Zobaczyłem go z daleka - siedział przed domem pod potężną, chroniącą przed deszczem i wiatrem markizą. Mżyło. Było chłodno, ale widać chciał zademonstrować, że pogoda jest mu obojętna, albo naprawdę nie odczuwał zimna. Magik urodził się na Syberii, w Kraju Zabajkalskim. Imię zawdzięczał ukraińskiemu przyjacielowi ojca, sam był stuprocentowym Rosjaninem. Tuż obok szefa siedział Fiedia Pogrzebacz, ulubiony goryl Ihora. Wysoki, chudy i łysy, w zsuniętych na czubek nosa okularach wyglądał niczym dobroduszny nauczyciel. Pseudo „Pogrzebacz” nadali mu kumple w Afganistanie, bo za pomocą rozgrzanego do czerwoności pręta przesłuchiwał jeńców, przeważnie skutecznie.
Skinąłem głową Magikowi i usiadłem przy stole, nie czekając na zaproszenie. Bez słowa położyłem na blacie cienką, tekturową teczkę. Ihor uniósł lekko brwi i przejrzał pobieżnie dokumenty.
- Chodzi ci o wyproszenie tych ludzi z Polski? - zapytał.
- Między innymi.
- Jest coś jeszcze? - Odkaszlnął elegancko w kułak.
Najwyraźniej był to jakiś znak, bo Fiedia wstał od stołu i przeszedł za moje plecy.
- Jeśli nie odwołasz swojego pieska, to jego mózg za chwilę obryzga mi ubranie. A wtedy będę niezadowolony jeszcze bardziej niż w tej chwili - poinformowałem chłodno.
Oczy Magika zabłysły złowrogo.
- Grozisz mi? - wyszeptał.
- Raczej ostrzegam, gdybym chciał cię zabić, już byś nie żył.
- Ćpałeś coś?
Usta Ihora rozciągnęły się w grymasie rozbawienia.
- Odwołaj pieska - powtórzyłem.
- No dobrze - westchnął Rosjanin. - Usiądź, Fiedka. Pogadajmy.
- Wystawiłeś mnie, gnoju - powiedziałem, patrząc Magikowi prosto w oczy. - W Krakowie. Wiedziałeś, że na ranczo będzie zasadzka.
- Przecież tam nie dojechałeś - odezwał się obojętnie. - Gdybyś dotarł na czas, nie rozmawialibyśmy dzisiaj, składałbym się na wieniec.
- Wyślij ludzi do mojego samochodu, są w nim dwie przenośne lodówki, niech je przyniosą. Najlepiej nie otwierając.
- Co tam jest?
- Nic, co mogłoby ci zagrozić, masz na to moje słowo. W odróżnieniu od twojego jest ono coś warte - dodałem zgryźliwie.
Ihorowi zagrały mięśnie twarzy, ale podniósł telefon i spokojnym głosem wydał polecenie. Po chwili ujrzeliśmy, jak od strony bramy zbliża się szybkim krokiem ktoś z ochrony, niosąc obie lodówki. Fiedia odsunął swoje krzesło od stołu i usiadł bokiem do nas, rozglądając się dokoła. Ponieważ sam dom zbudowano na niewielkim pagórku, mieliśmy wspaniały widok na okoliczne lasy. Podejrzewałem jednak, że Pogrzebacz nie kontemplował bynajmniej piękna przyrody. Co by o nim nie powiedzieć, był zawodowcem, teraz coś mu nie pasowało, wyczuwał zagrożenie.
- Szefie - odezwał się wreszcie. - On nie przyszedł sam. Posiadłość jest otoczona. Jego kumple to profesjonaliści, tylko w jednym miejscu przepłoszyli ptaki.
- Co to znaczy? - spytał Ihor, podnosząc na mnie wzrok.
Skinieniem głowy odprawił ochroniarza, który przyniósł lodówki.
- Wyjaśnię ci wszystko po kolei - obiecałem. - Najpierw niech Fiedia to otworzy. - Wskazałem na większą skrzynkę z oznaczeniem czerwonego krzyża.
Pogrzebacz wzruszył ramionami, a potem uchylił wieko lodówki. Zapewne strażnicy przy bramie przebadali ją dokładnie, ale chyba bez otwierania. Było wiele możliwości - prześwietlenie urządzeniem rentgenowskim o wysokiej rozdzielczości, badanie chemicznym testerem do wykrywania materiałów wybuchowych czy wykrywacz metalu. Gdyby zobaczyli, co jest w środku, Magik nie siedziałby teraz tak spokojnie… Ta powściągliwość ochrony mnie nie dziwiła, w tej branży zbytnia ciekawość nie popłacała, w razie jakiegokolwiek przecieku szukano winnych wśród tych, którzy posiadali konkretne informacje. Nikt się nie palił, aby zostać zaliczonym do tej grupy.
- O, kurwa… - wyszeptał Fiedia.
