Wyjąłem nóż i kolejno atakowałem wrażliwe strefy „przeciwnika”. Brwi, dłonie, brzuch, skroń, tętnicę szyjną i podobojczykową. Błyskawicznie odwróciłem się do tyłu i rzuciłem nożem w grubą, drewnianą tarczę z wymalowaną sylwetką człowieka. Trafiłem w szyję. W realnej walce rzadko rzuca się nożem, nikt zdrowy na umyśle nie pozbywa się broni, ale czasem jest to jedyny sposób, aby zaskoczyć wroga, przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Kilkoma szarpnięciami obluzowałem głęboko zaryte w drewnie ostrze i odłożyłem na stół. Wziąłem za to specjalne, wykonane całkowicie ze stali rzutki i cofnąwszy się kilka kroków, cisnąłem dwie naraz. Jedna wbiła się w okolice serca, druga w podbrzusze wyobrażonej na tarczy figury. To już była czysta zabawa, lubiłem rzucać nożem, no i to ćwiczenie wyrabiało koordynację: oko - cel. Przez kilkanaście minut posyłałem do tarczy rzutki z różnych pozycji, celowałem w kończyny i korpus. Przeważnie trafiałem. Chybiłem tylko raz, ostrze wycelowane w serce wbiło się nieco niżej niż powinno, w realnym starciu skutek byłby podobny. Nie przejąłem się tym drobnym niepowodzeniem, wiedziałem, że minie sporo czasu, zanim odzyskam siły po starciu z Afgańcami. Niemniej jednak byłem zmęczony, niespecjalnie intensywny trening spowodował, że czułem się jak po biegu maratońskim. Właśnie postanowiłem skończyć na dzisiaj, kiedy usłyszałem dzwonek. Wyjrzałem przez wizjer, przed drzwiami stała Julia. Dopiero gdy wpuściłem ją do mieszkania, zdałem sobie sprawę, że otworzyłem jej półnagi, z napuchniętymi, wyraźnie widocznymi bliznami na piersiach i barku. Błyskawicznie stanąłem do dziewczyny plecami, ale było za późno, gwałtowne szarpnięcie, jakim odwróciła mnie z powrotem ku sobie, świadczyło, że wszystko zauważyła.
- Co to jest? - spytała, starając się mówić spokojnie. - Miałeś wypadek samochodowy?
Widziałem, jak na jej twarzy obawa miesza się ze złością, i nie miałem zamiaru pogarszać swojej sytuacji kłamstwem. Nie trzeba było być lekarzem, by zauważyć, że to szramy od noża.
- Małe nieporozumienie towarzyskie - wymamrotałem, spuszczając głowę.
- Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi! - syknęła. - Założę się, że nie zamierzałeś mi nawet o tym powiedzieć?!
- Poczekaj chwilę - poprosiłem.
Wziąłem chłodny, szybki prysznic, chętnie pomoczyłbym się w gorącej wodzie, ale wolałem oszczędzać poszarpaną skórę. Wróciłem do pokoju otulony grubym szlafrokiem. Przy mojej aktualnej kondycji założenie normalnego ubrania trwałoby zbyt długo. Julia siedziała w fotelu ze szklanką brandy w dłoni. Skrzywiła się, przełykając alkohol, i zwróciła w moją stronę z wyzywającym wyrazem twarzy.
- Więc?
- Wmieszałem się niechcący w mafijne porachunki - przyznałem.
Widziałem, że się wzdrygnęła.
- Nie wiem, jak można wmieszać się w coś takiego niechcący - rzuciła ostro.
Miałem na końcu języka zjadliwą odpowiedź, ale dostrzegłem w oczach Julii ból. Miała rację - przyjaciele tak nie postępują, a my staliśmy się przyjaciółmi lub niemal przyjaciółmi. Trudno mi było to oceniać, z oczywistych względów nie jestem ekspertem w zakresie stosunków interpersonalnych…
Bez słowa ująłem ją za ręce i przyciągnąłem do siebie.
- Przepraszam - wyszeptałem.
Staliśmy przez moment przytuleni, ale chwilę później Julia odepchnęła mnie stanowczo.
- Zdejmij ten szlafrok - powiedziała. - Muszę to jeszcze raz zobaczyć.
Wywróciłem oczyma, ale posłusznie zademonstrowałem jej blizny.
- Paskudne, prawda?
- Goją się? - spytała z troską w głosie.
Opuszkami palców dotknęła delikatnie mojego barku. Poczułem żar niemający nic wspólnego z ranami. Cofnąłem się gwałtownie i okryłem szlafrokiem.
