Выбрать главу

- Globalnie? - roześmiałem się cynicznie. - To niemożliwe. Część ekspertów zajmujących się handlem narkotykami oblicza, że około jednej piątej pieniędzy na świecie pochodzi z tego biznesu. Nawet jeśli przesadzają, i tak są to ogromne kwoty. Gdyby położyć kres handlowi środkami odurzającymi, gospodarka światowa by się załamała… Tak więc nie likwiduje się problemu, a raczej odpycha. Niech przerzucają przez kraj sąsiada, sprzedają na innych rynkach… Byle nie u nas.

- Nie wygląda to wesoło - zauważył.

- Bo i nie jest wesołe. To wojna, nawet gorzej, bo na wojnie wiesz, kto wróg, a kto przyjaciel. Tu chwilowy sprzymierzeniec może w sekundę stać się wrogiem, a wróg stanąć po twojej stronie. Do tego dochodzą tabuny zaklinających rzeczywistość urzędasów, którzy nigdy nie przyznają, że istnieje jakiekolwiek zagrożenie dla Polski, bo musieliby coś wtedy zrobić. Postawić na profesjonalistów, kupić lepszy sprzęt, zmienić przepisy, może pogadać z Rosjanami.

- Myślałem, że jest już jakieś porozumienie?

- W bardzo wąskim zakresie. - Skrzywiłem się niechętnie.

Gilbert popatrzył na mnie w zamyśleniu.

- Nie wydaje się, żebyś był zadowolony z tych… układów.

- Nie jestem - przyznałem. - Niestety, nie zawsze w życiu mamy to, czego chcemy. A wojna to bagno, każda wojna. Jestem zmęczony - przyznałem. - Czasem żałuję, że pomysł Ciccioliny nie wypalił.

- Chodzi o tę podstarzałą gwiazdkę porno? A co ona ma wspólnego ze zwalczaniem terroryzmu?

- Miała koncepcję, jak załatwić sprawę raz a dobrze.

- Żartujesz?!

- Skąd, w 2002 roku zaoferowała Osamie bin Ladenowi swoje piękne białe ciało w zamian za pokój - wyjaśniłem z kamienną twarzą. - Niestety, nie skorzystał z propozycji…

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu, potem obaj ryknęliśmy śmiechem. Co by o tym nie powiedzieć, inicjatywa Ciccioliny miała pewien urok…

* * *

Krzywiłem się, wyciągając z bagażnika prezent dla Anny, bo bezlitośnie przypominał mi, czym się zajmuje moja wybranka. Z drugiej strony, nie wątpiłem, że będzie z niego zadowolona.

Otworzyłem bramę i drzwi wejściowe, od dawna miałem własne klucze i kod do zamka. Z przedpokoju dobiegły mnie głosy kilku osób, widać Anna miała gości. Siedzieli w trójkę przy stole, grali w karty. Wszyscy ubrani w maskujące mundury, na dywanie leżały kamizelki kuloodporne, hełmy i reszta wyposażenia. Anton, Sasza i Anna… Poczułem ucisk w żołądku, widać było, że szykują się do akcji, czekają tylko na sygnał.

- Powiedzcie mi, że to tylko ćwiczenia - poprosiłem przez zaciśnięte zęby.

Mężczyźni wstali, przywitali się ze mną uściskiem dłoni, ale żaden nie odpowiedział na moje pytanie. Anna przytuliła się do mnie, pokręciła głową.

- Możecie brać udział w działaniach na terenie Polski? - zapytałem agresywnie. - To jest legalne?

- Są jakieś umowy międzyrządowe - wyjaśnił bez gniewu Anton. - Jedna tajniejsza od drugiej.

Rzuciłem ze złością paczkę na stół.

- To prezent - wymamrotałem. - Widzę, że się przyda.

- Na pierścionek za duża paka - zażartował Sasza.

Zamarłem. W oczach Anny pojawiła się tęsknota. Zniknęła w ułamku sekundy, niczym spadająca gwiazda, zastąpił ją figlarny błysk. Odepchnęła chłopaków i zaczęła rozwijać ozdobny papier. Wujek Maks dostarczył to, o co go prosiłem, od razu w stosownym opakowaniu.

- Buty? - zawołał Anton. - Ten kretyn dał jej buty…

Leżące na stole wojskowe buciory faktycznie nie rwały oczu, jednak Anna obejrzała je w skupieniu. Zbadała dotykiem podeszwę.

- Jest w nich coś dziwnego - przyznała z namysłem. - No i są dość ciężkie.

Sasza parsknął lekceważąco.

- Gdyby jeszcze jakieś szpilki… Chętnie zobaczyłbym cię w szpilkach - zwrócił się do Anny.

Stuknąłem go energicznie przez łeb.

- Chcesz się ze mną zmierzyć, zazdrośniku? - rzucił kpiąco, odskakując, przybrał pozycję bokserską.

