Выбрать главу

* * *

Mieszkam na trzecim piętrze, czyjąś obecność wyczułem już na drugim. Była noc, nie zapaliłem światła, wchodząc do kamienicy, nigdy nie zapalam. Większość ludzi boi się ciemności, ja nie. Być może jest to spowodowane faktem, że widzę w mroku dużo lepiej niż przeciętny człowiek, ot taki wybryk natury. Zatrzymałem się na moment, nasłuchując, a potem bezszelestnie, dzięki butom na miękkich, gumowych podeszwach, wszedłem wyżej. Wyjąłem nóż. Wydawało mi się, że słyszę czyjś przyspieszony oddech. Uśmiechnąłem się. Jeśli ktoś chce mnie zaskoczyć, to przeżyje niezłą niespodziankę. Nawet gdyby zapalił światło, blask oślepi go na chwilę i albo nie będzie mógł strzelać, albo strzeli na oślep. Ja mogłem kierować się dotykiem, bo nóż był przedłużeniem mojej dłoni. Wyszedłszy na korytarz, przesuwałem się w kierunku mieszkania, muskając plecami ścianę, aby stanowić jak najmniejszy cel. Plama mroku pod moimi drzwiami zgęstniała. Przykucnąłem, gdy usłyszałem gwałtowny szelest materiału i paskudne okrężne kopnięcie przeszło mi nad głową. Poderwałem się, rzuciłem naprzód, lewym ramieniem objąłem szyję intruza, rękojeścią noża uderzyłem go w prawy bark. Kimkolwiek był, miał prawidłowe odruchy obronne, skręcił głowę w bok i przyciągając brodę do piersi, usiłował zablokować moje przedramię, aby nie dopuścić do ucisku na krtań. Bezskutecznie. Kiedy zwiotczał, schowałem nóż, opuściłem ostrożnie bezwładne ciało na podłogę, potem otworzyłem drzwi. Zapaliłem światło i zamarłem - na progu leżała szczupła, wyglądająca na jakieś dwadzieścia lat dziewczyna o krótko obciętych włosach. Tuż obok poniewierała się spora torba podróżna.

- Niech to szlag - wymamrotałem, pospiesznie wnosząc nieznajomą do środka. Położyłem ją na dywanie i wróciłem po torbę. Kiedy wniosłem bagaż do pokoju, otwierała oczy.

- Koszka, ty matołku - powiedziałem po rosyjsku. - Nie mogłaś mnie uprzedzić?

- Witaj, polski szpiegu. To było lepsze niż na filmie. - Uśmiechnęła się, masując sobie szyję. - Czym mnie walnąłeś w ramię?

Odchyliłem marynarkę, pokazując nóż w umocowanej pod pachą pochwie.

- Rękojeścią - wyjaśniłem.

- Super! - zawołała.

- Mało brakowało, a zarobiłabyś odwrotną stroną.

Wzruszyła ramionami.

- Ryzyko zawodowe - stwierdziła beztrosko.

- Coś na ząb? - zaproponowałem.

- Burczy mi w brzuchu - przyznała.

Przeszliśmy do kuchni, Koszka usiadła w wygodnym, wyściełanym krześle z poręczami, a ja zająłem się kolacją. Usmażyłem skwarki, odsączyłem je na papierowym ręczniku, z patelni odlałem nieco tłuszczu, wrzuciłem cebulę i dwa pokrojone w kostkę pomidory. Po chwili dodałem czosnku.

- Ale pachnie - odezwała się Koszka. Usłyszałem, że przełknęła ślinę.

- Jeszcze chwilkę. - Uśmiechnąłem się, rozbijając kilka jajek.

Do gotowej jajecznicy dodałem skwarki, postawiłem na stole dwa kubki z herbatą i nakroiłem chleba.

- Pycha! - mruknęła z pełnymi ustami. - A teraz powiedz mi, jak mam odpracować gościnę.

- To naprawdę nie jest konieczne.

- Nalegam. - Spojrzała mi prosto w oczy. - Źle bym się czuła, gdybym w żaden sposób ci się nie odwdzięczyła.

- Umiesz gotować? - spytałem.

- Nie - padła zdecydowana odpowiedź. - Chyba że chodzi o podgrzewanie wojskowych racji żywnościowych.

- Matka cię nie nauczyła? - zażartowałem.

Przełknęła w milczeniu kilka kęsów.

- Nie pamiętam matki - odpowiedziała. - Były jakieś ciocie. - Wzruszyła ramionami. - A potem wylądowałam na ulicy.

- Przepraszam, nie…

- To oczywiste, że nie wiedziałeś. - Machnięciem ręki zbyła moje zmieszanie. - Nieważne, było, minęło.

- Jak znalazłaś się w akademii FSB?