- Bez problemu - burknąłem.
- Co z tym, który cię zranił?
Długo wpatrywałem się w dywan, Julia milczała, czekając na moją odpowiedź. Powiedzieć prawdę dziennikarce? Zawierzyć swój los niedawno poznanej osobie?
Cisza zaczęła tężeć, dławić.
- Było ich dwóch - powiedziałem wreszcie. - Jednego zabiłem, zanim wyciągnął nóż. Drugiego zastrzelił Maks.
Zamknąłem oczy, nie chciałem widzieć wyrazu jej twarzy.
- Jadłeś kolację? - spytała.
Mówiła normalnym, przyjaznym tonem, jakby nic się nie stało.
- Jeszcze nie.
Gdy uniosłem wzrok, nie dostrzegłem potępienia, raczej współczucie i troskę.
- Zabiłem go - powtórzyłem uparcie.
- Słyszałam za pierwszym razem - zapewniła. - Gdybym potrafiła, sama poderżnęłabym mu gardło. A teraz, co chcesz zjeść?
Oniemiałem.
- Ale…
- Nie bądź idiotą - powiedziała szorstko. - A co ty byś czuł, gdybym zabiła kogoś, kto chciałby mnie zgwałcić albo załatwić nożem?
- To co innego.
- Akurat! - parsknęła z niesmakiem. - Po prostu testosteron uderza ci na mózg. No więc? Co byś czuł, ale szczerze?
Zacisnąłem zęby.
- Żałowałbym, że nie ja to zrobiłem. Zadowolona?! - warknąłem.
Odpowiedziała mi uśmiechem, skinęła energicznie głową.
- Jeszcze ostatnie pytanie, zanim przejdziemy do istotniejszych spraw: czy nic ci już nie grozi?
- Nie. I nie podam ci szczegółów. - Powstrzymałem Julię gestem, widząc, że otwiera usta. - Jesteś cywilem, te sprawy cię nie dotyczą. I tak sporo ryzykowałem, mówiąc ci o zdarzeniu…
- Chyba nie aż tak wiele - odburknęła niechętnie. - Ale, ale… W co ubierzesz się na raut?
Popatrzyłem na dziewczynę z niedowierzaniem.
- Jaki raut, na litość boską?! Zresztą jestem rekonwalescentem.
- Raut to przyjęcie bez tańców, nie będziesz musiał szaleć na parkiecie w rytmie Crazy Frog - poinformowała mnie, najwyraźniej świetnie się bawiąc. - Masz tam koniecznie być, tak powiedział profesor Davidoff. Przyjadą jacyś naukowcy ze Stanów Zjednoczonych, specjaliści w zakresie cybernetyki społecznej.
Jęknąłem boleśnie. Nie mam nic przeciwko przyjęciom, ale obecnie moja sytuacja towarzyska na uczelni była dość… specyficzna. Z drugiej strony, jeżeli przyjedzie ktoś z amerykańskiego Ośrodka Studiów Strategicznych, Davidoff nie odpuści. Przyjdzie mi pełnić honory domu wraz z nim.
- Co tak stękasz? - spytała z ciekawością Julia.
- Kiedy to będzie?
- W piątek, a co?
- Anna gdzieś wyjeżdża w środę. Raczej nie zdąży wrócić na ten jubel.
- No i co z tego? Musisz iść w towarzystwie?
- Pewna urocza pani doktor rozpuszcza po uczelni plotki, że odkąd mnie rzuciła, jestem tak załamany psychicznie, że nie mogę spotykać się z kobietami - wyjaśniłem. - Trochę mnie to drażni, a jeśli przyjdę sam, potwierdzę jej wersję.
- A jaka jest prawda? - Julia zerknęła na mnie figlarnie.
- Mieliśmy właśnie małe tête-à-tête, kiedy okazało się, że nie jest tak dokładnie rozwiedziona, jak mnie wcześniej zapewniała… Tak jakoś się jej wyrwało. Nie jestem świętoszkiem, ale to oświadczenie kompletnie wybiło mnie z romantycznego nastroju.
Wzruszyłem ramionami.
- Co było dalej?
- Poprosiłem ją, aby poszukała sobie innego narzędzia zemsty na mężu, lecz nie przyjęła mojej rady do wiadomości. Chyba jeszcze nikt nigdy nie dał jej kosza. Jest bardzo ładna i ogólnie niegłupia - przyznałem obiektywnie. - No więc kompletnie zlekceważyła to, co jej powiedziałem. Nie chciałbym, żebyś doszła do wniosku, że jestem brutalny wobec kobiet, jednak w tej sytuacji…