- Jak cię obtłucze, to będziesz musiał zrezygnować z akcji - zgasił go Anton.

- Zakład, że za chwilę będziecie mnie błagać, żebym i wam takie załatwił? - spytałem, wskazując buty.

- W życiu - odparł pogardliwie Sasza.

- Mają aramidową wkładkę i wzmocnioną osłonę podeszwy. Wytrzymują wybuch siedemdziesięciu pięciu gramów trotylu - wyjaśniłem.

Anton podszedł do stołu i z niedowierzaniem obejrzał obuwie.

- Naprawdę? - spytał.

Potwierdziłem. Nie dziwiłem się jego zainteresowaniu. Wszyscy żołnierze boją się śmierci, ale ci najlepsi potrafią zapanować nad lękiem, oswoić go. Jednak jest coś, co przebija się przez warstwy ochronne, jakie musi sobie wypracować każdy zawodowiec - to lęk przez okaleczeniem. Miny przeciwpiechotne są koszmarem każdego żołnierza. Kiedyś - zabijały. Jednak później specjaliści stwierdzili, że lepiej okaleczyć wroga niż pozbawić go życia. Ktoś, komu wybuch urwał nogę, i tak zostanie wyłączony z walki, a jego rana i kalectwo spowodują, że trzeba będzie skierować do opieki nad nim, przynajmniej na pewien czas, kilka osób. Większość min przeciwpiechotnych zawiera nie więcej niż siedemdziesiąt pięć gramów trotylu bądź innego materiału wybuchowego, będącego jego ekwiwalentem. Teoretycznie takie buty powinny zabezpieczać przed utratą nóg. Teoretycznie…

- Rozmiar będzie dobry? - Anna spojrzała na mnie. - Bo do tego trzeba grube skarpety…

- Jest pół numeru większy, niż nosisz – przerwałem jej.

- No tak - mruknęła. - Zapominam czasem, że też jesteś żołnierzem.

- Nie jestem… - zacząłem.

- Tak? - odezwała się słodko, wkładając buty.

Machnąłem ręką. Nie byłem w nastroju do żartów. Może i mój prezent zabezpieczał przed minami naciskowymi, choć osobiście wolałbym tego nie sprawdzać, ale na pewno nie przed odłamkowymi czy wyskakującymi. Amerykańska mina przeciwpiechotna Claymore mogła być odpalana ręcznie z dużej odległości. Raziła stalowymi kulkami do dwustu pięćdziesięciu metrów. W przypadku min wyskakujących po aktywowaniu zapalnika korpus miny był wyrzucany na wysokość ponad metra i dopiero wtedy następowała eksplozja. Choćby te buty były siódmym cudem świata, nie mogły nikogo ochronić w podobnej sytuacji.

- Są wygodne, jakby były rozchodzone - powiedziała ucieszona Anna. - Mogę od razu je włożyć.

- To patent Maksa - wyjaśniłem bez entuzjazmu. - Nie dałbym ci butów, do których musiałabyś się przez miesiąc przyzwyczajać.

- Odszczekuję wszystko, co powiedziałem! - zawołał Sasza. - Możesz mi załatwić coś takiego? Cena nie gra roli.

- Ja też poproszę. - Klepnął mnie po ramieniu Anton.

Zapiszczał leżący na stole pager.

- Zbieramy się! - zakomenderowała Anna.

Błyskawicznie nałożyli oporządzenie, skontrolowali się nawzajem.

- Do zobaczenia, kochany. - Anna musnęła dłonią mój policzek.

Usłyszałem warkot samochodu, wyszedłem wraz z nimi przed bramę. Szarzało, nadchodził wieczór. Pod domem czekał bus z przyciemnionymi szybami. Anna zasalutowała mi kpiąco.

- Machnij rukoju, pożełaj udaczi tiem czia robota w etu nocz’ wojna - zanuciła.

Pomachałem jej ręką i życzyłem powodzenia. Gula z żołądka podchodziła mi do gardła. Odjechali. Poszedłem na tyły domu i otworzyłem szopę z drewnem. Anna paliła w kominku bukowymi polanami, w szopie trzymała pocięte, jeszcze nieporąbane pniaki. Zdjąłem marynarkę i postanowiłem się tym zająć. Potrzebowałem czegoś, co odciągnie moje myśli od dziewczyny. Sprawy między nami zdecydowanie zaszły za daleko, trzeba było coś zrobić. Po godzinie rąbania doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie wysłać Annę do Tajlandii w pościgu za ikoną. Przynajmniej przez jakiś czas nie będzie mogła brać udziału w walce. Kiedy wróci, niezależnie od tego, czy znajdzie sztandar, czy nie, postanowiłem się jej oświadczyć. Być może rozważy wtedy zmianę profesji… Otarłem spocone czoło i popatrzyłem na stos szczap u moich stóp. Tak zrobię, postanowiłem. Od razu odczułem ulgę.