- Jest w Rosji taki program, armia zbiera dzieciaki z ulicy.

- Armia?!

Przytaknęła.

- Nasz kraj nie ma tyle pieniędzy na cele socjalne, co Europa Zachodnia. Armia pomaga dzieciom, a przy okazji sobie. Prowadzi szkoły o lekko wojskowym profilu. Na początek nic nadzwyczajnego, ot, wuefista jest weteranem z Afganistanu i poza normalnymi ćwiczeniami może ci pokazać, jak walczyć. Matematyk opowie o szyfrach, informatyk zademonstruje, jak bronić się przed internetowym atakiem. Jeśli chcesz. Przez cały czas trwa dyskretna selekcja, kiedy skończysz szkołę średnią, możesz zrobić, co ci przyjdzie do głowy, także odciąć się od tego wszystkiego. Jednak większość chce zostać razem, w rodzinie. Idą do oddziałów specjalnych, FSB, wywiadu wojskowego, desantu… Są wytrzymali na niewygody, karni i świetnie wyszkoleni. Bo ćwiczyli od dziecka…

- To wygląda jak szkolenie janczarów - zauważyłem.

- W jakimś stopniu tak jest. Jednak…

- Tak?

- Jako dwunastolatka na ulicy byłam nikim. Każdy mógł mnie mieć za parę groszy albo i za darmo, jeśli był silniejszy. Ale najgorsza była samotność, świadomość, że mój los nikogo nie obchodzi. Ci ludzie… z armii, wiem, że wykonywali rozkazy, realizowali plan, jednak jako pierwsi okazali mi przyjaźń. Kiedy odchodziłam z nimi, natknęliśmy się na mojego alfonsa. To był taki napakowany bysior na sterydach, miał nóż. A ja szłam za rękę z chudym, łysym kurduplem. Jego towarzysz zniknął chwilę wcześniej, teraz wiem, że pilnował nam pleców, na wypadek gdyby mój „opiekun” miał kumpli. Dlatego tamten zaatakował, nie bał się jakiegoś chudzielca. W chwilę później leżał na asfalcie w nożem we własnej dupie i połamaną ręką. I wył. Och, jak on cudnie wył… A ja chciałam, żeby łysol mnie polubił, i chciałam umieć się bić. Żeby to osiągnąć, zrobiłabym dosłownie wszystko. Jednak nie musiałam. Ten łysy okazał się ojcem Andrieja, polubił mnie dla mnie samej, a kiedy go poprosiłam, nauczył walczyć.

Milczałem długo, nie wiedziałem, co powiedzieć.

- Zaszokowałam cię, uraziłam? - spytała spokojnie.

- Nie - mruknąłem. - Nie uraziłaś. Ale może zmieńmy temat?

Posłusznie skinęła głową.

- Więc co mogę dla ciebie zrobić?

- W zasadzie jest coś takiego, lecz to raczej delikatna sprawa… Chciałbym, abyś śledziła pewnego człowieka. Problem polega na tym, że to profesjonalista najwyższej klasy, choć już nieaktywny. O ile mi wiadomo - dodałem po namyśle.

- Chcesz go zabić czy porwać? - Zabłysły jej oczy.

Zaskoczony spojrzałem na Koszkę, myślałem, że żartuje. Nie żartowała.

- Ani jedno, ani drugie - skrzywiłem się z niesmakiem. - To mój wujek. Jest dość skryty, a muszę wiedzieć pewną rzecz.

- To wszystko? - westchnęła z pewnym zawodem.

- Prawie. Możesz mi też posłużyć jako konsultantka.

- W zakresie damskiej bielizny? - rzuciła bezczelnie.

Ostrzegawczo pogroziłem Koszce palcem.

- Nie, z tym już koniec. Chodzi o wybór pierścionka zaręczynowego.

- Czemu nie spytasz szczęśliwej wybranki?

- Bo chcę jej zrobić niespodziankę, no i trochę się boję. Wolę postawić ją przed faktem dokonanym.

- Nie martw się. - Uśmiechnęła się kpiąco. - Jakby poszło nie tak, znajdziemy ci jakąś miłą, ładną i posłuszną Rosjankę.

Burknąłem coś pod nosem. Nie miałem zamiaru przekonywać Koszki, że znalazłem już miłą i ładną Rosjankę. Tylko z tym posłuszeństwem bywało różnie…

* * *

Paczka była średniej wielkości, jakieś czterdzieści na czterdzieści centymetrów. Stemple pocztowe i nazwisko nadawcy potwierdzały, że przyszła z Rosji. Gilbert popatrywał na nią z lekkim niepokojem.

- Ciężka jak cholera - powiedział. - Kojarzysz nadawcę? Bo ja nie znam żadnego Derbulina.