* * *
Darek wyglądał niczym typowy, wiejski księżulo: pucułowata twarz, lekki, ale wyraźnie widoczny brzuszek, dobrodusznie zmrużone oczy. Jednak jego zainteresowania trudno było zaliczyć do przeciętnych - nurkował, skakał na spadochronie i latał na lotni. Był też zapalonym fotografem. No i pisał książki o krucjatach książąt piastowskich. Zetknęliśmy się na sympozjum poświęconym średniowiecznemu sądownictwu. Od tej pory kilkakrotnie proponował mi, abym dołączył do którejś z jego wakacyjnych eskapad i zrelaksował się, nurkując wśród raf koralowych lub trenując skoki spadochronowe. Odrzucałem zdawkowo te propozycje. Znałem lepsze rozrywki. No i nie byłem taki pewien, czy Opatrzność stanie po mojej stronie. Darek nie miał takich wątpliwości, być może ze względu na swój zawód…
- Jak tam ćwiczenia? - powitał mnie złośliwie.
Prychnąłem z demonstracyjnym lekceważeniem.
Kiedyś skomentowałem z lekką ironią jego tuszę, skończyło się to zaimprowizowanymi zawodami sportowymi. Wygrałem w podciąganiu się na drążku, przegrałem za to w robieniu pompek. Teraz wypominał mi to przy każdej okazji.
- Słuchaj, to poważna sprawa - zacząłem powoli. - Chodzi o pewną relikwię…
- Mów - rzucił krótko.
Już nie wyglądał na wiejskiego księdza, jego spojrzenie przeszywało na wylot, rysy twarzy stężały.
- Pod rygorem tajemnicy - zastrzegłem się.
Skinął głową. Opowiedziałem mu w skrócie o wydarzeniach związanych ze sztandarem Michała Archanioła. Wysłuchał mnie bez słowa. Potem długo milczał.
- Pokaż rękę - powiedział wreszcie.
Zdjąłem marynarkę i koszulę, zademonstrowałem wyryte na bicepsie litery. Dotknął moich blizn, pokręcił głową.
- Albo wymyślił to jakiś wariat, pasjonat historii Kościoła, albo… - nie dokończył. - Te dwie litery jako symbol Michała Archanioła pojawiły się już w 1656 roku, a może nawet wcześniej. Są związane z tak zwanym czwartym objawieniem z góry Gargano. W czasie szalejącej w ówczesnych Włoszech dżumy jeden z biskupów miał wizję, w której ukazał mu się Archanioł Michał i nakazał poświęcenie kamyków z groty w celu zabezpieczenia przed zarazą. Na każdym z nich miał być wyryty znak krzyża i litery A i M.
- Trochę późno - mruknąłem. - Ten XVII wiek.
- Pierwsze wzmianki o sanktuarium w grocie na Gargano sięgają szóstego, może piątego wieku. Jednak informacje, jakie do dziś się na ten temat zachowały, są mocno fragmentaryczne. To jakieś listy papieża Gelazego I. No i jest jeszcze z nieco późniejszego już okresu dokument… Nazywa się bodajże Liber de apparitione sancti Michaelis in Monte Gargano.
- Co to za dokument?
- Na mózg ci padło? A skąd mam wiedzieć?! Ciesz się, że w ogóle pamiętałem nazwę. Zapewne omawia cuda Michała Archanioła, ale jeśli chodzi o konkrety… - Rozłożył wymownie ręce.
- No dobrze, może inaczej. - Uspokoiłem go gestem. - Jeśli ten dziadek, ten kieszonkowiec, o którym ci opowiadałem, znalazł relikwię… Jeśli ją rozpoznał… Czy byłby w stanie pokonać strach, zachować ją mimo nacisków?
- Straszyliście dziadka? - zapytał z niesmakiem.
- Pokazałem mu tylko film szkoleniowy rosyjskiego Specnazu z fragmentami autentycznych akcji, aby uświadomić go, kogo okradł. Tylko tyle. Wydawało mi się, że jest przerażony.
Dyplomatycznie przemilczałem sztuczkę z nożem, jaką zademonstrowała Anna. Darek z namysłem wydął wargi.
- To zależy - powiedział. - Jeśli rozpoznał artefakt…
- Jak mógł rozpoznać?!
- Nie powiedziałeś mi, co przedstawia ten strzęp chorągwi ani nawet jakie ma rozmiary. Może ukryty w ikonie fragment wystarczył do ustalenia, że chodzi o relikwię Michała Archanioła?
- Nie wiem, co on przedstawia - mruknąłem ponuro. - Wie tylko Dżuma.
