W malarstwie cerkiewnym Archanioł Michał jest przedstawiany w ramach typu ikonograficznego Deesis, co po grecku oznacza „błaganie”, albo jako Archistrateg - dowódca. Pokorna pozycja Michała w pierwszym typie ikon oznacza postawę służebną wobec Boga, a nawet człowieka. Potwierdza to wpleciona we włosy wstążka, nazywana po rosyjsku - toroki, będąca symbolem posłuszeństwa. Michał ubrany jest w purpurową dalmatykę, w ręku trzyma nie broń, a rabdos - cienką laskę symbolizującą władzę duchową. Jako Archistrateg odziany jest w krótki, żołnierski chiton i złocistą zbroję, w dłoni dzierży miecz. Mimo iż w jego włosach nadal widzimy toroki, to przedstawiony na tego typu obrazach Michał jest już zwierzchnikiem boskich hufców, dowódcą, archaniołem. W Biblii określenie „archanioł” występuje jedynie dwa razy, z imienia jako taki wymieniany jest tylko Michał. W księgach apokryficznych Michał przedstawiany jest jako druga osoba po Bogu, najwyższy sędzia, potężna moc, ten, który karze w imieniu Boga, lecz także okazuje miłosierdzie.
Pierwsza wzmianka o wsparciu walczących w obronie chrześcijaństwa żołnierzy przez Michała Archanioła pochodzi z siódmego wieku - Longobardowie, którzy zwyciężyli Saracenów pod Monte Gargano, swoje zwycięstwo przypisywali właśnie jemu. Czy mieli jakiś sztandar? Czy to właśnie on zawędrował później na Ruś? A może powstał dopiero w Rosji? Nie znałem odpowiedzi na te pytania, a bardzo chciałem je poznać. Sztandar Michała Archanioła opanował moje sny.
* * *
Odebrałem natychmiast, gdy zadzwoniła; trudno byłoby stwierdzić, że Koszka przemęcza mnie składaniem raportów. Czasem przez kilka dni nie mogłem się z nią skontaktować ani telefonicznie, ani przez Internet. Ostatnio dzwoniłem do dziewczyny codziennie, niestety, bezskutecznie. W swoim liście antykwariusz wspominał mętnie o jakimś dziwnym zdarzeniu, które mogło mieć związek z losami ikony. Niestety, kontakt z nim był jeszcze trudniejszy niż z Koszką, facet był nie tylko tradycjonalistą i informował mnie jedynie klasyczną pocztą, ale miał też autentyczną fobię na punkcie techniki. Na przykład przez telefon rozmawiał jedynie w sytuacjach przymusowych, dzwonić za niego musieli znajomi, on sam nie potrafił wprowadzić najprostszego numeru…
- Tak? - rzuciłem ostro w słuchawkę.
- Witaj, polski szpiegu - usłyszałem radosny, dziewczęcy szczebiot. - Kopę lat…
- Dzwonię do ciebie od tygodnia - warknąłem.
- Przepraszam - powiedziała bez cienia skruchy. - Siedzieliśmy na pustyni Gobi, wiesz, sztuka przeżycia i te sprawy. Zabrali nam komórki.
- Przez tydzień?
- Półtora - odparła ponuro. - Nie mogę już patrzeć na wojskowe racje żywnościowe.
- No to jednak nie jesteś kryptologiem…
- Co?
- Zastanawiałem się, w jakiej grupie się uczysz, no wiesz, czy będziesz agentem operacyjnym, czy dostaniesz robotę za biurkiem? No to teraz już wiem.
- Pokazuję ci język - poinformowała mnie po chwili. - Cwaniaczek jeden…
- Dobra, dosyć żartów, co z tym antykwariuszem? Bo on mi w liście wspominał…
- W liście?!
- Nieważne - westchnąłem ze zniecierpliwieniem. - Może nie jest zupełnie normalny, ale świetnie zna się na ikonach. No dalej, co się stało?
- Wpadł na jakąś swołocz - odpowiedziała niechętnie. - Jacyś narodowcy czy coś… Wiesz, skrajna prawica. Chcieli go pobić i tyle.
- W związku z tą ikoną, której szukał?
- Skąd! Po prostu wlazł im pod rękę.
- No i jak to się skończyło?
- Normalnie, dostali lanie. Znaczy, ci chuligani.
- Od niego?! Przecież to ciapciuś…
- Od nas, głupku. Byłam tam z Andriejem. Wiesz, że poszły mi spodnie? - odezwała się ożywionym tonem. - Kopnęłam w szczękę takiego drągala, z metr dziewięćdziesiąt, no i szew nie wytrzymał.
- Lepiej nie rozwijaj tego tematu - zaproponowałem zimno. - O tych spodniach. Nie mam zamiaru ubierać rosyjskiej agentury. I kim jest Andriej?
Przez pół minuty trwała w obrażonym milczeniu.
