- Grosik za twoje myśli - powiedziała z wyzwaniem w ciemnych, błyszczących łobuzersko oczach.
- Lepiej nie. - Skrzywiłem się niechętnie.
- Takie tajne te myśli?
- Takie głupie.
- Hmm… - Dopiła lampkę gruzińskiego wina Mukuzani i wpatrzyła się z zadumą w puste szkło. Powstrzymała mnie gestem, kiedy sięgnąłem po butelkę. - Wystarczy na dzisiaj - zdecydowała. - Wolałabym nie przesadzić.
- Nigdy nie pijesz dużo.
- Nie chcę tego stracić. - Wykonała nieokreślony ruch dłonią.
- Nie rozumiem.
Odetchnęła głęboko, popatrzyła na mnie, jakby zastanawiając się nad czymś. Po chwili pokręciła głową.
- Czasem czuję się dziwnie. Jakby… jakby coś między nami było.
W jej oczach na ułamek sekundy pojawiła się niepewność, niemal lęk.
- Narzucam ci się?
- Mówię o swoich odczuciach, głupku!
Sapnęła gniewnie, zabębniła palcami po stole.
- Wiem, że nie jesteś facetem, który kombinowałby z dwiema kobietami naraz. Dlatego się wstydzę. W zasadzie powinnam chyba przestać tu przychodzić, ale tak dawno nikt mi nie okazał bezinteresownej przyjaźni…
Roześmiałem się szczerze, nie zwracając uwagi na wściekłe spojrzenie mojej rozmówczyni.
- Rzecz jest obopólna - poinformowałem ją, zbierając kawałkiem chleba resztki sosu z talerza. - To tylko chemia, nie ma się czym przejmować. Jesteś bardzo atrakcyjną kobietą.
- Chemia? Możliwe - przyznała bez większego przekonania. - Jednak ty z pewnością nie jesteś atrakcyjny.
Uniosłem z dezaprobatą brwi.
- Tak właśnie - potwierdziła złośliwie. - Wysoki, chudy facet o ponurej twarzy i sarkastycznym poczuciu humoru. Co w tym pociągającego?
- Aura samotnego wilka zmieszana z zapachem wody toaletowej Baldessarni Del Mar Caribbean - odparłem bezczelnie.
Julia pokazała mi język. Dokończyliśmy posiłek w dobrych humorach. Czasem warto oczyścić atmosferę.
* * *
Czekali na mnie w gabinecie Davidoffa. Mimo że przyszli tylko w trójkę, w pomieszczeniu pełniącym funkcję mojego „biura” raczej byśmy się nie zmieścili. Uczelnia nie rozpieszcza młodszej kadry naukowej, a ja w dodatku nie byłem specjalnie lubiany przez decydentów. Gdyby nie Davidoff, pewnie przyjmowałbym studentów na schodach. Kobiety siedziały w wygodnych, obitych skórą fotelach, przypatrując mi się uważnie. Śliczna platynowa blondynka i druga - drobna, rudowłosa, w dużych ciemnych okularach. Tuż obok stał mężczyzna. Krótko ostrzyżony, masywnie zbudowany, z niewielką blizną w okolicach lewej brwi, czuło się w nim coś znamionującego zawodowca. Jakiś wewnętrzny spokój, przekonanie, że cokolwiek by się stało - poradzi sobie. Fakt, że przyszły w towarzystwie ochroniarza, zabolał. Odtrąciłem go szorstkim ruchem, podchodząc do biurka, kiedy wyciągnął dłoń, aby mnie zatrzymać, odwróciłem się błyskawicznie i zamarłem. Byłem przygotowany na konfrontację, ale nie na to, że jego twarz skurczy się tak, jakby miał się za chwilę rozpłakać. Wyglądał, jakbym złamał mu serce.
- To jest Marek, a nie wynajęty goryl - powiedziała szybko blondynka. - On tylko sprawia wrażenie, że…
Nie dokończyła i podbiegła do mnie.
- Ten maluch, któremu opowiadałem bajki?!
- Tak.
- Nie wiem, co powiedzieć - wydusiłem.
- Nic nie mów, nie trzeba. - Objęła mnie za szyję, na twarzy poczułem jej łzy.
Po chwili wtuliła się we mnie druga kobieta. Marek trzymał rękę na moim barku. Staliśmy tak kilka minut.
