Выбрать главу

Pojawiło się ich dwóch, obaj ubrani w lekkie kamizelki kuloodporne z karabinami przewieszonymi przez plecy. Jeden pociągnął mnie za ubranie, jednocześnie wyjmując nóż. Uderzyłem kolanem, w tym samym czasie zadając pchnięcie czubkami naprężonych palców w krtań. Mój napastnik upadł, usiłując złapać oddech. Wiedziałem, że jego wysiłki skazane są na niepowodzenie, umrze w przeciągu paru minut. Poczułem liźnięcie żaru na żebrach - drugi zaatakował mnie nożem. Zawsze wiedziałem, że obrona gołymi rękoma przed nożem to mit, ale dopiero teraz zobaczyłem to w praktyce. Próbowałem osłaniać się rękoma, wszystko trwało dwie, może trzy sekundy. Zarobiłem pchnięcie w bark, dwa cięcia w klatkę piersiową, miałem poranione przedramiona. Wtedy rozległ się strzał. Upadłem odruchowo na ziemię, mężczyzna, z którym walczyłem - także. Pocisk trafił go w klatkę piersiową, bez problemu przebijając kamizelkę. Wujek Maks nie uznawał półśrodków. Zemdlałem.

Ocucił mnie ból. Rana barku paliła żywym ogniem. Zapewne Maks zastosował opatrunek proszkowy Quicklot, niestety, ten środek reaguje z najmniejszą nawet ilością wody, wytwarzając ciepło, ale lepsze oparzenie od niekontrolowanego krwotoku. Leżałem bezwładnie na tylnym siedzeniu samochodu, tuż obok tkwiła niewielka skrzynka izotermiczna przeznaczona do transportu krwi i organów do transplantacji. Żółć napłynęła mi do gardła, z trudem powstrzymałem wymioty. Wiedziałem, co jest w środku… Nie zdziwiłem się, spostrzegłszy walającą się na podłodze piłę elektryczną. Priorytetem była identyfikacja napastników, miałem pewność, że w skrzynce znajdują się dwie głowy i dwie pary dłoni. Zagryzając z bólu wargi, usadowiłem się wygodniej i zapiąłem pasy, w lusterku odbijała się beznamiętna jak zawsze twarz Maksa.

- Jak się czujesz? - zapytał.

- Żyję - wychrypiałem. - Czy ktoś nas ściga?

- O ile wiem, to nie, tam siedziało tylko tych dwóch.

- Kim byli?

Nie sądziłem, że Maks poda mi ich tożsamość, jednak miałem nadzieję, że nie zabiliśmy operatorów z jakiejś antymafijnej agencji. Ci ostatni mieliby na pewno przy sobie dokumenty potwierdzające ich status.

- Mafia, Afgańcy - mruknął. - Poznałem po tatuażach.

- Jakaś konkurencja?

- Zobaczymy. Nie masz się z czego cieszyć - powiedział, zauważywszy, że odetchnąłem z ulgą.

Miał rację. Afgańcami nazywano weteranów rosyjskich sił specjalnych z Afganistanu. To byli nie tylko zawodowcy, ale też często ludzie, którzy rozsmakowali się w rozlewie krwi. Należeli do najokrutniejszych żołnierzy rosyjskiej mafii. Przeżywszy piekło na ziemi, nie bali się niczego. Byli bezlitośni, sprawni, skuteczni. No i mieli ogromne doświadczenie bojowe - policjanci czy żołnierze, poza najbardziej elitarnymi jednostkami, nie stanowili dla nich wielkiego zagrożenia. Jeśli mnie namierzą…

- Kamery - wymamrotałem. - Zniszczyłeś filmy?

- Chyba tak - odparł po chwili zastanowienia Maks.

- Chyba?!

- Nie zostałem, aby sprawdzić - wyjaśnił. - Wrzuciłem do pomieszczenia, które wyglądało mi na centrum monitoringu, granat fosforowy. Powinno wystarczyć.

Przymknąłem z ulgą powieki, przynajmniej na razie byłem bezpieczny.

- Zawiadomiłeś Marka? - spytał po chwili.

- Nie i nie mam zamiaru. Jeśli nawet byłby skłonny mi pomóc, nie chcę, żeby ryzykował dla mnie życiem.

- To się może okazać konieczne - zauważył. - Ta grupa… Ci, co zaatakowali posiadłość Magika, to nie był fanklub Myszki Miki.

- Nie! - warknąłem.

Wujek umilkł. Nie, żebym go przekonał, Maks po prostu nie lubi tracić czasu na dyskusje, które uważał za bezsensowne. W końcu i tak zrobi swoje, a ja nie będę w stanie mu przeszkodzić.