- Mój chłopak - powiedziała wreszcie. - I w związku z tym mam prośbę…
- Tak?
- On do was jedzie na dniach… Szykuje się jakaś wspólna akcja antynarkotykowa przeciwko rosyjskiej mafii.
Głos mojej rozmówczyni się zmienił, drżał niepewnie.
- Chciałabym być blisko niego, bo akcja potrwa kilka tygodni. Po tej pustyni dostanę bez problemu urlop na miesiąc, ale nie mam forsy. To znaczy mam, ale tylko na przejazd. Mogłabym zatrzymać się u ciebie? Odpracuję to, albo coś… - zawiesiła głos. - Oczywiście bez podtekstów - dodała.
Teraz ja milczałem. Nie miałem nic przeciwko przyjazdowi Koszki, jednak jakby na to nie patrzeć, szkoliła się na szpiega, a interesy Polski i Rosji okazywały się w wielu kwestiach rozbieżne. Niewątpliwie była sympatyczną dziewczyną, lecz istniała też możliwość, że jej przyjazd miał podłoże nie tyle romantyczne, co służbowe… Z drugiej strony, uratowała skórę mojemu antykwariuszowi, to nie ulegało wątpliwości.
- Podaj mi imię, nazwisko, datę urodzenia - zażądałem.
- Chcesz mnie sprawdzić?
- Owszem - przyznałem bez ogródek. - A jeśli okaże się, że korzystasz tylko z pretekstu…
- Rozumiem - weszła mi w słowo. - Nie ma sprawy - wyrecytowała pospiesznie dane personalne. - To mogę mieszkać u ciebie?
- Tak. Ale ten twój chłopak nie będzie miał nic przeciwko?
- Nie, on nic o tym nie wie - zachichotała. - Pamiętaj, obiecałeś. Pa!
- Chwileczkę… - zacząłem. - Koszka! Koszka!!! - ryknąłem wściekle.
Odpowiedziała mi cisza. Wyglądało na to, że dziewczyna załatwiła, co chciała, i ponownie stała się nieuchwytna. Westchnąłem - zapowiadał się ciekawy miesiąc. W głębi ducha miałem tylko nadzieję, że ów Andriej ma zwyczaj zastanawiać się, a potem dopiero sięgać po broń. Jednak nie była to wielka nadzieja… Mniej martwiłem się Anną, podejrzewałem, że owa operacja antymafijna nie jest dla niej żadną tajemnicą i w związku z tym nie będę musiał długo jej tłumaczyć, z jakiego powodu w moim mieszkaniu znalazła się kolejna kobieta. Chyba że moja wybranka w końcu straci cierpliwość…
* * *
Jechałem niespiesznie, myśląc o Gilbercie, wiozłem mu prezent, choć wcale nie byłem pewien, czy się ucieszy. Miałem tylko nadzieję, że to, co zrobiłem, nie zniszczy naszej przyjaźni. Z drugiej strony, nie mogłem się powstrzymać od wyrównania pewnych rachunków. W zielonej kartonowej teczce wiozłem wyrok sądowy i wycinki z lokalnych gazet. Chodziło oczywiście o moje przedsiębiorcze studentki… To Gilbert był nauczycielem, którego kilka lat temu wyrzucono ze szkoły, kiedy dwie uczennice oskarżyły go o molestowanie. Wykonały dokładnie ten sam numer, którego spróbowały ze mną, tyle że ja nie byłem bezbronny tak jak mój przyjaciel. Gilbert wierzył w ludzką dobroć, ja - nie za bardzo. Cała sprawa wyszła mu w pewnym sensie na dobre, bo zmienił parszywą posadkę na dużo bardziej dochodowy interes handlarza starodrukami. Wykorzystawszy swoje arystokratyczne koneksje, szybko stał się niemal monopolistą w tej branży, przynajmniej jeśli chodziło o naprawdę rzadkie, no i drogie dzieła. Jednak wiedziałem, że gryzła go jawna niesprawiedliwość tego, co mu się przytrafiło. Nie przeprowadzono żadnego poważnego śledztwa, zlekceważono opinie innych nauczycieli i jego słowo, relegowano Gilberta pospiesznie, ukradkiem, po złodziejsku. Nie dając żadnej możliwości obrony. Wśród wiezionych przeze mnie wycinków był wywiad z dyrektorem szkoły Gilberta. Reporter, który go przeprowadził, był moim znajomym, podrzuciłem mu temat, a on skwapliwie wykorzystał okazję. Z wywiadu przebijała pogarda do przełożonego, który tak obawiał się o swoją skórę, że wolał wyrzucić niewinnego człowieka, niż podjąć wyzwanie rzucone przez nieuczciwe uczennice. Dostało się też kilku oficjelom z miejscowego kuratorium. Jednym słowem - pełna rehabilitacja, tyle że poniewczasie.