- Usiądźmy - zaproponowałem wreszcie. - Może kawy, albo…
- Pamiętasz nasze imiona? - zapytała ruda.
- Tak, ale nie kojarzę z osobami. Zmieniłyście się.
- Pewnie! - prychnęła blondwłosa piękność. - Już nie mdlejemy ze strachu na widok każdego faceta, no i trochę urosłyśmy. Jestem Dagna, a ten rudzielec to Wika, od Wiktorii.
- A pozostałe?
- Anita i Iza są w Ameryce Południowej na tournee. Kiedy się dowiedziały, że chcesz się z nami spotkać, zrezygnowały z reszty pokazów i wrócą do Polski pojutrze.
- Siadajcie - ponagliłem. - Czego się napijecie? Otworzyłem barek Davidoffa, zachęcając gestem moich gości, aby dokonali wyboru.
- No, no - mruknął Marek, obrzucając wzrokiem baterię butelek. - Ktoś tu sobie nie żałuje…
Wika niecierpliwym gestem porwała jakieś kalifornijskie wino, otworzyła je i pociągnęła prosto z flaszki.
- Co to za tournee? - zainteresowałem się, przekazując butelkę dalej.
Upiłem łyk, ale zupełnie nie poczułem smaku. W tym momencie nie interesowało mnie nic poza rodziną. Po raz pierwszy tak ich nazwałem, co prawda tylko w myślach.
- Założyłam agencję modelek - wzruszyła ramionami Dagna. - Anita i Iza pracują ze mną, Wika jest prokuratorem.
- A ty? - zwróciłem się do Marka.
- Ogólnie wojsko, teraz Formoza - odpowiedział krótko.
Westchnąłem. Nie ulegało wątpliwości, że Siwy nas ukształtował. Pewnie nie tak, jak sobie wyobrażał, ale jednak. Choć może i wujek Maks miał w tym swój udział? Zawodowy żołnierz i wojak na pół etatu, jak sam siebie ironicznie nazywałem. Prokurator ścigająca ludzi w rodzaju naszego przyszywanego tatusia i trzy kobiety, które uczyniły ze swej urody atut w świecie mężczyzn… Grupa rozbitków, chcących w akcie żałosnej desperacji pomścić dawne krzywdy, odreagować frustracje czy też ludzie, którzy nie dali się złamać? Nie wiedziałem. Nie wiedziałem nawet, czy cieszę się z odnowienia kontaktów z… rodzeństwem. Byłem rozbity psychicznie, stare blizny bolały.
- Ta szrama - wskazałem na twarz Marka - to z ćwiczeń?
- Nie - odparł po chwili wahania.
Pokiwałem w zadumie głową - może szkoda, że Maks załatwił sprawę z Siwym? Gdybyśmy się teraz spotkali, mocno by się zdziwił… Formoza była mało znaną jednostką wchodzącą w skład marynarki wojennej. Czymś w rodzaju morskich sił specjalnych.
- Słyszałem, że ty też nie tylko przekładasz papierki?
- Generalnie przekładam i nie bawię się w wojsko. Jestem za leniwy - mruknąłem.
Wyglądało przez moment, jakby chciał coś powiedzieć, ale rzut oka na moją minę przekonał go, że lepiej nie kontynuować tematu. Rozległo się pukanie - do gabinetu wszedł Davidoff. Obrzucił nas lekko roztargnionym spojrzeniem, przysiadł na krześle i wyciągnął rękę po wino. Poczęstował się prosto z butelki, jak my.
- Może mnie przedstawisz? - zasugerował.
Wywróciłem oczyma.
- To mój nauczyciel - oznajmiłem. - Poza tym plotkarz i maruda. Kiedy zaczynałem, był moim przewodnikiem w akademickiej dżungli - dodałem już poważniejszym tonem.
- Maks mówił, że profesor opiekował się tobą na swój sposób - powiedziała niepewnie Dagna.
Potwierdziłem.
- Nie wiem, na co mogliby się panu, profesorze, przydać prokurator, żołnierz i modelki, jednak jeśli moglibyśmy coś dla pana zrobić… - zawiesiła głos Wika.
Wyraźnie skrępowany Davidoff skłonił się lekko.
- To nie jest zdawkowa uprzejmość - zapewniła Dagna.