową na moich kolanach, chwilę później zasnęła. Zdjąłem ostrożnie marynarkę i okryłem Annę delikatnie. Po paru godzinach zaczęły cierpnąć mi nogi, ale zignorowałem ból. Wiedziałem, że ludzie żyjący jak ta dziewczyna cierpią na brak poczucia bezpieczeństwa, są zawsze gotowi do akcji, z nerwami napiętymi jak struny. Czas, który mogą spędzić, nie czując zagrożenia, jest dla nich bezcenny. Nie wiedziałem, dlaczego Anna mi zaufała, ale miałem zamiar siedzieć z nią, dopóki się nie obudzi.
Przygryzłem wargi, kiedy się ocknęła i wstała - jednym, płynnym ruchem, od razu przytomna i czujna. Z oczu zniknęło zmęczenie, przepadł gdzieś posępny nastrój. Moje nogi zaczęły palić żywym ogniem, gdy ponownie napłynęła do nich krew. Anna przyklękła i wprawnymi ruchami rozmasowała mi mięśnie. Po kilku minutach mogłem wstać z ławki. Skierowałem się do bramy, ale Anna złapała mnie za rękę i przytrzymała.
- Sprawiłoby mi przyjemność, gdybyś został na kolacji - powiedziała z lekkim wahaniem. - W zasadzie to samo dotyczy noclegu i śniadania…
- Bez żadnych podtekstów? - upewniłem się.
- Bez - potwierdziła z figlarnym uśmiechem. - Ale dlaczego pytasz? Przecież jesteś dostatecznie inteligentny, by się domyślić, że…
- Musiałem się upewnić. Gdyby się okazało, że jednak masz na myśli coś więcej, wyszedłbym na strasznego idiotę - wpadłem jej w słowo.
Nie wyglądała na niezadowoloną z komplementu. Kolacja była co najmniej wystawna. Anna podała soljankę, pielmieni i sałatkę z krabów kamczackich. Uniosłem brwi, kiedy postawiła na stole moje ulubione piwo Tsingtao. To jedno z najlepszych piw na świecie, do tego dość trudno dostępne. Tsingtao zaczęli w Chinach wytwarzać Niemcy na początku XX wieku, dziś należy do najbardziej poszukiwanych gatunków.
- To przypadek? - spytałem, wskazując ruchem głowy piwo.
- Nie - przyznała.
Nawet w blasku świec było widać, że się zaczerwieniła.
- Opowiesz mi o tym?
- Nie teraz, nie na tym etapie…
Przesiedzieliśmy, rozmawiając do późnej nocy. Spałem tylko parę godzin, mimo to obudziłem się wypoczęty. Czas było jechać na uczelnię. Kiedy się żegnaliśmy, Anna zaprosiła mnie, bym ją znowu odwiedził. Dawno już nic mnie tak nie ucieszyło, bo wiedziałem, że to nie jest zdawkowa uprzejmość.