Выбрать главу

Chwilę potrwało, zanim słowa Maksa utorowały sobie drogę do mojego zamroczonego środkami przeciwbólowymi mózgu. Co bym zrobił w podobnej sytuacji? Nie potrzebowałem się długo nad tym zastanawiać… Odepchnąłem Maksa i usiadłem, starając się przezwyciężyć zawrót głowy.

- Muszę natychmiast… - wymamrotałem.

Nawet nie zauważyłem ruchu dłoni. Poczułem ucisk na szyi, Maks jak zwykle nie tracił czasu na dyskusje. Zemdlałem.

* * *

Chłodna dłoń gładziła mnie po czole, czułem, że ktoś opiera się o moje biodro. Otworzyłem oczy - Anna. Siedziała na dywanie, tuż przy moim łóżku. Widząc, że się ocknąłem, pocałowała mnie w policzek, przesłała zmęczony uśmiech.

- Nareszcie się zbudziłeś - powiedziała z ulgą.

- Co tam słychać? - spytałem.

- Nic specjalnego. - Ziewnęła, zakrywając usta. - Nawiasem mówiąc, nieźle cię pochlastali - zauważyła. - Kiedy zmieniałam ci opatrunki…

- Tak długo byłem nieprzytomny?!

- Maks podał ci środek nasenny, bo podobno gdzieś się wybierałeś - poinformowała mnie z lekką ironią.

Przyciągnąłem Annę do siebie, przytuliłem. Nie protestowała. Nie miałem nic przeciwko przyjacielskim żartom, ale teraz potrzeba mi było czegoś innego. Musiałem upewnić się, że Anna jest bezpieczna, zrzucić z siebie lęk, który dręczył mnie nawet w stanie nieświadomości.

- Wszystko będzie dobrze - obiecała, jakby słysząc moje myśli. - Kochanie… - dodała po chwili cichutkim szeptem.

- To wszystko zaszło dalej niż przelotny romans, prawda?

Nie odpowiedziała. Nie musiała, wiedziałem, że mam rację. Żadne z nas nie należało do ludzi łatwo nawiązujących kontakty, przyzwyczajenie się do myśli, że jesteśmy od kogoś zależni, będzie trudne. Miałem wiele pytań, ale wszystkie one mogły trochę poczekać. Przesunąłem się na łóżku, zrobiłem jej miejsce.

- Połóż się przy mnie - poprosiłem.

- Tylko niech ci nie przychodzą głupoty do głowy - uprzedziła mnie z uśmiechem. - Jeśli pozrywasz sobie szwy, Maks mnie zabije.

Mimo tego, co powiedziała, cofnęła się dwa kroki i zaczęła wolno, zmysłowo zdejmować ubranie. Poprawiłem się na poduszce, chciałem mieć lepszy widok. Na początek na dywan sfrunęła spódniczka, odsłaniając długie, smukłe nogi w czarnych, siatkowych pończochach z podwiązkami i seksowne, koronkowe majteczki, te same, które jej niedawno sprezentowałem. Mruknąłem z zadowoleniem, kiedy zaczęła rozpinać bluzeczkę. Nie pamiętałem już o ranach, czułem się całkiem zdrowy… Nagle zobaczyłem opatrunek na ramieniu Anny, czar prysnął.

- Co to ma znaczyć?! - zawołałem, siadając na łóżku. - Co ci się stało?

- Draśnięcie - rzuciła lekceważąco. - Gorzej obrywałam na treningu.

Przytuliła się do mnie już całkiem naga, prowokacyjnie muskając piersiami.

- Co się stało? - powtórzyłem.

Ułożyła się tak, abym nie widział jej twarzy.

- Ci Afgańcy… Mój brat rozwiązał ten problem. Byłam tam, żeby wszystkiego dopilnować. Nie, nie brałam udziału w walce - powiedziała pospiesznie, wyczuła, że tężeją mi mięśnie. - Rykoszet. To się zdarza.

Wypuściłem ze świstem powietrze z płuc. Miałem ochotę na nią krzyczeć, może nawet uderzyć, wiedziałem, że mógłbym to zrobić bezkarnie, jednak w niczym nie rozwiązałoby to naszego problemu. Anna była w Specnazie, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Musiałem się pogodzić z sytuacją. Zaczęła mnie całować, delikatnie gładzić, starając się uważać na opatrunki.

- Co do tych szwów… - zacząłem.

- Po prostu staraj się płytko oddychać - powiedziała szelmowskim tonem. - I leż na plecach.

- Z płytkim oddychaniem nie mam problemów - odparłem, pieszcząc jej piersi. - Ale co do reszty…

- Damy radę - zapewniła mnie z przekonaniem.

