Zatkało mnie. Z drugiej strony powinienem o to spytać już dawno. Przecież wiedziałem, że każda próba wpłynięcia na Maksa przypomina usiłowania zmierzające do przesunięcia kamiennego muru. Strata czasu.
- Niech będzie na uczelni - zgodziłem się z wahaniem. - Jeszcze jedno…
- Tak?
- Orientujesz się też w damskiej modzie? Wiesz, majteczki i takie tam. - Obrzuciłem ubranie wujka znaczącym spojrzeniem.
- Chcesz obdarować ukochaną?
- Nie - burknąłem. - Pewną bezczelną smarkulę. Szantażuje mnie. Zresztą nieważne, podaj mi nazwy kilku znanych firm.
- Czy ja też na tym skorzystam? - ożywiła się Anna.
- Pewnie, nie oszczędzaj mnie, jedne majteczki więcej, jedne mniej…
- Przecież możesz je kupić przez Internet - zauważył Maks.
- Nie, nie będę tchórzył, zrobię to osobiście - warknąłem. - I żadnych uwag!
Maks uniósł dłoń jak do przysięgi.
- Żadnych uwag - zachichotała Anna.
* * *
Koncert muzyki cygańskiej na krakowskim Kazimierzu wyraźnie się Annie spodobał. Mnie także, potrzebowałem czegoś, co oderwałoby moje myśli od problemów bieliźnianych. Kupiłem co trzeba, ale przypłaciłem to niemal rozstrojem nerwowym. Kiedy okazało się, że mam zamiar wybrać coś z oferty ekskluzywnej firmy Lejaby, ekspedientce, która mnie obsługiwała, przyszły na pomoc dwie inne. Wszystkie pełne dobrych chęci i fachowej wiedzy. W ciągu pół godziny dowiedziałem się na temat damskiej bielizny więcej niż komukolwiek mogłoby to wyjść na dobre, w dodatku jedna ze sprzedawczyń, najwyraźniej poruszona moim hojnym gestem, zaproponowała mi dalsze, już osobiste korepetycje w tym zakresie… Na szczęście już po wszystkim. Do Moskwy powędrowała paczka zawierająca trzy pary majteczek z kolekcji Nuage Bouquets, kilka innych otrzymała Anna. Miałem zamiar namówić ją na prywatny pokaz…
Spacerowaliśmy urokliwymi uliczkami Kazimierza bez konkretnego celu. Moja zwykle małomówna towarzyszka zasypywała mnie pytaniami na temat zabytków i muzyki cygańskiej. Dzięki temu, że już dawniej interesowałem się Kazimierzem, mogłem odpowiedzieć chociaż na niektóre. Gorzej było z moją orientacją w zakresie kultury cygańskiej, chociaż to i owo wiedziałem. Kilka lat temu miałem studenta - Roma, który wyjaśnił mi pewne sprawy, choć na niektóre pytania nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Nie dziwiłem się, byłem dla niego obcy, jak wszyscy gadje.
Nagle Anna zatrzymała się, pokazując mi z psotnym uśmiechem grupkę siedzących na ławce Cyganek. Najstarsza, licząca sobie pod siedemdziesiątkę, rozkładała właśnie talię kart, tłumacząc coś z powagą młodej, ładnej kobiecie okrytej barwnym tradycyjnym szalem.
- Może poprosimy o wróżbę? - zapytała.
- Nie bądź dzieckiem - mruknąłem. - Romowie nigdy nie wróżą obcym na serio, większość z nich nie ma zresztą o tym najmniejszego pojęcia, to tylko sposób zarobkowania.
- Nie lubisz ich? - Spojrzała na mnie z ciekawością.
- Generalnie nie mam nic przeciwko Cyganom, choć wiesz, bywają różni… Po prostu prawdopodobieństwo, że akurat ta kobieta potrafi wróżyć, jest znikome. A już możliwość, żeby potraktowała twoją prośbę poważnie, praktycznie nie istnieje. To pewnie rodzina któregoś z tych muzyków, którzy występowali na koncercie.
- Nie zaczepiają nikogo - odezwała się Anna z namysłem. - Nie wygląda na to, aby zależało im na pieniądzach.
- No dobrze - ustąpiłem. - Może trafiliśmy właśnie na cygańską wróżkę w otoczeniu romskich księżniczek. Nie zmienia to faktu, że nie będą chciały z nami gadać.
- Spróbujemy? Naprawdę mam na to ochotę.
Zmierzyłem Annę ponurym wzrokiem.
- Zachowujesz się jak małoletnia trzpiotka - powiedziałem surowo.
- Wiem - roześmiała się, przytulając się do mojego boku. - I strasznie dobrze mi z tym. A tobie po prostu brakuje motywacji.
Szeptem wyjaśniła mi, jak bardzo będzie mi wdzięczna, jeśli namówię starszą Cygankę na wróżbę.
- To chyba niemożliwe fizycznie, wiesz, są pewne ograniczenia anatomiczne - wymamrotałem z niedowierzaniem.
- Założysz się? - zapytała z udawaną powagą.
