Выбрать главу

Zatrzymałem samochód przed domem Gilberta. Gospodarz czekał już na mnie, przywitaliśmy się uściskiem dłoni.

- Nie wiem, po cholerę przyjeżdżasz spijać moje piwo, skoro nie przywiozłeś mi materia prima.

Wiedziałem, że to tylko żart, lecz nie miałem ochoty przerzucać się dowcipami. Machnąłem niechętnie ręką i bez słowa ruszyłem na poddasze. Atmosfera laboratorium mnie uspokajała.

- Co się stało? - Zmarszczył brwi. - Nie wyglądasz za dobrze.

Rzuciłem teczkę na stół i nakazałem gestem, aby ją otworzył. Sam stanąłem przy regale z książkami. Stałem tak kilkanaście minut, nie odważyłem się odwrócić, za plecami słyszałem tylko szelest papieru.

- Może usiądź, bo stoisz jak słup, a to mnie rozprasza - odezwał się wreszcie szorstko.

Usiadłem. Gilbert bębnił nerwowo palcami po stole.

- Od początku to zaplanowałeś? - Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem.

- Skojarzyłem nazwiska dopiero wtedy, kiedy zaczęły mi sugerować, że źle na tym wyjdę, jeśli im nie dam zaliczenia.

- Z jednej strony się cieszę - wymruczał. - Z drugiej, może trochę za ostro z nimi postąpiłeś. Mnie wystarczyłyby przeprosiny…

- A mnie nie - odpowiedziałem zimno. - Jakbyś nie zauważył, to ja byłem teraz ich głównym celem. Nie szukam guza, można nawet powiedzieć, że unikam walki, jestem za leniwy, aby mnie to bawiło, ale jak już do niej dojdzie, to nie uciekam i nie negocjuję.

- No dobrze, mniejsza z tym - wymamrotał. - Dziękuję… Wiesz - ożywił się - chyba coś drgnęło w sprawie tego preparatu. Całkiem możliwe, że dostanę w końcu tę materia prima. Jeden z moich znajomych ma chyba trochę w zapasie, powinno wystarczyć na dwie porcje.

- To świetnie - odetchnąłem z ulgą. - Wolałbym raczej nie przechodzić tego syndromu abstynenckiego.

- Tylko szkoda, że nie możemy sprawdzić, jak druga porcja wpłynie na blizny…

- Nie rozumiem?

- No, tamte ci zniknęły, a ja nie miałem żadnych i nie mam.

Parsknąłem lekceważąco.

- Też mi problem. Mam nowe - powiedziałem, podwijając rękawy i demonstrując szramy po nożu.

- Chryste… - mruknął Gilbert. - W co ty się wdałeś? Przedstawiłem mu nieco ocenzurowaną wersję zajścia w posiadłości Magika.

- Ruska mafia, Specnaz, Afgańcy… - wymamrotał. - Czyś ty na łeb upadł?! Po cholerę się z nimi zadajesz?

Przez chwilę siedziałem w milczeniu, zastanawiałem się, ile mu mogę powiedzieć, wreszcie podjąłem decyzję. Nie chciałem, żeby uważał, że kręcę jakieś ciemne interesy z rosyjską mafią.

- Jesteśmy zagrożeni terroryzmem i zalewani narkotykami. W obu tych sprawach Ihor może nam pomóc. - Wzruszyłem ramionami.

- Terroryzmem?!

- Islamiści wzięli nas w końcu na celownik. Do tej pory nie atakowali specjalnie Polaków, bo nie bardzo wypadało…

- Mógłbyś to wyjaśnić? - poprosił. - Pamiętaj, że mówisz do laika.