- Proszę?
- Nic, nic. - Machnąłem ręką. - Nieważne. Zadałem ci wcześniej pytanie o tego dziadka. Co o tym myślisz? Mógł zataić, że znalazł fragment chorągwi?
- Przecież go nie znam. Jednak jeśli czuje związek z Michałem Archaniołem…
- Tak?
- Oni uważają się za wojowników. Michał to patron żołnierzy.
- Ale nie kieszonkowców!
- Niby tak. - Kiwnął głową. - Ale nie wiesz, co ten facet robił w czasie wojny, może był bojowcem, Cichociemnym? Wtedy prędzej by umarł, niż oddał sztandar w niepowołane ręce. A z twojej relacji wynika, że nie przedstawiłeś mu się od najlepszej strony…
To było możliwe. Cały czas zakładałem, że osoba, która miała w posiadaniu ikonę, albo nie odkryła jej sekretu, albo nie rozpoznała chorągwi. Gdyby jednak od razu sobie uświadomiła wartość relikwii… Tak, to była prawdopodobna hipoteza. Dałem się też zasugerować Dżumie, że mam do czynienia z kieszonkowcem. Zapewne stary przetrzepał parę kieszeni, ale przecież nie teraz, a raczej w latach młodości. Obecnie mógł się uważać za dobrego chrześcijanina, rycerza Michała Archanioła… Tak czy owak postanowiłem zapytać brata Anny o wygląd artefaktu i złożyć jeszcze jedną wizytę na warszawskiej Pradze.
* * *
Drzwi trzasnęły, kiedy zapoznawałem rozbawionych studentów z rozporządzeniem mieszanego komitetu anarchistyczno-komunistycznego z Odessy, który postanowił w czasie rewolucji październikowej przejąć kobiety od lat dwudziestu do czterdziestu pięciu na własność państwa. Dokument omawiał dokładnie nowe obowiązki upaństwowionych kobiet i szczególne przywileje, jakie komitet postanowił w swej łaskawości zachować dla poprzednich „dysponentów” pań, to znaczy ich mężów. W skrócie sprowadzały się one do pierwszeństwa w kolejce…
Przybysz nie powiedział ani słowa, jednak stopniowo salwy śmiechu cichły i coraz więcej osób zwracało wzrok w stronę wejścia. Przez chwilę miałem nadzieję, że przyszedł porozmawiać o relikwii Michała Archanioła, opisać mi ukryty w ikonie fragment chorągwi, czego się domagałem od kilku dni za pośrednictwem Antona. Jedno spojrzenie na jego twarz wyprowadziło mnie z błędu. Na sali wykładowej zapadła śmiertelna cisza, a Dżuma zbliżał się do mnie wolnym, równo odmierzonym krokiem. Słychać było tylko lekkie poskrzypywanie podłogi i czyjś pospieszny, wysilony oddech. Ubranie Dżumy jak zwykle nie rzucało się w oczy, jednak nikt nie wziąłby go teraz za przeciętnego człowieka. Gesty, wyraz twarzy, otaczająca go złowroga aura, maskowane na co dzień świadomym wysiłkiem woli, teraz krzyczały o zagrożeniu. Ten człowiek chciał zabijać i nie ukrywał tego. Kilku studentów sięgnęło po telefony komórkowe, próbowało zdrętwiałymi ze strachu palcami wybierać numery alarmowe. Bezskutecznie.
Zgiąłem się wpół, próbując rozpaczliwie zwalczyć piekący ból w okolicach żołądka, opanować mdłości. Nie musiał nic mówić, wiedziałem.
- Anna… - wyszeptałem, wpatrując się w zimne, błękitne oczy.
- Wczoraj rano w Moskwie - potwierdził po rosyjsku. - Rykoszet w szyję. Rozerwał jej tętnicę, wiedziała, że umrze w ciągu kilkunastu uderzeń serca. Miała osłaniać grupę szturmową, tamci dostali się pod ogień. Strzelała, póki była w stanie utrzymać się na nogach. Kiedy chłopcy zauważyli, że upadła, było za późno.
Przed oczyma zawirowały mi czarne kręgi, musiałem oprzeć się o biurko.
- Nie martw się, Polaku - powiedział Dżuma. - Zostawiła ci cały swój majątek: dom, konta bankowe, wszystko, co miała.
Wyciągnął plik jakichś dokumentów, rzucił na blat. Widząc, że patrzę na niego nierozumiejącym wzrokiem, poklepał mnie obraźliwym gestem po policzku.