- Co u ciebie? - spytałem.
- Ci, co powinni zginąć, zginęli, reszta żyje i ma się dobrze - odparł, wzruszając ramionami.
- Kiedy pogrzeb?
- Jutro wieczorem.
- Gdzie… gdzie ją pochowacie?
Milczał chwilę, zbierał myśli.
- Na razie na cmentarzu przy ośrodku szkoleniowym.
- Gdzie?! - warknąłem, podrywając się z łóżka. - Bawicie się w jakieś sekrety?!
Skrzywił się, jakby rozgryzł coś cierpkiego.
- Wolałbym o tym nie mówić - stwierdził.
- Może jednak? - poprosiłem zimno. - Nie czytałem tych gazet, ale w którejś mignęło mi nazwisko Anny. Podaliście wszystkie dane, więc…
- Sam pogrzeb nie jest żadną tajemnicą - przerwał mi z westchnieniem. - Tak samo jak operacja, w której zginęła, ot, kolejne oczyszczanie miasta z mętów. Tym razem może nieco bardziej gruntowne, zatroszczyłem się o to osobiście. - Zapatrzył się na moment w dywan. -Kiedyś Anna spocznie na cmentarzu Nowodziewiczym, jednak teraz, póki ja jeszcze pracuję, jest to niemożliwe.
- Nie rozumiem?
- Gdyby ktoś otworzył trumnę, pobrał próbki materiału genetycznego, zagroziłoby to…
Powstrzymałem dalsze wyjaśnienia gwałtownym gestem, zacisnąłem zęby.
- To wojna - powiedział teraz już z wyraźnie wyczuwalnym współczuciem w głosie. - Wszystkie chwyty dozwolone. Gdyby udało im się jakoś mnie zidentyfikować, mógłbym mieć problemy.
Nie wyczułem w jego tonie strachu, jedynie chłodny pragmatyzm. Dżuma był pewien, że poradzi sobie w każdej sytuacji. Być może nawet było to prawdą.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać? Bo przecież raczej nie o terminie czy miejscu pogrzebu?
- Nie chcę, żebyś jej nienawidził za to, że nie wysłuchała twojej prośby. Nie mogła tego zrobić.
- Nie mogła? - roześmiałem się sarkastycznie. - Rozumiem, musiała skoczyć do Moskwy i odstrzelić paru skurwysynów, taki imperatyw kategoryczny. No i pewnie ktoś jej wydał rozkaz, a w wojsku rozkazów trzeba słuchać - kontynuowałem zjadliwie.
- Prosiłem ją, żeby zrezygnowała - odparł. - Nie posłuchała, bo to wiązało się z jeszcze jedną sprawą… Ratowała czeczeńskie dzieci, te, które straciły oboje rodziców, wywoziła i znajdowała im rodziny. Procedura adopcyjna trwa zbyt długo i ma pewne ograniczenia, dlatego zmieniano im nazwiska, a czasem nawet narodowość, dostawały fałszywe dokumenty. Grupa Bałabana zajmowała się podobnym procederem, tylko że miała nieco inne cele, mniej… wzniosłe - dodał z ironią. - Przekazywała te dzieciaki do burdeli albo jeszcze gorzej.
- Bałabana?
- Jeden z moskiewskich gangów - wyjaśnił. - Chyba największy. No, może teraz już nie - uzupełnił po zastanowieniu.
- Co może być dla małego dziecka gorsze od burdelu?
- Filmy z wykitowaniem - odpowiedział krótko.
Nie musiałem pytać o szczegóły, wiedziałem, o co chodzi. Czasem kręcono filmy, które kończyły się prawdziwą śmiercią „bohatera”. Na czarnym rynku osiągały zawrotne ceny, niczym towar dla prawdziwych koneserów…
- No to teraz już wiem - powiedziałem ze znużeniem. - Ratowała dzieci.
Dżuma odetchnął głęboko.
- To nie wszystko - stwierdził. - Nie robiła tego z przyczyn humanitarnych, a przynajmniej nie tylko. Spłacała dług. Kiedyś w Groźnym działała jako snajper. Pewnego razu zastrzeliła mężczyznę z tobołkiem w ramionach. Cywila. Nie było w tym nic dziwnego, Czeczeńcy rzadko nosili mundury, dużo częściej broń. Kiedy facet upadł, okazało się, że niósł dziecko, trzy-, czteroletnią dziewczynkę. Zanim Anna ochłonęła z zaskoczenia, małą ścięła seria z karabinu maszynowego. Bo ona nie uciekała, stanęła na jezdni i ciągnęła ojca za rękę, chciała, aby wstał z ziemi. Po chwili leżała obok niego. To miejsce było ostrzeliwane przez obie strony, Anna pobiegła tam i wyciągnęła dziewczynkę spod ognia, pochowała… Wtedy coś w niej pękło, poprosiła o przeniesienie i nigdy więcej nie wróciła do Czeczenii, żeby walczyć. Kiedy dowiedziała się, że ci gnoje planują kolejny transport… - Wzruszył ramionami. - To była obsesja Anny. Jej koszmar. Musiała to załatwić do końca. Teraz wiesz już wszystko - westchnął.