- Al-Kaida i podobne organizacje do tej pory nas oszczędzały, bo byliśmy za słabi. Każdy atak terrorystyczny obliczony jest na osiągnięcie jak największego efektu medialnego. Chodzi o to, żeby porazić strachem, zadziwić, pokazać sprawność organizacji, jej siłę. Tak było z atakami na World Trade Center i Pentagon. To była akcja zaplanowana i przeprowadzona przez profesjonalistów najwyższej klasy, nie przez szaleńców w turbanach, jak się często przedstawia islamskich terrorystów. Zamachowcy pochodzili z krajów uchodzących w oczach amerykańskiej administracji za „umiarkowanych sojuszników”: z Arabii Saudyjskiej, Egiptu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Zachowywali dyskrecję, nie afiszowali się z poglądami religijnymi czy politycznymi, znakomicie operowali finansami. Przed akcją i w jej trakcie wykazali się świetnym wyszkoleniem i wysoką dyscypliną operacyjną. Mówiąc krótko: przeszli przez amerykańskie systemy bezpieczeństwa niczym gorący nóż przez masło. Gdyby zaatakowali Polskę, zostałoby to odebrane jako wyraz słabości. Sygnał: „Nie jesteśmy na tyle silni, by przełamać zachodnie zabezpieczenia antyterrorystyczne, więc uderzamy tam, gdzie możemy liczyć na sukces bez większych problemów”. Nawet w wypadku gdyby im się udał sam atak, medialnie byłaby to porażka. Jednak teraz sytuacja się zmienia - dodałem ponuro.

- Dlaczego? - Zmarszczył brwi Gilbert.

- Jesteśmy postrzegani przez świat arabski jako jeden z najwierniejszych sojuszników USA. W Iraku i Afganistanie zaczęło się polowanie na Polaków. Oni chcą nas zmusić do wycofania wojsk z tamtego regionu. No i zbliżają się Euro 2012… Jeśli nie zajdą jakieś nieprzewidziane komplikacje i tak, jak przewidują plany, część imprez odbędzie się u nas, staniemy się dla terrorystów celem numer jeden.

- Ale nasi antyterroryści… - zaczął niepewnie.

- Nie jesteśmy przygotowani do konfrontacji z zawodowcami - przerwałem mu bezceremonialnie. - Wyobraź sobie jakąś sytuację zakładniczą w rodzaju opanowania teatru na Dubrowce, czy, nie daj Boże, tego, co było w Biesłanie… Dziesiątki albo setki zakładników, terroryści wyszkoleni jak zawodowi żołnierze, mający doświadczenie bojowe i gotowi zginąć w imię swojej sprawy… Zastanów się, ile takich spraw rozwiązali nasi komandosi?

Gilbert milczał.

- To ja ci powiem: ani jednej! Dlatego potrzeba zmian organizacyjnych, potężnej jednostki antyterrorystycznej, która byłaby przygotowana, żeby podjąć takie wyzwania. Jednostki szkolonej przez ludzi, którzy walczyli w podobnych sytuacjach. No i stąd ten Specnaz…

- A Ihor? - zapytał cicho Gilbert. - Przecież to gówno…

- Gówno - przytaknąłem. - Tylko wiesz co? Nie każdy może sobie pozwolić na luksus czystych rączek. - Parsknąłem ze złością. - Siedzisz tutaj w poczuciu własnej doskonałości moralnej, ale zastanów się, co zrobiłeś, żeby ograniczyć przerzut narkotyków do Polski? A ludzie, którzy nie boją się upaprać, mogą poprosić Ihora, aby nie sprzedawano ich na przykład pod szkołami. Dla Magika to żadna różnica, on i tak wyjdzie na swoje, jego organizacja nie zajmuje się bezpośrednio dystrybucją narkotyków, pobiera jedynie haracz od dilerów. Oczywiście czyjaś dusza będzie zbrukana przez sam kontakt z ruską mafią, ale uratuje się iluś tam małolatów. Ihor chętnie pomoże też zlikwidować kanały przerzutowe, o ile należą do konkurencji… Bo ta mu nie płaci.

- Wydaje się, że z tym trzeba walczyć całościowo, a nie na wąskim froncie - odezwał się niepewnie Gilbert.