Выбрать главу

- Punkt - ogłosił grubasek. - Dwa zero dla polskiego Specnazu.

Podniosłem się, ciężko dysząc, dotknąłem żeber - bolały. Splunąłem ukradkiem w dłoń, na szczęście w ślinie nie było krwi.

- Ostatnia runda - zadecydował korpulentny komentator.

Olbrzymi komandos podał mu atrapę.

- Może pan, profesorze - zaproponował.

- Kiedy chyba nie uchodzi… - Zaczerwienił się nazwany profesorem grubas.

Przyjrzałem mu się z namysłem - wyglądał na kogoś, kto ma kłopoty z wejściem na trzecie piętro.

- W takim razie bez noża? - namawiał pokonany przeze mnie Rosjanin.

- To już bardziej, ale…

Grubasek spojrzał niepewnie na niedźwiedziowatego pułkownika.

- Niech pan to zrobi, Aleksandrze Dymitrowiczu - skinął tamten. - Bez noża. To częściowo wyrówna szanse.

Korpulentny mężczyzna o pucołowatych policzkach wyszedł na środek sali. Wyglądał na jakieś sześćdziesiąt lat.

- Naprawdę mam z nim…? - spytałem niepewnie.

- Naprawdę - odparł pułkownik.

Wzruszyłem ramionami i zaatakowałem. Obrona przed nożem bez broni to mit. Może się udać tylko w wypadku, jeśli nożownik jest absolutnym nowicjuszem i zaatakuje eksperta. Ja nie byłem nowicjuszem. W ostatniej chwili przerzuciłem nóż do drugiej ręki, uderzyłem podstępnym pchnięciem w pachwinę. Gdybym trafił, spowodowałoby to przecięcie tętnicy udowej i śmierć z wykrwawienia. Oczywiście w realnym starciu.

Ocknąłem się w kącie pomieszczenia. Mój nóż leżał kilka metrów dalej, ręka, którą zadałem cios, zdrętwiała mi po łokieć. Przez dobrą chwilę musiałem sobie przypominać, gdzie się znajduję. Grubasek naciskał jakiś punkt na mojej skroni…

- To minie - zapewnił. - Zaraz poczujesz się lepiej…

Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem, nawet nie zauważyłem, co się stało.

- Jak pan to…

- Zaraz puścimy film - powiedział, pomagając mi wstać.

Z napięciem wpatrywałem się w ekran. Mój atak był perfekcyjny i idealnie skoordynowany, nie popełniłem żadnego błędu. Przerzucając nóż z ręki do ręki, nie opuściłem wzroku w dół, patrzyłem w oczy przeciwnika. Kiedy atrapa znajdowała się dosłownie o milimetry od wydatnego brzucha mojego adwersarza, ramię grubaska drgnęło, odrzucając w bok ostrze, rozluźnione palce drugiej dłoni strzepnęły mój nadgarstek, uderzyły w klatkę piersiową i szyję. Z niedowierzaniem obserwowałem, jak nóż ląduje na podłodze, a ja lecę w tył niczym kopnięty przez konia.

- Kim pan, do licha, jest? - wymamrotałem. - Czarownikiem?

- Profesor jest jednym z instruktorów w szkole Kadocznikowa - wyjaśnił pułkownik.

- Sistiema?

- Tak, sistiema - potwierdził z uśmiechem.

Westchnąłem i popatrzyłem znowu na grubaska. Z jeszcze większym niedowierzaniem niż przed chwilą - zdecydowanie nie wyglądał na eksperta walki wręcz, ale fakty mówiły same za siebie. Sistiema była oryginalną, rosyjską konstrukcją. Powstała w niejasnych okolicznościach, z połączenia sekretnych technik chińskich mistrzów i koncepcji biomechaniki ruchu człowieka zawartych w Teorii zręczności Bernsztajna. Zapoznawano z nią jedynie elitę wojskową Rosji. Jak się właśnie przekonałem, w krążących o niej plotkach nie było cienia przesady…