Westchnąłem i podszedłem do starej, przywitałem się w romani. Zerknęła na mnie ostro, młodsze kobiety przestały paplać. Po chwili z ociąganiem odpowiedziała na moje pozdrowienie. Zapytałem o wróżbę, także w romani. Znam tylko kilkadziesiąt zwrotów w tym języku, większość właśnie wykorzystałem. Wiedziałem, że jeśli Cyganka będzie chciała kontynuować konwersację, zbłaźnię się błyskawicznie. Jej twarz przybrała kpiący wyraz.
- Oczywiście - odparła po polsku. - Za darmo.
Sięgnęła po dłoń Anny, wpatrzyła się w nią z uwagą.
Spoważniała.
- Widzę zemstę, krew i łzy. Widzę odkupienie. I krew, coraz więcej krwi. - Wzdrygnęła się wyraźnie. - Jest też miłość - odezwała się łagodniej. - Miłość do tego, który jest potępiony, do tej, która jest niewinna, i do mężczyzny, który dokona wyboru. To wszystko - powiedziała, kierując wzrok na mnie.
Bez słowa wskazałem karty. Nigdy nie widziałem Cyganki wróżącej czy też udającej wróżenie za pomocą innych niż zwykłe kart. Na ławce leżała talia Tarota. Swego czasu interesowałem się historią systemów wróżebnych i znałem się na tym lepiej niż niejedna gazetowa „ekspertka”. Było w starej Romce coś, co mnie rozdrażniło, jakaś pogardliwa wyniosłość, chciałem ją złapać na kłamstwie.
Potasowała wprawnie, skinęła, żebym przełożył. Dotykałem talii sekundę dłużej niż to było potrzebne, zbadałem fakturę kartonu opuszkami palców. Karty wyglądały na bardzo stare, być może zeszłowieczne. Kobieta zdecydowała się na układ nazywany Trzema Filarami Ognia. Najtrudniejszy, znany tylko wyjątkowo doświadczonym tarocistom.
- Sam widzisz - zwróciła się do mnie, jakby kontynuując rozmowę prowadzoną na innej płaszczyźnie.
Widziałem, nie wyglądało to najlepiej.
- Śmierć za tobą, śmierć przed tobą.
Trzy Filary Ognia to układ, który można interpretować godzinami, jednak czasem wystarczy zdanie. Takie, które zawiera sedno wróżby - śmierć. Karty przepowiadały podwójną śmierć. Anna wyciągnęła z torebki złotą carską pięciorublówkę i cisnęła starej na podołek.
- Jedźmy do domu - zawołała, ciągnąc mnie w kierunku samochodu. - Musimy się przekonać, co jest możliwe, a co nie.
Nie wierzę we wróżby, jednak zdarza się, że czasami mam wrażenie dotknięcia czegoś nieznanego, czegoś poza granicami normalnej percepcji. Tak jak teraz. Anny najwyraźniej to nie dotyczyło, w drodze doprecyzowała swoją ofertę, a ja już po chwili zapomniałem o wszystkim, skupiłem się na lekko ochrypłym szepcie mojej dziewczyny. To, co proponowała, było bardziej interesujące niż wszystkie wróżby świata. Zaparkowałem auto i chichocząc, pobiegliśmy do mojego mieszkania. Żadne z nas nie miało zamiaru bawić się kartami.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zamruczałem z zadowolenia, wdychając aromat polędwiczek w sosie z prawdziwków i kurek. Niewiele czasu zajęło mi stwierdzenie, że Julia nie tylko potrafi pokroić jarzyny, ale też świetnie gotuje. Eksperymentowaliśmy popołudniami z potrawami kuchni francuskiej, chińskiej i polskiej, niestety, na efekty nie trzeba było długo czekać. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie -przytyłem dwa kilo. Nie przejąłem się tym specjalnie, jestem dość szczupły, by nie powiedzieć chudy, ale na wszelki wypadek postanowiłem przedłużyć nieco codzienne ćwiczenia. Julia zapewne spalała dodatkowe kalorie w hotelowej siłowni. Nasz układ był… dziwny. Wiedziałem już, że de Becque jest ważną figurą w kanadyjskim rządzie, mniej więcej odpowiednikiem polskiego wiceministra spraw wewnętrznych, a jego córką zaopiekowaliby się chętnie co młodsi przedstawiciele naszego establishmentu. Jednak najwyraźniej Julia wolała moje towarzystwo, być może dlatego, że nie próbowałem jej uwodzić. Niedawna wizyta Anny postawiła kropkę nad „i”. Mimo to czuło się między nami jakieś napięcie, coś, co wbrew naszej woli wychodziło poza granice przyjacielsko-kumplowskich stosunków. Tak jak teraz. Bez śladu jakiejkolwiek kokieterii Julia podała mi butelkę z piwem i nasze dłonie zetknęły się na moment. Zaiskrzyło. Mimo iż siedziała po drugiej stronie stołu, czułem żar jej ciała, zapach skóry i włosów pomieszany z wonią stojącej w kryształowym wazonie róży Prominent. Westchnąłem.