Wjechaliśmy na leśną drogę, do domu pozostał kilometr. Stęknąłem, kiedy podskoczyliśmy na wybojach. Wracaliśmy Nissanem Patrolem wujka, dopiero teraz przypomniałem sobie, że mój wóz został niedaleko siedziby Magika.

- Co z moim samochodem? - Poruszyłem się niespokojnie.

- Zabrałem z niego dokumenty, niestety, można go będzie zidentyfikować na podstawie numerów podwozia i innych takich. Zyskaliśmy tylko trochę czasu.

- Tam są moje odciski palców! I Anny…

- Granat dymny - odparł krótko. - Nie miałem drugiego fosforowego, ale to holenderska szesnastka.

Ponownie odetchnąłem z ulgą. Holenderski granat dymny numer szesnaście był dymny tylko z nazwy. Takie a nie inne określenie to najprostszy sposób obejścia międzynarodowych konwencji dotyczących użycia broni zapalającej. Zresztą, nie można powiedzieć, że granat nie dymił. Rzucony w stertę trupów wytwarzał dym ze spalonych, ludzkich ciał…

* * *

Maks pochylił się, zszywając kolejną ranę. Półleżąc na kozetce, przyglądałem się z fascynacją, jak precyzyjnie operuje igłą chirurgiczną. Mogłem sobie na to pozwolić, środki przeciwbólowe, które mi zaaplikował, spowodowały całkowite odrętwienie poranionych miejsc. Jeśli rany się nie rozpaprają, nie będzie źle. Większość była na tyle głęboka, że musiał zakładać szwy dwu- lub trzywarstwowo. Te zakładane w głębi rany miały na celu likwidację wolnej przestrzeni pomiędzy tkankami. Zbierający się w niej płyn wysiękowy powodował gorsze gojenie się ran, pozostawiając duże, głębokie blizny, no i zwiększał ryzyko zakażenia. Na coś takiego raczej nie mogłem sobie pozwolić, wolałem uniknąć wizyty w szpitalu i związanych z oficjalnym leczeniem pytań.

- Co z Anną? - zapytałem.

- Powiedziałem jej, co się stało, rozłączyła się zaraz potem.

- Nie powiedziała, że przyjeżdża tutaj? - Starałem się z całej siły, żeby w moim głosie nie słychać było zawodu.

- Nie. - Usta Maksa rozciągnęły się lekko, jakby z trudem powstrzymywał uśmiech. - Ale wiem już co nieco o tych Afgańcach.

- Tak? - westchnąłem przeciągle.

To była ważna sprawa, lecz fakt, że Anna nie miała zamiaru mnie odwiedzić, przygnębił mnie bardziej niż się spodziewałem.

- Nie przejmuj się tak Anną, to dziewczyna pracująca - powiedział pocieszającym tonem Maks.

- Co z tymi Afgańcami?

- To ludzie Szaleńca.

- Znaczy jakiegoś wariata?

- Nie, w Afganistanie kumple nazwali go Szaleńcem, bo nie zwracał uwagi na zagrożenie. Ksywka została mu do dzisiaj. Postanowił przejąć część interesów Magika i stąd to starcie.

- Starcie?! - parsknąłem. - Ludzie Ihora raczej nie zaliczyli zbyt wielu trafień w tym meczu.

- Może tak, może nie - odparł z roztargnieniem Maks, delikatnie manipulując szwami.

- Co ty kombinujesz? - Obrzuciłem kątem oka dzieło wujka.

- Nie ruszaj się - mruknął. - Jeśli wywinę brzegi ran, blizny będą mniejsze. Co do Magika, to nie jestem pewien, czy masz rację. Być może będzie ci winien drugą przysługę.

Sapnąłem wściekle, całkiem możliwe, że Maks się nie mylił. Jeśli Ihor wiedział, że konkurencja czai się na niego, mógł sprowokować atak w korzystnym dla siebie miejscu i czasie. Na przykład urządzając spotkanie w podkrakowskiej posiadłości.

- Dlaczego mnie w takim razie nie uprzedził?

- Bo byłeś elementem tego planu. Niezbędnym elementem. Zapewne ludzie Szaleńca cię obserwowali, to, że wyjechałeś z miasta o określonej porze, zadecydowało o natychmiastowym ataku. Myśleli, że Magik będzie na terenie swojego rancza. Jednak… jednak może się trochę pomylił. Może się obaj pomylili.

- Bez zagadek, wujku - poprosiłem. - Straciłem dobry litr krwi i jestem trochę ogłuszony tymi znieczulaczami.

- Anna - odparł poważnie. - Nie wzięli pod uwagę Anny.

- Nie rozumiem?

- Gdybyś był w Specnazie i miał na zawołanie kumpli, którzy walkę z Afgańcami potraktowaliby jako świetną rozrywkę? Gdyby ktoś spróbował zabić bliską ci osobę? -odpowiedział pytaniami.