Niedźwiedziowaty pułkownik pożegnał się, poklepując mnie serdecznie po plecach, a po chwili wznoszono już pierwszy toast - na moją cześć. Po reakcjach biesiadników widziałem, że docenili jakość wyprodukowanej przez wiejskiego alchemika wódki. Treść odbitej na etykietkach pieczątki wywołała powszechną wesołość, rozległy się głosy, że trzeba zabrać wódkę tym, którzy nie są z GRU… Zastanawiałem się właśnie, kiedy będę mógł porozmawiać z kimś kompetentnym o współpracy Specnazu z polskimi służbami, gdy dosiadł się do mnie niewysoki major. Wśród baretek na jego mundurze zauważyłem kilka odznaczeń nadawanych tylko za akcje bojowe.

- Derbulin - przedstawił się. - Nikołaj Piotrowicz Derbulin. Dla ciebie Misza. Czego ci potrzeba? - zagadnął.

Mój rozmówca miał już porządnie kryształowe oczy, ale nie wyglądał na pijanego.

- Masz na myśli współpracę…? - zawiesiłem głos.

- Dokładnie - potwierdził.

- Zależałoby nam na przećwiczeniu pewnych procedur z udziałem, czy może nawet pod kierunkiem, ludzi, którzy brali udział w walce. Chodzi o takich, którzy będą mogli dorzucić komentarz na bazie swojego doświadczenia. Wyjaśnić pewne sprawy, rozwiać wątpliwości. Ewentualnie przedstawić nowe, lepsze rozwiązania.

- A „stoliczku, nakryj się” albo „kijów samobijów” nie chcesz? - spytał z ironią. - Niby dlaczego mamy się z wami dzielić doświadczeniem? Przekazywać wiedzę, którą zgromadziliśmy za cenę życia wielu naszych?

Mówił takim tonem, że nie mogłem poznać, czy mnie podpuszcza, czy myśli serio. Nagle poczułem zmęczenie.

- Nie wiem, co powiedzieć - mruknąłem. - Nie jestem dyplomatą, w zasadzie nikogo nie reprezentuję, znalazłem się tu przez przypadek. Komuś wpadło do głowy, że dobrze będzie, jeśli tutaj przyjadę - wyjaśniłem, widząc jego uniesione brwi. - Z tym „polskim Specnazem” to bujda, czasem prowadzę dla nich jakieś wykłady, to wszystko. - Wzruszyłem ramionami.

- No, pomysł był dobry - przyznał. - Znaczy to, żebyś przyjechał, dogadamy się jakoś.

- A konkretnie?

- Przeprowadzisz parę kursów, wiesz, tych cybernetycznych, to ciekawa koncepcja. No i pokażesz nam co nieco na treningu. Nie, nie jesteś jakiś nadzwyczajny - roześmiał się, widząc moją minę. - Wygrałeś dwa razy, bo cię zlekceważyliśmy. Mamy wielu lepszych nożowników, ale zauważyłem, że znasz ciekawe techniki.

- To hiszpańska i japońska szkoła noża - wyjaśniłem.

- O to, to! - Pokiwał z aprobatą głową. - Nie zaszkodzi nauczyć się czegoś nowego. To może ocalić życie kilku chłopcom. Wtedy się odwdzięczymy. No i mógłbyś czasem podrzucić trochę wódki, jest znakomita…

- Zgoda na wszystko, ale z alkoholem mogą być problemy.

- Zapłacimy, ile trzeba.

- Jeszcze chwila i dostaniesz po ryju, Misza - powiedziałem zimno. - Nie chodzi o pieniądze.

- Przepraszam. - Major klepnął mnie w ramię. - Bez urazy.

- Tę wódkę wydestylował pewien alchemik, jest w niej - zawahałem się - dość specyficzny składnik. Bez niego nie będzie wódki. Poprawia smak i działa wręcz zdrowotnie.

- No prawda - przytaknął. - Wypiłem litr i nic. A normalnie to na tym etapie czuję się już trochę nie tego… Uwaga, panowie! - Mój rozmówca wstał i podniósł rękę, prosząc o ciszę. - Gorzałka, którą nas poczęstował Janusz Pawłowicz, ma walory zdrowotne - ogłosił.