Z jego twarzy odpłynęła krew. Wyciągnął i ułożył na stole trzy ludzkie głowy. Oczywiście reakcja Pogrzebacza nie miała nic wspólnego z dekapitacją kilku osób. Chodziło tylko i wyłącznie o fakt, co to były za osoby.
- Szaleniec i jego dwaj porucznicy - powiedziałem pozornie beznamiętnie.
Nie patrzyłem wprost na głowy, kierowałem wzrok gdzieś pomiędzy Fiedię i Ihora. Starałem się nie zwracać uwagi na żółć podchodzącą mi do gardła.
- Co to jest? Dlaczego…? - wyjąkał Magik.
Wstałem i bez słowa zdjąłem marynarkę oraz koszulę, pokazując im świeże szramy od noża.
- Dotarłem na ranczo - powiedziałem z naciskiem. - Spotkałem tamtych dwóch. - Skinąłem w stronę mniejszej skrzynki.
Fiedia gorączkowo sięgnął do lodówki.
- Wasia Kruk, tego drugiego nie znam! - krzyknął. - Z Wasią byłem w Afganie. On faktycznie lubił nożem…
Spojrzał na mnie z mieszaniną obawy i podziwu. Awansowałem. Ze zwierzyny łownej stałem się myśliwym, kimś, z kim trzeba było się liczyć. Schyliłem się, by sięgnąć po koszulę, gdy dopadł do mnie Ihor i jednym szarpnięciem pociągnął ku sobie. Oniemiały wpatrywał się długo w wyryte na moim ramieniu litery A i M. Symbol Michała Archanioła.
- Otriad Archistratiga Michaiła - niemal jęknął, wodząc opuszkami palców po wypukłych bliznach.
Przeżegnał się prawosławnym znakiem krzyża, Fiedia także. Odsunąłem się spokojnie i zacząłem się ubierać. W myślach dziękowałem Michałowi Archaniołowi i wszystkim świętym za Marka i jego weteranów. Gdyby na ich miejscu był zwykły oddział antyterrorystyczny, w momencie kiedy Magik chwycił mnie za ramię, wybuchłaby strzelanina. Wątpię, abym ją przeżył.
- Masz dług do spłacenia, Ihor, wielki dług - powiedziałem. - Zgłosi się do ciebie…
- Nie - przerwał mi gorączkowo Magik. - W żadnym wypadku! Mam dług i akceptuję to - kontynuował już spokojniej. - Zrobię, co uznasz za stosowne, i nie mówię o tych żulach z Kanady, to drobiazg. - Machnął ręką. - Możesz sprawę uznać za załatwioną. Jednak nie ma mowy, żebym rozmawiał czy spotykał się z kimkolwiek innym niż ty. Za duże ryzyko. Tylko z tobą.
- Człowiek, którego chciałem ci przedstawić, jest godny zaufania i reprezentuje… instytucje, z którymi ja nie mam wiele wspólnego - zacząłem. - Jestem naukowcem, a nie…
- Nie! - przerwał mi ponownie Rosjanin. - Ufam tobie i ufam oddziałowi Archistratiga Michaiła, nikomu więcej.
Westchnąłem, ale nie zaprotestowałem. Ze swojego punktu widzenia Magik miał rację. Po co zamieniać pewny kontakt na nowy, zupełnie nieznany? Wtajemniczać dodatkowe osoby?
- No dobrze, niech tak będzie - odparłem bez entuzjazmu. - Kontakt tylko przeze mnie.
Kiedy pożegnałem ich skinieniem głowy, wstali. Po raz pierwszy od początku naszej znajomości. W oczach rosyjskiej mafii wyraźnie awansowałem…
* * *
- Więc mówisz, że jestem już całkowicie bezpieczna - spytała Julia.
- W Polsce - doprecyzowałem. - Gdy wrócisz do Kanady, może być różnie.
Julia pokiwała w zadumie głową, pociągnęła łyk piwa. Zaprosiłem ją do siebie zaraz po tym, jak dostałem wiadomość od Magika. Prześladowcy Julii zostali wytropieni przez jego ludzi i przekonani do wyjazdu z kraju. Nagłego wyjazdu. Przypuszczałem, że cała sprawa dostarczyła nielichej zabawy Afgańcom Ihora. Pewnie pierwszy raz zetknęli się z Kanadyjczykami uważającymi się za mafię… Oczywiście, zdając relację pannie de Becque, pominąłem detale, nie miałem zamiaru zawracać jej głowy drobiazgami. Na przykład tym, że każdy ze ścigających ją gangsterów doznał złamania prawej ręki w trzech miejscach. Nie wiedziałem, co ich czeka po powrocie do Kanady, ale jedno było pewne - będą musieli zmienić zawód, chyba że któryś był leworęczny.
Anna musnęła dłonią mój policzek, dolała mi piwa. Podziękowałem uśmiechem. Od pewnego czasu stosunki między dziewczynami poprawiły się i mogłem sobie pozwolić na zapraszanie obu naraz. Wydawało się nawet, że Julia woli przychodzić do mnie, kiedy jest obecna Anna.