Milczałem, nie było nic do powiedzenia. Anna zginęła, usiłując uregulować wojenne rachunki, najwyraźniej chciała to zrobić, zanim sama pozwoli sobie na odrobinę szczęścia. Nie zdążyła. Mój gniew opadł. Nie rozumiałem przymusu, który kazał jej ratować osierocone dzieci, ratować bez względu na wszystko, to mogli pojąć tylko ludzie, którzy przeszli piekło wojny, ale zaczynała do mnie powoli docierać myśl, że to, co zrobiła, nie miało nic wspólnego z jej uczuciami do mnie. W niczym ich nie umniejszało.
- Mogę przyjść na pogrzeb? Na ten tajny cmentarz? - zapytałem.
Dżuma spojrzał na mnie z zaskoczeniem w oczach.
- Oczywiście - przytaknął. - Jeśli byś chciał zamówić jakieś kwiaty albo coś… to trzeba zrobić przynajmniej kilka godzin wcześniej. Anton potem przyjedzie po ciebie i zawiezie cię do ośrodka.
Odetchnąłem, przynajmniej będę mógł pożegnać Annę.
To była podobno najlepsza kwiaciarnia w Moskwie. Ścienne lustra w złoconych ramach, marmurowe kafelki i eleganckie, stylizowane na dziewiętnasty wiek kinkiety sprawiały wrażenie luksusu. Bujne, sięgające niemal sufitu rośliny w ozdobnych doniczkach rozmieszczone w strategicznych punktach dobrze świadczyły o umiejętnościach fachowych personelu. Jednak przy długiej ladzie wykonanej z jakiegoś egzotycznego gatunku drewna stała tylko jedna ekspedientka. Mimo tłoku klienci nie protestowali, choć trzeba przyznać, że kolejka przesuwała się dość żwawo. Kilka osób w fartuchach z logo firmy błyskawicznie wynosiło z magazynu kwiaty, jakich zażyczyli sobie kupujący. Czasami pomagali ładować je do samochodów, bywało, że ktoś zamawiał dostawę do domu lub na cmentarz. Transport oferowali gratis.
- Czym mogę służyć? - zagaiła młoda, ładna sprzedawczyni.
Odruchowo odgarnęła z czoła ciemne włosy, jej dłonie zawisły nad klawiaturą komputera.
- Jedna wiązanka pogrzebowa - zadysponowałem.
- Jakiego rodzaju? Naszą specjalnością jest kompozycja z lilii, róż, kalii, dzwonków irlandzkich, mieczyków i liści ozdobnych. Jest najdroższa, ale…
- Może być - wszedłem jej w słowo.
- Przykładowa wiązanka tego typu oznaczona jest numerem czterdzieści dwa. - Wskazała na półkę za swoimi plecami.
Zerknąłem na cenę, odliczyłem pieniądze. Dopiero teraz przyszło mi do głowy, że nie wystarczy mi rubli na nic więcej. Przed odlotem Marek wręczył mi pokaźny zwitek banknotów od chłopców ze swojego oddziału, którzy najwyraźniej współpracowali kiedyś z Anną. Prosił, aby kupić wieniec od całej jednostki. Niestety, zapomniałem wymienić pieniądze.
- Dostarczyć na cmentarz? - spytała. - Oferujemy darmowy transport na wszystkie moskiewskie nekropolie - wyrecytowała wyuczoną formułkę.
- Na tę nie oferujecie - mruknąłem.
Przez moment dostrzegłem w oczach dziewczyny błysk irytacji, ale po chwili powróciła do roli profesjonalnej ekspedientki.
- Jakiś napis? W skład ceny kupionej przez pana kompozycji wchodzi szarfa z dowolnym napisem do siedemdziesięciu dwu znaków.
Potrzebowałem chwili, by przełknąć narastającą w gardle gulę.
- Na szarfie proszę napisać: „Annie - ukochanej”. Chciałem też zamówić wieniec, ale nie wymieniłem pieniędzy, przyjmie pani złotówki?
- Po jakim kursie? - Spojrzała na mnie z ironią.
- Wszystko jedno - oświadczyłem ze znużeniem, przesuwając po blacie plik banknotów.
Przeliczyła je sprawnie, dokonała jakichś kalkulacji, skinęła głową.
- Wystarczy na najdroższy - stwierdziła. - Mamy do wyboru…
Przerwałem jej ospałym gestem.