Daliśmy. Później długo leżałem, słuchając spokojnego oddechu Anny. Kiedy skończyliśmy się kochać, niemal natychmiast usnęła. Zerknąłem na zegarek, okazało się, że przespałem ponad dobę. Anna musiała wrócić tu bezpośrednio po akcji, wykąpać się, przebrać w seksowne ciuchy i czekać na moje przebudzenie. Wszystko po to, żeby zrobić mi przyjemność. No i była jeszcze sprawa z oddziałem Michała Archanioła, jak zacząłem nazywać grupę dowodzoną przez jej brata. Niewykluczone, że musiałbym poprosić go o pomoc tak czy owak, ale zapewne miałoby to swoją cenę… Nie jestem pewien, czy ewentualne odnalezienie relikwii wyrównałoby nasze rachunki. A tak, Anna załatwiła wszystko bez mojej wiedzy, a więc nie miałem wobec Rosjan żadnych zobowiązań. Nie łudziłem się, że był to przypadek. Postąpiła tak celowo - z miłości. Jej brat, pułkownik Specnazu, znalazłby wiele sposobów, na jakie mógłbym okazać mu swoją wdzięczność…

Zacisnąłem bezwiednie pięści, nie przywykłem, że ktoś się o mnie troszczy czy wręcz ryzykuje życiem. Nie bardzo wierzyłem też, że Anna jedynie obserwowała całą akcję. W siłach specjalnych nie ma outsiderów, są tylko „wrogowie” i „nasi”. Musiałem przyjąć do wiadomości fakt, że moja ukochana zabijała dla mnie. Nie, żebym miał jakieś dylematy moralne, nie ufam ludziom, którzy twierdzą, że nie potrafiliby nikogo zabić. To fanatycy albo wizjonerzy. Czasem rzeczywiście nie byliby w stanie nikogo skrzywdzić, przynajmniej pojedynczo…

Wyślizgnąłem się z łóżka ostrożnie, aby nie obudzić Anny, musiała być wyczerpana. Ogarnąłem się nieco i poszedłem szukać wujka Maksa. Jak zwykle siedział na werandzie. Kiedy mnie ujrzał, bez słowa podsunął szklankę jakiegoś mętnego płynu. Maks spędził dwa lata w buddyjskim klasztorze w Chinach, tuż przy granicy z Wietnamem. Zapędził się tam za swoim „celem”. „Cel” został namierzony i zlikwidowany bez problemu, ale coś kazało Maksowi zostać tam na dłużej. Jednym z efektów pobytu w klasztornym zaciszu jest ślepe zaufanie wujka do rozmaitych ingrediencji serwowanych w charakterze lekarstw przez mnichów. Przywiózł wiele receptur ze sobą, a jego azjatyccy znajomi uzupełniają na bieżąco kolekcje egzotycznych ziół koniecznych do fabrykowania tych mikstur. Niezależnie od choroby, którą mają leczyć, wszystkie te kompozycje smakują jednakowo obrzydliwie. Wychyliłem naczynie duszkiem, wiedziałem, że zapewnianie wujka, iż przeżyję bez tego, jest stratą czasu.

- Anna? - zapytał lakonicznie.

- Śpi - odparłem równie zwięźle.

- Jak twoje szwy? - kontynuował z niemal niedostrzegalną ironią w głosie.

- Odwal się - mruknąłem.

Po twarzy przemknął mu przelotny uśmiech.

- Wycofuję pytanie - powiedział z wyraźnym już rozbawieniem. - Ktoś taki jak ona doskonale zdaje sobie sprawę ze wszystkich zagrożeń, jakie niesie ze sobą naruszenie opatrunków.

- Chcę coś dać Annie - oznajmiłem zdecydowanie, zmieniając temat.

Maks uniósł brwi z przesadnym zdumieniem.

- Ponieważ nie wychowałem cię na idiotę, przypuszczam, że nie masz na myśli bransoletki z brylantami? Gdyby pomyślała, że chcesz jej się odpłacić… materialnie, zapewne skręciłaby ci kark i zatańczyła na grobie kankana. Albo rzuciła - dodał poważniejszym tonem.

- Nie, potrzebuję czegoś innego, a ty masz dojścia - wyjaśniłem.

Nie musiałem długo tłumaczyć, o co mi chodzi.

- To dobry pomysł. - Wujek z aprobatą pokiwał głową. - Na kiedy chcesz to mieć?

- Najlepiej na wczoraj.

- Zobaczę, co da się zrobić - obiecał.

* * *

Kopnąłem Huberta w kolano, później zaatakowałem żebra manekina. Odskoczyłem i otarłem pot z czoła. Kopnięcia nie wyszły mi rewelacyjnie. Ćwiczyłem rozebrany do pasa i co chwila zerkałem w przymocowane do ściany lustro. Bynajmniej nie w celu napawania się swoją muskulaturą… Problemem były moje obrażenia. Mimo iż niedawno Maks zdjął mi szwy, blizny nadal bolały. Wolałem nie dopuścić do sytuacji, w której ledwo zrośnięte brzegi którejś rany otworzyłyby się znowu. Niestety, z treningiem także nie mogłem czekać w nieskończoność. Tylko na filmach herosi zawsze pozostają silni i sprawni, w realnym życiu każdy dzień bez ćwiczeń powoduje spadek kondycji i koordynacji ruchowej. A jeśli pewne umiejętności mogą się okazać potrzebne w każdej chwili, nie ma innej możliwości jak codzienne ćwiczenia.